EPILOG

445 53 18
                                    

KYLE

Amica wyjechała dwa tygodnie temu. Od dwóch tygodni nie mogłem się pozbierać i ciągle siedziałem w domu, na przemian pijąc napoje energetyzujące i kawę. Kiedy wreszcie wyściubiłem nos z domu, od razu pojechałem do szpitala. Coraline wyglądała o wiele lepiej i czuła się naprawdę dobrze.

– Powiedziałeś jej, co do niej czujesz? – zapytała kobieta, uśmiechając się szeroko, kiedy opowiadałem jej o naszym pożegnaniu.

– Nie wprost, ale ona chyba domyśliła się, co chciałem przez to powiedzieć.

– I pozwoliłeś jej tak odlecieć?

– A co miałem zrobić? Musiała wracać – warknąłem, choć nie taki miałem zamiar.

– Powiedz mi szczerze, co cię tutaj trzyma?

Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na jej pytanie. Myślałem, że Stany to moje miejsce na ziemi, ale póki co tego nie czułem. Uciekłem z Norwegii i tutaj znalazłem schronienie, ale czy to oznaczało, że właśnie w Janesville czułem się tak dobrze? Wszystko znów wydawało się obce.

– Nic, Coraline...

Kobieta skinęła głową, wciąż się uśmiechając, a potem sięgnęła po książkę, którą ciągle czytała. Nie znałem jej tytułu, bo był po włosku, tylko tyle wiedziałem. Otworzyła ją na którejś ze stron i wyciągnęła kopertę, którą później mi podała.

– Co to takiego? – zapytałem, biorąc papier do ręki.

– Mówiłeś, że się w niej zakochałeś. Całe swoje życie przeznaczyłeś na walkę o siebie. Teraz zawalcz o moją siostrę.

Uniosłem brwi, zastanawiając się nad jej słowami. Poczułem uścisk w gardle, a kiedy otworzyłem kopertę, znajdując w niej bilety lotnicze do Europy, zamrugałem szybko, by pozbyć się łez.

– Ułóż swoje życie, Kyle. Pożegnaj się ze swoją przeszłością w Norwegii i raz na zawsze zakończ tamtej rozdział. Leć do niej. Znajdźcie swoje miejsce, bądźcie po prostu szczęśliwi. Twoi przyjaciele będą na ciebie czekać, mój dom zawsze będzie stał dla was otworem.

– Dziękuję, Cora. Za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.

Coraline ścisnęła moją dłoń.

– Wygrałam z rakiem, Kyle. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.

Podziękowałem jej, a potem wybiegłem z sali, kierując się prosto do domu.

Kto by pomyślał, że kiedyś przydarzy mi się coś takiego? Myślałem, że moje życie już na zawsze będzie polegało tylko na uciekaniu. Myślałem, że ja i Amica za bardzo się różnimy, by coś razem stworzyć. Byliśmy dwoma różnymi kolorami, które nigdy się ze sobą nie łączyły, byliśmy odrębni. Ale wtedy między nami pojawiło się jakieś przejście tonalne, coś, co nas połączyło, rozmyło dwa inne kolory w jeden, idealnie pasujący. Stworzyliśmy gradient.

Może Amica Conte była moim prezentem od losu? Właściwie wydawało mi się, że to Alexandra maczała w tym palce. Ona zawsze mnie kochała i chciała dla mnie dobrze. A ja, pomimo tego wszystkiego, na zawsze wiedziałem, że będę kochał swoją siostrę tak samo. Bo gdzieś tam w środku dalej byłem Rylerem.

Dalej byłem sobą. 

Gradient [rewritten]Où les histoires vivent. Découvrez maintenant