Rozdział czwarty

542 53 42
                                    

W telewizji leciała powtórka jednego z reality show. Kiedy sławne siostry wyszły na imprezę, sięgnęłam po pilot, by wyłączyć to ustrojstwo i posłuchać muzyki. Istniały dwie rzeczy, których naprawdę nie lubiłam. Pierwszą z nich były głupie programy, które oglądałam tylko po to, by się odmóżdżyć, a drugą imprezy. Miałam dwadzieścia trzy lata, a swój cały czas wolny zwykle spędzałam po prostu na pracy, nie wychodząc do klubów. Aurora czasem prosiła mnie, bym jej towarzyszyła, gdy wychodziła ze znajomymi, ale zawsze odmawiałam. Nie wiedziałam, jak to nazywa się tutaj w Wisconsin, potupaje, balangi czy melanże, mniejsza z tym, nie byłam przekonana do takiej formy zabawy. Po osiemnastych urodzinach starej znajomej na dobre przestałam chodzić tam, gdzie przepoceni ludzie gnieździli się w zatęchłym pomieszczeniu, ocierając się o siebie jak koty i przy okazji oblewając się alkoholem.

I chociaż ja nie chciałam brać udziału w imprezach, one przychodziły do mnie. Przez całą noc z poddasza dało się usłyszeć dudniącą, klubową muzykę, gwar rozmów i śmiechów. Myślałam, że towarzystwo rozejdzie się po północy, ale myliłam się. Zresztą kto przejmowałby się jakąś godziną policyjną, skoro najbliższe domy były oddalone od willi co najmniej o kilometr? Kto przejmowałby się tym, że w mieszkaniu śpi jeszcze kilka innych osób?

Włączyłam na telefonie jedną z płyt zespołu Il Volo, a później złapałam za swój kalendarz, by sprawdzić, kiedy muszę zacząć pracę nad projektami. Tak długi urlop nie zwalniał mnie od obowiązków i chociaż nie chciało mi się nic robić, tak samo jak i siedzieć bezczynnie, to musiałam powoli zaczynać, by później mieć czas na ewentualne poprawki.

– Chryste, Amica, wyłącz to. – Usłyszałam zmęczony głos Kyle'a, który wlókł się w stronę salonu.

Ściszyłam muzykę, ale uśmiechnęłam się triumfalnie. Kyle obszedł sofę, a później padł tuż obok jak długi, jęcząc przeciągle i łapiąc się za głowę. Nie współczułam mu, bo przez niego także czułam się jak zombie. Poranne kawy wcale mi nie pomogły, a wypiłam aż dwie.

– Czyżby komuś doskwierał kac? – zapytałam, śmiejąc się pod nosem.

– Nawet nie próbuj mnie denerwować – wymamrotał w poduszkę Kyle, a później uniósł palec wskazujący.

– Co ty, ja dopiero się rozkręcam – zażartowałam. – Wiesz, co by ci na to pomogło?

Chłopak podniósł się lekko. Jego oczy były przekrwione i lekko spuchnięte, a twarz jakby zzieleniała. Miał potargane włosy, a jego uszy bez wsadzonych do środka kolczyków wyglądały naprawdę dziwnie. Nigdy nie widziałam na żywo kogoś, kto wyciągał swoje tunele.

– Zaskocz mnie – mruknął.

– Spacer na świeżym powietrzu – odparłam, a on przewrócił oczami. – To lepsza alternatywa dla tabletek, a okolica jest piękna i kompletnie jej nie znam.

– Czyli nie zwykły spacer, a oprowadzanie cię po mieście? – Uniósł brwi, zastanawiając się nad propozycją. – Co będę z tego miał?

– Satysfakcję, Kyle.

Podniósł się do pozycji siedzącej, a potem pokręcił głową, unosząc oczy ku górze. W końcu jednak westchnął i skinął w moim kierunku.

– Szykuj się na niezapomnianą wycieczkę po największej norze w Wisconsin – zapowiedział, a potem szybko zwlekł się z kanapy.

~*~

Wisconsin zaczęło zadziwiać mnie swoim krajobrazem. Ogromne jeziora i połacie lasów zajmowały przeważającą część stanu, co udało mi się oczywiście odczytać z mapy, która stała przy głównej drodze. Janesville było bardzo klimatyczne, a ja to uwielbiałam. Mimo wszystko nie wiedziałam, co tak bardzo trzymało Coraline akurat tutaj. Z mapy wyczytałam także, że do Milwaukee, czyli jednego z większych miast stanu, było jakieś osiemdziesiąt mil, a do Chicago około sto dziesięć. Nie wiedziałam, ile to kilometrów, ale przypuszczałam, że naprawdę dużo. Może Janesville nie było typową norą, jak to powiedział Kyle, ale było dość małe i oddalone od największych miast czy stolicy. Coraline była znaną projektantką. Panią prezes, jeśli miałam to uściślić. Bardziej pasował mi do niej jakiś wypasiony apartament w ogromnym wieżowcu z widokiem na cały Manhattan, czy coś w tym stylu.

Gradient [rewritten]Where stories live. Discover now