Rozdział drugi

607 53 31
                                    

Otworzyłam oczy, robiąc to z naprawdę wielkim trudem. Więc właśnie to uczucie nazywano tym słynnym jet-lagiem. Mogłam legalnie pić już alkohol, w końcu byłam dorosła, to też kilka razy zdarzyło mi się mocniej zabalować i wstać rankiem z kacem. To uczucie było jednak nieporównywalne.

Wygrzebałam się z naprawdę wygodnego łóżka i sięgnęłam po swoją komórkę. Automatycznie przestawiła się na czas amerykański i wskazywała godzinę dziewiątą rano. Zmarszczyłam brwi. Myślałam, że prześpię cały dzień, ale w sumie ten obrót sprawy mnie satysfakcjonował. Nie byłam wyspana, ale miałam nadzieję, że Amerykanie robią tak mocne kawy, jak ciągle o tym mówią, i wtedy poczuję się odrobinę lepiej.

Podeszłam do okna i rozsunęłam zasłony. Widok z piętra był naprawdę przyjemny i przywodził mi na myśl moje dzieciństwo. Wprawdzie Janesville nie było tak piękną Toskanią, ale w pewnym sensie miałam wrażenie, że wybór mojej siostry nie był przypadkowy. Nadal łudziłam się, że Coraline tak naprawdę nie odcięła się od ojczyzny, swojej rodziny i wszystkiego, co tam miała.

Udałam się do łazienki, by doprowadzić się do ładu. Czułam w ustach okropny smak i musiałam jak najszybciej umyć zęby, by się go pozbyć. Gdy tylko stanęłam przed lustrem w eleganckiej łazience, jęknęłam na swój widok. Nie chodziło mi o rozczochrane włosy i sine wory pod oczami, a ohydną kropkę pośrodku mojego czoła. Nie miałam przy sobie żadnej maści na wypryski, bo pomyślałam, że nie będzie mi potrzebna. Myliłam się. Wyszczotkowałam zęby, a później zebrałam włosy w kitkę. Wyszłam z łazienki i podeszłam do swojej walizki. Jeszcze się nie rozpakowałam, bo wczoraj nie miałam na to siły, ale musiałam w końcu to zrobić. Szafa Coraline była do mojej dyspozycji, a ja miałam spędzić w Wisconsin prawie trzy miesiące, więc musiałam się tutaj rozgościć. Wyciągnęłam z torby zwykłe dżinsy i koszulkę z rękawem do łokci, a także świeżą parę bielizny i przebrałam się.

Wreszcie wyszłam z pokoju, kierując się natychmiast w stronę schodów. Czułam się nieco dziwnie, ale postanowiłam trochę pomyszkować. Byłam w domu Coraline po raz pierwszy i nigdy wcześniej nie widziałam go na oczy, a on przypominał mi... Dom, w którym znajdowała się szafa z "Opowieści z Narnii". Nie był stary i tak dalej, ale duży i miałam wrażenie, że znajduje się tutaj więcej pomieszczeń, niż przypuszczałam. Z tą myślą skierowałam się na parter, uważnie obserwując każdy szczegół, utrwalając go sobie w głowie. Byłam właśnie w trakcie przyglądania się meblom, które stały pod schodami, kiedy porządnie zaburczało mi w brzuchu. Byłam naprawdę głodna. Problem w tym, że nie miałam pojęcia, gdzie jest kuchnia. Zaczęłam iść w nieznanym kierunku, a gdy wyszłam zza rogu, nagle zderzyłam się z jakąś kobietą. Zakryłam sobie ręką usta, przepraszając ją. Oczywiście po włosku, ponieważ kompletnie zapomniałam, że nie powinnam go tutaj używać.

– Panienka Conte! – rzuciła brunetka, posyłając mi szczery uśmiech. – Miło wreszcie się na panią natknąć. Jestem Karen, pomoc domowa pani siostry.

– Amica – przedstawiłam się szybko. – Proszę nie mówić mnie na "pani", nie jestem jeszcze tak stara. – Mrugnęłam do niej.

– Ma się rozumieć. Zgaduję – pstryknęła palcami – że szuka pani kuchni? Proszę za mną. – Odwróciła się i ruszyła przed siebie, idąc naprawdę energicznym krokiem. – Dopiero co przygotowałam śniadanie. W ramach powitania typowo amerykańskie przysmaki – zaszczebiotała.

– Co to oznacza?

Nie znałam się na kulturze, zwyczajach i innych rzeczach związanych z USA. Wiedziałam niewiele, a wszystko to ściągnęłam tylko z Internetu. Karen wytłumaczyłam mi jednak, w drodze do kuchni, że przygotowała jajko sadzone na boczku i naleśniki. Zmarszczyłam brwi, bo słodkie naleśniki raczej niezbyt komponowały się dla mnie z czymś słonym, ale może Amerykanie lubili takie nietypowe połączenia.

Gradient [rewritten]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz