ClaimedPL

By ClaimedPL

688K 31.3K 4.8K

"Kojarzycie ten typ dziewczyny, która jest ładna i ma mnóstwo znajomych i... adoratora? Cóż, ja byłam jedną z... More

ClaimedPL
Rozdział 1 - Claimed
Rozdział 2 - Yours
Rozdział 3 - Bieber
Rozdział 4 - Find Me
Rozdział 5 - Be Good
Rozdział 6 - Vulnerable
Rozdział 7 - Love
Rozdział 8 - Not Likely
Rozdział 9 - Anything
Rozdział 10 - Sing
Rozdział 11 - Thought Of You
Rozdział 12 - Progress
Rozdział 13 - Change
Rozdział 14 - Chase
Rozdział 15 - You Were Supposed To Love Me
Rozdział 16 - You Can't Leave Me
Rozdział 17 - Truce
Rozdział 18 - Protect Me
Rozdział 19 - Brooke?
Rozdział 20 - Hold On
Rozdział 21 - NYU
Rozdział 22 - Nice House
Rozdział 23 - This Is Your Fault
Rozdział 24 - Queen
Rozdział 25 - I Do Care
Rozdział 26 - Reckless
Rozdział 27 - 99 Tattoos
Rozdział 28 - Coming Home Early
Rozdział 29 - I'm Not Scared Of Love
Rozdział 30 - Neither I Would
Rozdział 31 - I'm Sorry
Rozdział 32 - Jamie and Brooke
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Rozdział czterdziesty siódmy
Rozdział czterdziesty ósmy
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Rozdział pięćdziesiąty
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy
Rozdział pięćdziesiąty drugi
Rozdział pięćdziesiąty trzeci
Pytania & Claimed
Rozdział pięćdziesiąty piąty
Rozdział pięćdziesiąty szósty
Rozdział pięćdziesiąty siódmy
Rozdział pięćdziesiąty ósmy
Rozdział pięćdziesiąt dziewięć
Rozdział sześćdziesiąt
Rozdział sześćdziesiąty pierwszy
Rozdział sześćdziesiąty drugi, pt I
Burning
Rozdział sześćdziesiąty drugi, pt II
Rozdział sześćdziesiąt trzy pt.I
Rozdział sześćdziesiąt trzy pt II
Rozdział sześćdziesiąty czwarty
Rozdział sześćdziesiąty piąty
Rozdział sześćdziesiąty szósty
Rozdział sześćdziesiąty siódmy
Rozdział sześćdziesiąty ósmy
Rozdział sześćdziesiąty dziewiąty pt I
Rozdział sześćdziesiąty dziewiąty pt II
Rozdział siedemdziesiąty, pt 1
Rozdział siedemdziesiąty, pt II

Rozdział pięćdziesiąty czwarty

6.6K 433 111
By ClaimedPL

Dziękujemy za wszystkie komentarze i gwiazdki. Byliśmy przez kilka dni na wysokiej pozycji w Hot Fanfictions.

Uda nam się dobić tym razem do 220 gwiazdek i poprawić pozycję na wattpadzie? :D

Piosenki do rozdziału:

All I Want – Kodaline

Clouds – One Direction

Beast – Mia Martina ft. Waka Flocka

___________________________________

Justin's POV:

- Słuchaj, czy możesz mi, kurwa, po prostu powiedzieć, kiedy mogę ją zabrać do domu? – warknąłem do doktora Piekarskiego. Siedziałem w tym cholernym szpitalu przez pierdolone dwa tygodnie. Nie brałem prysznica ani razu i najwyżej spałem osiem godzin... łącznie przez wszystkie te dni.

- Justin, proszę cię, pomyśl przez chwilę o Brooke – westchnął, odwracając się na krześle w moją stronę. Zmrużyłem oczy i chłodno na niego spojrzałem.

- Myślałem o niej w każdej sekundzie każdego pierdolonego dnia! Przecież fizycznie nic jej nie jest, mogę jej pomóc sam, w moim domu. To mnie kocha i to ja mogę ją naprawić – wskazałem na siebie, marszcząc brwi. Dr Piekarski wziął głęboki oddech, odwrócił się na chwilę do komputera i otwarł jakiś plik.

- To mózg Brooke – na ekranie pojawił się jakieś dziwne kolorowe zdjęcie z rezonansu (rezonans magnetyczny to badanie dużo dokładniejsze niż rentgen, bo pozwala dowolną część ciała obejrzeć praktycznie warstwa po warstwie). – Tutaj – wskazał palcem niewielką część w rogu zdjęcia – znajdują się wszystkie informacje, których teraz nie pamięta.

- Że co kurwa, przecież to jest takie małe – jęknąłem, przysuwając się bliżej.

- Ta część to sprawy osobiste. Cała reszta mózgu to emocje, fizyczność i wszystko związane ze zmysłami i umysłem, zwyczajne rzeczy – wyjaśnił.

- Dobra, to świetnie tylko po co mi to pokazujesz...? – zapytałem, co ja w szkole medycznej jestem czy jak? Mam w dupie jak pracuje mózg. Jedyne na czym mi teraz zależy to zabranie Brooke do domu i sprawienie, żeby pokochała mnie ponownie.

- Chcę ci wytłumaczyć, że naprawdę ciężko jest dotrzeć do tej części mózgu. Potrzebujesz profesjonalistów, nie jesteś w tym przeszkolony i nie masz pojęcia jak naprawić tę część – przeszedł obok mnie i wyjął jakieś dokumenty z drukarki. – Ona potrzebuje przynajmniej dwunastu godzin dziennie z terapeutą, jeśli chcemy, żeby jej stan się poprawił.

- A przez kolejne dwanaście godzin może być ze mną w moim domu – podkreśliłem swoje słowa, próbując udowodnić swoją rację.

- Dr Brian i ja myśleliśmy raczej o przeniesieniu jej na całodobowy zamknięty oddział terapeutyczny w innej części szpitala. Wielu pacjentów z amnezją, którzy tam trafiają wychodzą zdrowi w czasie dużo krótszym niż normalnie – ruszył w dół korytarzem więc szybko podążyłem za nim.

- Co to ma kurwa znaczyć całodobowy i zamknięty? A gdzie ja mam iść?

- Do domu? Odwiedziny są dwa razy w tygodniu.

Przerwałem szybko jego spacer stając mu na drodze.

- Wiesz doskonale, że się na to nie zgodzę – warknąłem, wymierzając w niego palec. Zaskoczony dr Piekarski zrobił krok w tył.

- Wiem, ale wiem też, że chcesz żeby Brooke cię pamiętała. To może być jedyny sposób – delikatnie położył dłoń na moim ramieniu czując, że w każdej chwili mogę wybuchnąć. Miałem w głowie chaos. Jak długo tutaj zostanie? Co jeśli ona nawet za mną nie tęskni? Co jeśli faktycznie zabiorę ją do domu, a ona nie wyzdrowieje? Z frustracji zacząłem ciągnąć się za włosy, przez co dr Piekarski owinął rękę wokół moich ramion i poprowadził dalej korytarzem.

- Chłopcze, wiem, że to ciężkie ale tak będzie najlepiej. Mogę załatwić ci tyle godzin odwiedzin, ile będziesz chciał, chociaż dwanaście to maksimum...

- Zgadzam się. Dwanaście godzin dziennie tak długo jak będzie musiała tutaj zostać – przyzwyczaiłem się do dwudziestu czterech ale myślę, że mogę pójść na kompromis. Szliśmy dalej, do pokoju Brooke przy końcu korytarza. Moja chłodna dłoń przekręciła gałkę i sekundę później byłem już przy boku Booke.

- Jak się czujesz, księżniczko? – zapytałem. Uniosłem ją z krzesła i usadowiłem na swoich kolanach. Zachichotała, pieprzona m u z y k a dla moich uszu.

- Lepiej – uśmiechnęła się, opierając głowę o mój tors. Kocham to, że czuje się tak komfortowo w moim towarzystwie i nie mam najmniejszego zamiaru narzekać. To cudowne, siedzi na moich kolanach, wtulona we mnie, a przecież nie wie, kim jestem.

- Miło mi to słyszeć – mruknąłem, łaskocząc jej nos. Zaśmiała się ponownie, przez co mój uśmiech się powiększył.

- A jak ty się czujesz? – odwzajemniła moje pytanie, a w jej oczach zobaczyłem iskierki zainteresowania.

- Teraz, kiedy jestem tutaj z tobą – zajebiście! – złożyłem na jej policzku delikatny pocałunek i zacząłem bawić się jej włosami. Zamknęła oczy zrelaksowana, więc kontynuowałem przeczesywanie palcami jej wspaniałych loków.

- Okej, Brooke, mam dla ciebie propozycję – dr Piekarski przysunął sobie stołek i usiadł naprzeciwko nas. Brooke podniosła się i już chciała zejść z moich kolan, jednak złapałem jej biodra.

- Dokąd się wybierasz, kotku? – zapytałem, drażniąc się z nią. Na jej policzki wpłynął głęboki rumieniec, jednak ponownie oparła się o mnie.

- Mamy tutaj specjalną klinikę, w której prowadzimy terapię. Pobyt tam naprawdę pomógł by ci w odzyskaniu pamięci – dr Piekarski przedstawił swój pomysł. – Jedynym problemem jest to, że to całodobowa terapia.

- W porządku. Będziemy po prostu robić to co teraz – Brooke wzruszyła ramionami, mając na myśli nasze dzielenie szpitalnego łóżka.

- Nie, przepraszam, ale to nie jest dozwolone – lekarz pokręcił głową. Brooke automatycznie się spięła i mocniej wtuliła we mnie.

-Um, j-j-ja nie wiem czy będę się czuć bezpiecznie – wyjąkała, przez co w moim brzuchu odezwało się stado motyli. Otoczyłem ją ramionami i przytuliłem. – Justin jest jedyną osobą, przy której czuję się dobrze...

Dr Piekarski potarł twarz dłonią.

- To jest właśnie nasz problem.

- Musi być jakiś sposób, żebym mógł zostać – błagałem. Świadomość tego, że Brooke ma być tutaj sama jest najgorszą myślą z jaką przyszło mi się teraz zmierzyć. Ona mnie potrzebuje, a już na pewno ja potrzebuję jej.

- Wiecie, że jeżeli byłaby taka możliwość, pozwoliłbym Justinowi zostać – powiedział współczująco. – Justin mógłby zaburzyć twój proces leczenia.

- Ale bycie beze mnie też wpłynie na to negatywnie – podkreśliłem. Dr Piekarski westchnął wiedząc, że mam rację.

- Rozumiem wasze argumenty, ale mimo, że chciałbym wam pomóc, to nie mogę. Albo Brooke zostaje tutaj bez ciebie albo zabierasz ją do domu, z dala od jej jedynego źródła pomocy – wzruszył ramionami. – Nie chciałem być niemiły, właściwie to bardzo was lubię, ale nie mogę nic zrobić, przepraszam.

Odwróciłem się w stronę Brooke.

- Chcesz o tym porozmawiać, kotku?

Spojrzała najpierw na mnie, a później na lekarza.

- Jeśli nie ma pan nic przeciwko.

- W żadnym razie, wróć jutro, kiedy będziesz chciała i powiedz mi, jaką decyzję podjęłaś – poklepał mnie po ramieniu, uśmiechnął się do Brooke i zostawił nas samych.

- To jak, kochanie, chcesz teraz jechać zobaczyć swój dom? – zawołałem, całując ją w policzek. Uśmiechnęła się lekko i przytaknęła. Było mi jej tak cholernie szkoda, na pewno musi być jej ciężko. Podniosłem ją z krzesła i wygodnie ułożyłem w swoich ramionach. Prawie zabijając się na własnych nogach dotarłem z nią do samochodu. Na zewnątrz było dosyć chłodno, przez co Brooke mocniej się we mnie wtuliła. Zimno mi nie przeszkadzało, w dodatku jeśli to oznaczało, że Brooke byłaby jeszcze bliżej to mogę się przeprowadzić na jebaną Antarktykę. Powoli i delikatnie ułożyłem mój skarb na fotelu pasażera. Pochyliłem się i zapiąłem jej pasy bezpieczeństwa.

- Sama mogę to zrobić – zachichotała, kładąc dłoń na mojej. – Ale dziękuję.

- Nie, nie możesz tego zrobić sama – pokręciłem głową. – To zawsze było moje zadanie i zawsze będzie. Wszystko co jest związane z twoim bezpieczeństwem to mój obowiązek.

Brooke's POV:

Po charakterystycznym kliknięciu pasów Justin powoli wysunął się z samochodu, po drodze całując mój policzek i zostawiając na nim mokry ślad. Uśmiechnęłam się do niego, zanim zamknął drzwi po mojej stronie samochodu. Obszedł auto dookoła i wsunął się na swoje miejsce.

- Nie jest ci zimno? Włączę ogrzewanie – szybko otwarł wloty wentylacyjne i wnętrze wypełniło przyjemne ciepło. Justin tak bardzo zabiegał o to, żeby niczego mi nie brakowało, to urocze. Jest naprawdę miły, czuję się okropnie z myślą, że musi przeze mnie przez to wszystko przechodzić. Dlatego już jestem prawie pewna co do mojej decyzji w sprawie szpitala. Chcę, żeby było dobrze. Dla Justina.

Podjechaliśmy pod duży, elegancki dom. Justin zatrzymał samochód na podjeździe i odwrócił się w moją stronę.

- To jest jedyne miejsce, w którym będziesz bezpieczna. Tylko ze mną nic ci nie grozi, jesteś moja i tylko ja mogę cię ochronić – jego oczy stały się ciemniejsze niż zwyczajny karmel goszczący w jego łagodnym spojrzeniu i moje serce się zatrzymało. Jego wzrok błądził jeszcze chwilę po mojej twarzy po czym wysiadł z samochodu i otwarł drzwi z mojej strony. Podał mi rękę i pomógł wysiąść. Mocno szarpnął mój nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi wejściowych.

- Mam cztery psy, które teraz są zamknięte – poinformował mnie. Słabo przytaknęłam głową, na co zmarszczył brwi. – Bozia ci dała głos więc zacznij go używać – warknął, otwierając drzwi.

-O-okej, Justin – odparłam lekko drżąc. Dlaczego taki był? Niecałą minutę temu był przecież taki troskliwy i kochany.

- Mogę wydawać się miły, ale musisz przyzwyczaić się do prawdziwego mnie – jego chory uśmieszek sprawił, że mimowolnie zrobiłam krok do tyłu. Warknął i przyciągnął mnie do siebie z powrotem za materiał mojej koszulki. – Nigdy, powtarzam n i g d y nie odsuwaj się ode mnie.

- P- przepraszam, Justin.

- Od tej pory będziesz się do mnie zwracać proszę pana lub panie Bieber. Dopóki nie przypomnisz sobie kim jestem i co dla ciebie znaczę, tak będzie to wyglądało. Robimy to w stylu Biebera.

Wprowadził mnie do środka – od razu uderzyło mnie chłodne powietrze, ale przecież nie mieszkał tutaj nikt odkąd trafiłam do szpitala. Sufit był niesamowicie wysoki przez co przestrzeń zyskiwała wrażenie bardzo otwartej. Na prawo znajdowała się klatka schodowa prowadząca na korytarz, który zdawał się nie mieć końca.

- Na górze są pokoje, ty śpisz ze mną – obwieścił, ruszając w stronę schodów – A to – pokazał na drzwi znajdujące się na prawo od stopni – zejście do piwnicy, złam którąkolwiek zasadę, a tam właśnie będziesz spać.

- Ale Justin... – rzucił mi mordercze spojrzenie. – Znaczy proszę pana, co ze szpitalnym programem – zaczęłam niepewnie. Naprawdę żałowałam powrotu tutaj z Justinem.

- Jebać to – prychnął. – Jeżeli ja nie mogę ci pomóc to nikt nie może – przycisnął swoje gorące wargi do mojej szyi, prowadząc mnie tyłem w kierunku ściany, aż w końcu uderzyłam w nią plecami. Dłonie Justina błądziły po mojej tali i pośladkach, ściskając je co jakiś czas.

- P- proszę przestań. Myślałam, że chcesz mi pomóc – jęknęłam, odwracając głowę w drugą stronę. Zawarczał głęboko i zacisnął powieki.

- Próbuję, kurwa, próbuję ci pomóc – krzyknął i złapał moje nadgarstki, przyciskając je do ściany nad moją głową. – Jestem jedyną osobą, której potrzebujesz, kocham cię i nikt mi cię nie odbierze – przycisnął swoje usta do moich, zmysłowo nimi poruszając. Nie odwzajemniłam pocałunku, przez co naparł na moje wargi jeszcze brutalniej.

- Pocałuj mnie – jego głos był już spokojniejszy, jednak uścisk pozostawał silny i zimny. Oddałam mu pocałunek bojąc się tego, co mógłby mi zrobić. Nasze usta poruszały się wspólnie, dopóki Justin nie odsunął się i złączył nasze czoła – Kocham cię i jestem tu po to, żeby ci pomóc. Będziesz mówić mi wszystko. Kiedy będzie ci smutno czy poczujesz się przybita, to do mnie przybiegasz, wyrażam się jasno?

- A do kogo innego miałabym iść skoro nikogo tutaj nie ma? – prychnęłam, krzyżując ramiona.

- Nie zachowuj się tak, kochanie bo nie będę tego tolerować.

- Co jeśli ja chcę iść na to leczenie? Chcę być zdrowa.

- To już nie jest opcją, a teraz sobie odpuść – odpyskował. Zacisnęłam szczękę i wpatrywałam się w mężczyznę przede mnę. On robił dokładnie to samo jednak jego wzrok był bardziej onieśmielający. Na jego głowie był bałagan, jednak nadal wyglądał niesamowicie atrakcyjnie. Nie miałam pojęcia, ile ma lat ale przypuszczałam, że był dużo starszy ode mnie. Dźwięk telefonu Justina przerwał nasz pojedynek na spojrzenia.

- Zostań tutaj. Rusz się chociaż o milimetr, a poniesiesz konsekwencje – powiedział ostrzegawczo. Przytaknęłam, jednak widząc jego spojrzenie dodałam – Tak, proszę pana.

Spuściłam głowę. Westchnął lekko i odebrał telefon słowami: „ Tutaj Justin Bieber, mów czego do diabła chcesz". Moje stopy sprawiały wrażenie przyklejonych do podłogi, jednak wiedziałam, że muszę uciec. Tutaj nie chodziło nawet o Justina, po prostu chciałam, żeby wszystko ze mną było w porządku. Potrzebowałam szpitalnego leczenia i je dostanę. Powoli przesuwałam się w stronę wyjścia. Złapałam za klamkę i delikatnie nacisnęłam starając się, by drzwi nie skrzypiały przy otwieraniu. W momencie, kiedy moje stopy dotknęły podjazdu do moich uszu dobiegł alarmujący krzyk.

- TO SĄ KURWA JAKIEŚ JAJA! – głos Justina rozbrzmiał głośniej, kiedy jego sylwetka pojawiła się w drzwiach. Szybko oddaliłam się od wejścia, skręcając w prawo. Tak zapamiętałam naszą drogę powrotną ze szpitala. Słyszałam za sobą groźby i przekleństwa rzucane przez Justina, ale nie miałam odwagi się obejrzeć. W pobliżu był niewielki lasek, który pozwolił mi przemknąć niezauważoną przez nikogo. Zatrzymałam się na chwilę, żeby zaczerpnąć oddech i uspokoić walące serce. Po minucie odzyskałam trochę siły i ruszyłam dalej w głąb lasu. Jakiś czas później dotarłam na skraj lasu, widząc wyłaniające się światła miasta. Szpital był z dobre półtorej godziny biegu, a ja za cholerę nie mam zamiaru biec. Nie miałam pieniędzy, więc taksówka też jest wykluczona. Omiotłam spojrzeniem miasto i bezradna zaczęłam wędrówkę w głąb najbliższej ulicy. Starałam się zostać w tłumie, na wypadek gdyby Justin już tu dotarł. Szłam spokojnie chodnikiem, gdy nagle jakiś samochód zatrzymał się za mną. Moje serce przyspieszyło i szybko wpadłam do najbliższego sklepu z ubraniami. To nie był samochód, którym normalnie jeździ Justin, ale wiem, że ma ich kilka. Wewnątrz butiku z rozpędu wpadłam do stojaka pełnego ciepłych swetrów. Mój oddech był ciężki i głośny, niezbyt dobrze jak dla kogoś, kto się ukrywa. Przede mną pojawiła się para czarnych – męskich – butów i ktoś rozsunął swetry.

- Przepraszam, proszę pani, to nie moja sprawa, ale co się do cholery dzieje?

Spojrzałam w górę na mężczyznę, który do mnie mówił i ujrzałam jego czekoladowe loki opadające mu na twarz. Miał zielone oczy w odcieniu szmaragdu i uroczy uśmiech.

- Um... cześć – zarumieniłam się ze wstydu i wstałam z mojej kryjówki przy pomocy jego chłodnej dłoni.

- Powtarzam, to nie mój interes ale wydajesz się naprawdę przerażona. Czy coś się stało? – jego głos był głęboki, z domieszką brytyjskiego akcentu.

- Nie, wszystko w porządku, ja po prostu... - spojrzałam w jego oczy, były takie ciepłe i zachęcające. – Muszę się dostać do szpitala, wiesz może jak tam dotrę?

Uśmiechnął się szerzej.

- Oczywiście, moja droga. Chodź, zabiorę cię tam.

Poprowadził mnie w stronę wyjścia, delikatnie opierając dłoń na moich plecach. Jego samochodem okazało się małe czarne BMW, wypolerowane i eleganckie. Otwarł dla mnie drzwi, po czym usiadł za kierownicą.

- Mogę zadać ci dwa pytania? – mruknął, kiedy wyjeżdżaliśmy na ulicę.

- Jasne.

- Pierwsze, jak masz na imię, kochanie?

- Brooke, a ty?

- Harry – posłał mi ciepły uśmiech. – Po drugie, dlaczego zabieram cię do szpitala? Nie wydaje mi się, żeby było z tobą coś nie tak. Wyglądasz oszałamiająco.

Uśmiechnęłam się.

- Dziękuję – był naprawdę czarujący. – Problem jest raczej wewnątrz.

Spojrzał na mnie pytająca, skręcając w naszą docelową ulicę.

- Kontynuuj.

- Nie pamiętam nic – westchnęłam. – Mam amnezję.

- Oh, skarbie, tak mi przykro – położył swoją dużą dłoń na moim kolanie. – Jak to się stało, że straciłaś pamięć?

- Um... nie pamiętam.

- No tak, przepraszam, to było głupie pytanie – zaśmiał się. – Moja wina.

Zachichotałam.

-Nie ma sprawy, Harry.

Otaczająca go aura była relaksująca i lekka. Harry miał dobre serce i przebywanie w jego towarzystwie napełniało mnie uczuciem ulgi. Jego samochód był idealnie czysty, bez najmniejszego pyłku kurzu czy brudu. Spojrzałam w bok na przystojnego mężczyznę prowadzącego samochód. Jego kasztanowe loki były zaczesane w tył, przez co mogłam zobaczyć idealne, ostre rysy jego twarzy. Miał podkreśloną szczękę i arystokratyczny nos. Jego oczy miały wspaniały odcień ciemnego lasu. Musiał poczuć, że się mu przyglądam.

- Wyglądam jakoś przerażająco czy coś?

- Wręcz przeciwnie – zaśmiałam się. Justin był przerażający, jego władza nade mną mnie przerażała.

- To dobrze – zaśmiał się. – Prawie jesteśmy na miejscu, tak w ogóle.

- Naprawdę bardzo ci dziękuję.

Harry uśmiechnął się i pokręcił głową.

- Nie ma problemu. Nie będzie ci przeszkadzać, jeżeli zostanę chwilę z tobą i dowiem się, co się dzieje? Wiem, że prawie mnie nie znasz, ale naprawdę ci współczuję.

- Proszę cię, tylko się nie lituj nade mną – uniosłam dłoń, powstrzymując go przed kontynuowaniem. Nienawidziłam litości i poczucia bezradności. Skoro potrafiłam uciec Justinowi, to poradzę sobie z tą cholerna amnezją.

- Przepraszam, ale ciężko tego nie robić.

Nie odezwałam się już, ale nie dlatego, że byłam zła, tylko wjeżdżaliśmy już na parking. Kiedy tylko Harry zatrzymał samochód, wypadłam ze środka i szybko pobiegłam w stronę wejścia. Bałam się, co jeśli Justin już tam był i zabierze mnie stąd wbrew mojej woli?

- Brooke, zwolnij! – zaśmiał się Harry, ale ja nie byłam w nastroju na żarty. Całym ciężarem naparłam na drzwi i wbiegłam do środka, rzucając się na biurko recepcjonistki. Miałam gdzieś dziwne spojrzenia innych zgromadzonych tam ludzi.

- Musze zobaczyć się z doktorem Piekarskim! Proszę! – wydyszałam. Nic mnie nie bolało, po prostu chciałam być w miejscu gdzie nikt – a szczególnie Justin – mnie nie znajdzie. Niebieskooka recepcjonistka przytaknęła i przywołała pagerem mojego ulubionego lekarza. Wreszcie do budynku wszedł Harry, odgarniając z twarzy włosy, które ją zasłoniły w trakcie biegu. Stanął obok w momencie, kiedy pojawił się dr Piekarski.

- Brooke – uśmiechnął się, jednak zaraz zmarszczył brwi zdezorientowany, kiedy zobaczył Harry'ego. – Bez Justina?

- Nie, panie doktorze. To jest Harry, uratował mnie od niego. On jest szalony, nie wiem, co się stało – wysapałam. Wysoka sylwetka Harry'ego pochyliła się w moją stronę.

- Kim jest Justin...?

- Nie ma na to czasu – rzucił szybko dr Piekarski. – Chodź, Brooke – szybko odwrócił się jednym płynnym ruchem i zaczął iść wzdłuż korytarza. Ruszyłam za nim, Harry złapał mój nadgarstek.

- Co się dzieje, Brooke? – wydawał się być zmartwiony.

- Proszę cię, wyjaśnię później. Nie musisz ze mną zostawać, jeśli nie chcesz.

- Ale chcę – rozluźnił uścisk na mojej dłoni.

- No oczywiście, kurwa, że chcesz – z tyłu dobiegł nas głęboki głos.

_________________________________________

Tłumaczenie: @myidolsgirl

Myślicie, że Brooke uwolni się od Justina? Co uważacie o Harrym? Czekamy na Wasze komentarze!

Do wtorku! :D


Continue Reading

You'll Also Like

5.8K 325 17
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
13.8K 854 38
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
18.7K 782 34
Praca jako producentka muzyczna, może być ciekawa pod wieloma względami. Współprace ze znanymi raperami, poznawanie nowych ludzi w towarzystwie około...
10.7K 826 26
Pomimo, że Vees byli dla ciebie jak rodzina (niektórzy) jako bliska przyjaciółka samej księżniczki piekła postanawiasz pomóc jej w prowadzeniu hotelu...