Rozdział dziesiąty

483 51 52
                                    

Z westchnieniem odstawiłam pusty talerz do zmywarki. Karen już zmyła się z kuchni, zostawiając mnie samą, więc ja także postanowiłam wrócić do siebie. Walczyłam z ochotą położenia się i przespania całego dnia, ale musiałam znów zabrać się za projekt. Do końca tygodnia powinnam skończyć aktualny rozdział książki, którą ilustrowałam, a potem mogłam wysłać wszystko do wydawnictwa. Nieczęsto proszono mnie o korekty, ale czasem musiałam szkicować wszystko od nowa. Bywały też momenty, gdy moje projekty nie zostały w ogóle przepuszczone do druku, a to było jak porażka.

Sięgnęłam do szafki nad zlewem, by wyjąć szklankę. Akurat w tej samej chwili usłyszałam ciche pogwizdywanie, więc odwróciłam się przez ramię. Kyle wszedł do kuchni z lekkim uśmiechem na ustach, podrzucając w dłoniach coś okrągłego.

– Jak się masz? – zapytał od razu, stając tuż obok mnie. Dopiero wtedy zauważyłam, że trzymał w rękach tunel, który chwilę później włożył sprawnie do ucha. – Przez spanie na szpitalnym krześle boli mnie tyłek.

– Miejmy nadzieję, że niczego sobie nie złamałeś – odparłam żartobliwie, nalewając sobie jeszcze trochę kawy.

– Nie, a ty?

Odsunęłam się w ostatniej chwili, kiedy jego dłoń już zamierzała mnie dotknąć. Syknęłam jego imię, a on zaśmiał się serdecznie.

– Nie martw się, nie będę cię molestować.

– Śmieszne.

Podeszłam do okna, by trochę je uchylić i wpuścić do kuchni świeże powietrze. Słońce świeciło, wzbijając się coraz wyżej, a na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki. Zapowiadała się pogoda na idealny spacer. Zerknęłam na termometr, przywieszony do okna, ale nie potrafiłam przeliczyć, ile stopni było, nie znałam się na amerykańskich jednostkach.

– Wybierzemy się dokądś? – Chłopak włączył ekspres, który zaczął lekko charczeć.

– Mam pracę...

– Weź pracę ze sobą – rzucił, wzruszając ramionami. – Znam fajne dojście nad jezioro, może złapiesz jakąś inspirację, hm?

– Nie wolisz zająć się swoimi sprawami?

– Zajmuję się, dlatego właśnie chcę cię dokądś wyrwać. Nie mówiłem ci, ale czasem robię zdjęcia – dorzucił, zmierzając ku wyjaśnieniu. – Odkąd straciłem robotę przez to cholerne przegrupowanie, musiałem się czymś zająć, więc wymyśliłem sobie fotografię.

– Szukałeś gdzieś zatrudnienia?

– Tak, ciągle coś przeglądam. Na zimę pewnie coś sobie znajdę. Ale wracając, chcę porobić trochę fotek, więc możesz zabrać ze sobą swoje cztery litery.

– Mówił ci ktoś, że strasznie... – Już chciałam dodać „uciążliwy", ale wtedy w głowie zaświeciła mi się lampka. Nie powinnam była tego mówić. – Pójdę z tobą, ale jeśli ilustracja pójdzie potem do poprawy, zwalę to na ciebie.

– Przyjmę to na klatę, Ami – obiecał i mrugnął do mnie. – Idź się ogarnąć.

Westchnęłam i w końcu udałam się na górę, by spakować ze sobą materiały. Nie wiedziałam, kiedy wrócimy, więc do małego plecaka wpakowałam czytnik e-booków, na którym miałam aktualnie ilustrowaną książkę w wersji roboczej, notatnik i kilka ołówków. Zgarnęłam jeszcze telefon i przebrałam się.

Ciągle wracałam pamięcią do poprzedniego wieczoru i nocy. Kiedy wróciliśmy ze szpitala, wzięłam tabletkę przeciwbólową i poszłam spać. Dziś raczej nie miałam w planach wracać do Coraline, bo uznałam, że naprawdę powinna odpocząć.

Gradient [rewritten]Where stories live. Discover now