Niedźwiedzia przysługa | Niel...

By KorpoLudka

161K 23.8K 3.9K

Tabby Davenport prowadzi spokojne, uporządkowane życie. Jest właścicielką baru, w którym pracuje, ma oddanych... More

Wstęp
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Epilog

Rozdział dwudziesty czwarty

4.5K 687 148
By KorpoLudka

#przyslugawatt

Dopiero wieczorem postanawiam powiedzieć Hardy'emu o randce z Killianem.

Właściwie nie wiem, jakiej reakcji się spodziewać. Chcę być z nim jednak szczera, zwłaszcza że już wcześniej wiedział, czego Killian zażyczył sobie w zamian za pomoc. To nie powinno być dla niego zaskoczenie.

Więc dlaczego tak trudno jest mi mu o tym powiedzieć?

Jesteśmy tak zmęczeni po całym dniu spędzonym w sklepie ezoterycznym, że nawet Hardy nie ma ochoty niczego gotować, zatrzymujemy się więc po drodze w jednej z jego ulubionych knajp i zamawiamy sobie na wynos burgery z frytkami. Dojeżdżamy z nimi do domu Hardy'ego i dopiero tam zasiadamy przy stoliku, żeby zjeść. Ponieważ aż burczy mi w brzuchu z głodu – nie miałam w ustach nic od śniadania – rzucam się na jedzenie, jakbym głodowała. Hardy przygląda się temu z rozbawieniem.

– Przepraszam – odzywa się. – Powinienem był wyciągnąć cię na lunch.

Wzruszam ramionami.

– Nie było kiedy – przypominam z pełnymi ustami. – I to nie twoja wina. Sama mogłam się wyciągnąć. Jestem dorosła i powinnam ogarnąć pory karmienia.

– Ale czuję się za ciebie odpowiedzialny. – Hardy posyła mi seksowny uśmiech. – Mogłem chociaż przynieść ci coś z którejś okolicznej knajpki, żebyś mogła zjeść między kolejnymi klientami. Jutro tak zrobię.

Obiecaliśmy Sabine, że będziemy wracać aż do końca tygodnia. Mam nadzieję, że tym razem nie natkniemy się po drodze na szalone hieny, które staranują nas samochodem, a potem spróbują zabić, bo to byłoby bardzo niefortunne.

Skoro jednak jesteśmy umówieni na jutro z Youngiem, mam nadzieję, że to oznacza chwilowe zawieszenie broni.

– Spoko – mamroczę, po czym przechodzę do tematu, który chciałam poruszyć przez ostatnie pół dnia. – Umówiłam się na sobotę z Killianem.

Hardy zamiera.

– Umówiłaś się? – powtarza po chwili powoli.

Wgryzam się w burgera nieco bardziej entuzjastycznie, niż powinnam. Hardy czeka cierpliwie, aż skończę przeżuwać, bo wzięłam naprawdę duży kawałek naraz i moje usta ledwie sobie z nim radzą. Podsuwa mi szklankę z colą, którą przyjmuję z wdzięcznością, po czym pospiesznie popijam jedzenie. Dopiero potem się odzywam.

– No wiesz, Killian chciał randki w zamian za pomoc. Nie mogłam mu odmówić. Umówiłam się z nim na sobotę.

Hardy marszczy brwi.

– Nie wiemy, czy wtedy będziesz już bezpieczna.

– Teraz też jakoś udaje nam się opuszczać terytorium watahy. To nie tak, że hieny czyhają na mnie na każdym rogu. – Wzruszam ramionami. – Jeśli sytuacja z Youngiem się rozwiąże do tego czasu, Killian zabierze mnie do restauracji. Jeśli nie, pojedziemy do niego do domu. Obiecał, że zapewni wszelkie środki ostrożności, żebym była bezpieczna.

– A ty mu ufasz – dopowiada Hardy z niezadowoleniem.

Wzdycham.

– To nie tak, że mu ufam – protestuję. – Ale Killian potrzebuje mnie żywej. Nie narazi mojego życia, skoro ma wobec mnie długofalowe plany.

Widzę, jak Hardy zaciska usta, a mięsień na jego policzku drży.

Właściwie nie jestem pewna, jakiej reakcji oczekuję. Czy wolałabym, żeby był wściekły, zazdrosny i miotał talerzami, czy wręcz przeciwnie, żeby przyjął to ze spokojem i zrozumieniem? Obie opcje z jakiegoś powodu mi się nie podobają, więc pewnie i tak nie będę zadowolona. Z tej sytuacji chyba nie ma dobrego wyjścia.

Przez chwilę milczymy, więc wgryzam się ponownie w burgera, bo mój głód wygrywa ze zdenerwowaniem, a wtedy Hardy odzywa się w końcu spokojnie:

– W porządku.

O mało nie dławię się kęsem mięsa.

– W porządku?

– Obiecałaś mu to, więc w porządku. – Spuszcza wzrok na swoje jedzenie i chwyta między palce frytkę. – Jeśli nie będziesz się czuła bezpiecznie, sam mogę cię do niego zawieźć.

Marszczę brwi.

– To nie będzie konieczne – zapewniam. – Killian po mnie przyjedzie. Rozumiesz, dlaczego on to robi, prawda?

– Oczywiście. Chce cię wykorzystać – cedzi.

Chyba jednak jest zły.

– Wcale nie chce mnie wykorzystać – protestuję z oburzeniem. – Killian chce mi dać przyszłość. Owszem, nie jest we mnie szaleńczo zakochany i dużo w tym wyrachowania, ale chce dobrze dla nas obojga. To przystojny, sympatyczny, dobrze sytuowany mężczyzna, który ma poukładane w głowie i wie, czego chce. Zdaje sobie sprawę, że ze mną może zdobyć to, o czym zawsze marzył, ale tylko jeśli ja sama będę pragnęła tego samego. A tak jest. Chcę rodziny, stabilizacji, chcę partnera, który będzie mnie rozumiał i się o mnie troszczył. Killian może mi to dać. W dodatku do wszystkiego wprost się przyznał. Nie próbuje mnie w nic wmanipulować, nie usiłuje mnie oszukać. Jasno stawia sprawy i myślę, że to z jego strony bardzo w porządku.

Hardy mruży oczy.

– Czyli chcesz zakładać dynastię empatów z tym maniakiem wielkości?

– Maniakiem wielkości? – powtarzam z niedowierzaniem. – Nazywasz manią wielkości to, że Killian z sukcesem prowadzi interes i chce mieć komu go przekazać?

– Ten facet zakłada swój własny program eugeniczny – odpowiada Hardy ze złością. – Zamierzasz być jego częścią?

– Program eugeniczny? Powaliło cię? – Chociaż bardzo chcę pozostać spokojna, po tych słowach nie mogę. – Co jest złego w tym, że szuka empatki do stworzenia związku? Poza tym nie wiem, czy zamierzam być jego częścią, w przeciwieństwie do Killiana nie podejmuję decyzji od razu! Idę z nim tylko na jedną randkę, na litość boską! Tylko tyle mu obiecałam!

– Mógł poprosić, żebyś w zamian za pomoc pozwoliła mu się zapłodnić, może też byś się zgodziła – słyszę w odpowiedzi.

I, kurwa, po prostu w to nie wierzę.

– Słucham? – Przez chwilę wpatruję się w niego, jakby miał odwołać te słowa, ale kiedy tego nie robi, dodaję ze złością: – Wiesz co, naprawdę nie musisz jechać po Killianie ani po mnie. Wystarczy, że przyznasz, że jesteś zazdrosny.

– Nie jestem zazdrosny – cedzi. – Niby dlaczego miałbym być?!

No jasne, niby dlaczego?

Rzucam resztkę burgera na talerz, wycieram ręce w serwetkę i wstaję od stołu. Mam tego dość. Mam dość faceta, który robi mi sceny zazdrości, a potem nawet nie chce się do tego przyznać.

– Racja, nie masz do tego absolutnie żadnego powodu – potwierdzam. – Może pojadę w sobotę do Killiana, rozłożę przed nim nogi i przekonam się, jak przyjemne mogłoby być zapładnianie mnie. Może to mi pomoże podjąć decyzję.

Przez sekundę jestem pewna, że Hardy zerwie się od stołu i pochwyci mnie, jakby spodziewał się, że pojadę do Killiana już, w tej chwili. Widzę w jego oczach taką wściekłość, że wcale by mnie to nie zdziwiło. Szybko się jednak opanowuje i rozluźnia nieco na swoim krześle.

– A może ja zadzwonię do Davenporta i powiem mu, co zamierzasz – odpowiada.

No po prostu w to nie wierzę.

Z każdym wypowiedzianym przez niego słowem Hardy rozczarowuje mnie coraz bardziej. Musi to być widoczne na mojej twarzy, bo jego spojrzenie się zmienia i łagodnieje, ale mam to już gdzieś. Czuję ucisk w gardle i wiem, że muszę uciekać, żeby się przy nim nie rozpłakać.

Nie będę przy nim płakać.

– Wiesz co? Rób, kurwa, co chcesz – rzucam. – Jeśli chcesz iść na skargę do mojego brata, to proszę bardzo. Możesz mu przy okazji wspomnieć, że też mnie pieprzyłeś.

Celowo używam czasu przeszłego. Do Hardy'ego chyba to dociera, bo wstaje od stołu i rusza w moją stronę.

– Tabby, zaczekaj...

Ja jednak już odwracam się na pięcie i wychodzę z jadalni, kierując się prosto ku schodom na piętro. Wbiegam na górę i zamykam się w swojej sypialni, po czym przekręcam zamek.

Dopiero wtedy rzucam się na łóżko i pozwalam sobie na łzy.

***

Prawie nie śpię tej nocy, dlatego wstaję dużo przed Hardym.

Ogarniam się cicho w swojej sypialni, nakładając nieco więcej makijażu niż zwykle, by nie było widoczne, jak bardzo jestem niewyspana. Niepostrzeżenie odwiedzam łazienkę i ubieram się, a potem na paluszkach wychodzę z domu, żeby go nie obudzić. Przez cały ten czas z sypialni Hardy'ego nie dobiega mnie nawet jeden dźwięk, aż zaczynam się zastanawiać, czy on tam w ogóle jest.

Wprawdzie na podjeździe stoi jego samochód, ale to o niczym nie świadczy, dochodzę do wniosku, wsiadając do własnego. Wiem, że wilki lubią wymykać się z domów, by biegać po przemianie po lesie – może Hardy ma podobnie? Mógł wymknąć się nad ranem, gdy przysnęłam na chwilę...

Albo po prostu go nie obchodzi, że odjeżdżam bez niego.

Wiem, że to tylko chwilowa ulga – on pewnie i tak pojawi się w sklepie Sabine z kolejnymi pretensjami, że pojechała sama. Na razie jednak nie mam ochoty go oglądać i jeśli mogę to odwlec w czasie choć odrobinę, to właśnie tak zamierzam postąpić. Skoro dzisiaj i tak widzimy się z Youngiem, nikt raczej nie będzie mnie zaczepiał po drodze.

Zerkam w okno sypialni Hardy'ego, gdy odpalam silnik, ale nie widzę w niej żadnego ruchu. Nawet gdyby spał, hałas przed domem raczej by go obudził. Chyba że...

Chyba że Hardy nie śpi, ale celowo pozwala mi wyjść, bo też nie ma ochoty na konfrontację.

Ta myśl sprawia, że do końca psuje mi się humor.

Wyjeżdżam z terenów watahy i na szczęście nikt nie próbuje mnie zatrzymać. Jestem zdeterminowana, by oddalić się jak najbardziej, zanim Hardy zacznie mnie ścigać, choć z każdą chwilą zaczynam mieć coraz większe wątpliwości, czy w ogóle tego spróbuje. Może ma mnie już dość. Może po wczorajszej kłótni uznał wreszcie, że nie warto się mną zajmować, i oddeleguje kogoś do pilnowania mnie, jak kiedyś Remy zrobił z Pepper. Tylko że on to zrobił, bo nie chciał przyjąć do wiadomości, że ona jest jego partnerką. Hardy...

Hardy po prostu miałby dość byłej kochanki.

Ocieram kilka nieposłusznych łez, po czym biorę się w garść, bo chociaż droga prowadząca do centrum Nowego Orleanu o tej porze jest jeszcze prawie pusta, i tak nie chcę prowadzić z zamglonym wzrokiem. Poza tym nie będę więcej płakać przez Hardy'ego. Mam dość.

Udaje mi się zaparkować niemalże pod samym sklepem Sabine. Kiedy gaszę silnik i spoglądam w jego kierunku, dostrzegam, że pod drzwiami ktoś czeka. Jakiś wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy facet koło trzydziestki w skórzanej kurtce udekorowanej ćwiekami i dżinsach z dziurami na kolanach. Mam złe przeczucia, zwłaszcza że gdy mnie dostrzega, odpycha się od ściany i rusza w moim kierunku.

Zamierzam już odpalić silnik i odjechać, gdy on unosi dłonie w geście poddania, a potem mówi:

– Nie zrobię ci krzywdy! Chcę tylko pogadać.

Waham się, bo w jego oczach widzę coś, co każe mi uwierzyć w jego słowa. Sięgam po jego emocje i nie znajduję w nich nic podejrzanego. Nie jest wściekły ani nadmiernie podekscytowany. Może jedynie odrobinę ciekawy.

Uchylam okno, dochodząc do wniosku, że w razie czego zawsze zdążę uciec.

– Kim jesteś? – pytam nieuprzejmie.

Facet uśmiecha się do mnie w sposób, jakim na pewno otumanił setki kobiet. Ma szramę biegnącą przez lewą brew, która jednak dodaje mu jedynie zawadiackiego uroku.

– Mów mi Viper – przedstawia się.

Podnoszę brew.

– Dajecie sobie ksywki w tym waszym kółku motocyklowym?

– Fajna jesteś – mówi, wskazując mnie palcem. – Słodko naiwna. Lubię takie.

Boże, chroń mnie przed kolejnym uprzedmiatawiającym mnie facetem.

– Czego chcesz? – warczę nieżyczliwie.

Jego uśmiech nieco blednie.

– Chciałem tylko pogadać – powtarza. – Jestem zastępcą Warricka. Oddelegował mnie do pilnowania cię. Nie chciał cię więcej porywać, przynajmniej dopóki nie spotkacie się dziś wieczorem, ale musiał się upewnić, że wie, gdzie przebywasz.

Ach, no tak. Świetnie.

– Powinieneś w takim razie mi się pokazywać? – pytam cierpko.

Z rozbrajającym uśmiechem kręci głową.

– Nie, nie powinienem, ale zaprzeczę, jeśli mu powiesz, że z tobą rozmawiałem – uprzedza. – Chciałem ci złożyć kontrpropozycję, Tabby. Nie pomagaj Warrickowi.

Moje brwi wędrują jeszcze wyżej po czole.

– Żeby zabił za to mnie i zemścił się na stadzie Beckettów?

– Od dawna czekam na okazję, żeby obalić rządy tego skurwiela – wyjaśnia ze złością Viper. – To jakiś żart, co zrobił z naszym stadem. Odkąd nam przewodzi, jesteśmy bandą jebanych wandali, których nikt nie chce w swoim mieście.

W zasadzie to prawda.

– A ty, harcerzyku, jesteś inny i taki szlachetny? – drwię.

Śmieje się, a potem podchodzi jeszcze bliżej i opiera ramię o maskę mojego samochodu, stając tuż przed moim oknem.

– Nie jestem szlachetny, ale chcę żyć jak człowiek, a nie jak nomada – prostuje spokojnie. – I ty możesz mi w tym pomóc. Nie pomagaj Warrickowi, Tabby. Jeśli nie uda mu się dokonać przemiany na najbliższym spotkaniu Niszczycieli, rozpocznie się walka o dominację, którą wygram. Zostanę nowym alfą, pozbędziemy się starego i możemy wtedy zawrzeć pokój z Beckettami. Gwarantuję, że będę rozsądniejszy i bardziej chętny do współpracy niż Warrick.

O kurczę.

Mam wrażenie, że to nie jest temat, który powinien omawiać ze mną. Nie jestem osobą decyzyjną. Oszukanie Warricka Younga wprawdzie nie wydaje mi się w porządku, ale gdyby to miało pomóc stadu i uwolnić ich od kłopotów, w które ich wpakowałam – to może warto raz porzucić swoje przekonania i pójść Beckettom na rękę?

– Myślę, że to coś, co powinieneś omówić z Ianem Beckettem – odpowiadam powoli.

Viper kręci głową.

– Słonko, nie będę z nikim o niczym oficjalnie rozmawiał, póki nie zostanę alfą – protestuje. – To oferta dla ciebie i tylko dla ciebie. Wiem, że spotykasz się dzisiaj z Youngiem. To jego ostatnia szansa, żeby odzyskać swoją bestię, bo inaczej pozbędziemy się go na naszym zebraniu. Jeśli chcesz, żeby między Niszczycielami a wilkołakami zapanował pokój, po prostu mu nie pomagaj. Ja załatwię resztę.

Mruga do mnie, a potem zerka gdzieś za siebie. Gdy spoglądam we wsteczne lusterko, zauważam, że ulicą nadjeżdża inny samochód – to znajomy SUV Remy'ego, którym obecnie jeździ Hardy. Cholera.

– Chyba twój ochroniarz nadjeżdża – zauważa Viper z rozbawieniem. – Słuchaj, nie musisz mi dawać teraz odpowiedzi. Zastanów się nad tym. Wieczorem zrobisz, jak uważasz.

– Nie mam żadnej gwarancji, że rzeczywiście zamierzasz pomóc i zmusić Niszczycieli do pokoju z Beckettami – odpowiadam pospiesznie. – Niby dlaczego miałabym ci wierzyć?

– Bo jestem zajebiście wiarygodny. – Viper się szczerzy, robiąc krok w tył od mojego auta. – Ty po prostu musisz podjąć decyzję. Żadna nie da ci stuprocentowej pewności, że wszystko dobrze się skończy. A jeśli obudzisz hienę Warricka, a on postanowi i tak zostać w mieście i dalej psuć krew wilkołakom? Nie masz pewności, że każe nam odejść. Niczego nie jesteś pewna. – Posyła mi ostatni uśmiech. – Zaryzykuj, skarbie.

Potem odwraca się na pięcie i odchodzi ulicą.

Przyglądam mu się przez chwilę, aż znika za zakrętem, i dopiero wtedy wysiadam z samochodu. W tej samej chwili SUV z Hardym w środku zatrzymuje się za moim samochodem, choć wcale nie ma tam miejsca na parkowanie.

Hardy spogląda na mnie z fotela kierowcy, wyraźnie wściekły.

– Specjalnie poczekałaś, aż pójdę biegać w zwierzęcej formie, żeby wtedy uciec z domu? – pyta.

Przewracam oczami, po czym ruszam w stronę sklepu.

– Nawet nie wiedziałam, że poszedłeś biegać – rzucam w jego kierunku. – Raczej sądziłam, że masz gdzieś, czy wychodzę sama, bo zadzwoniłeś już do mojego brata i kazałeś mu przejąć nade mną opiekę.

Słyszę za sobą trzask drzwi samochodu i po chwili Hardy jest już przy mnie. Syczę, gdy próbuje mnie wziąć za ramię, i odsuwam rękę.

– Tabby – mówi błagalnie. – Pozwól mi wyjaśnić...

– Nie mam ochoty z tobą gadać – przerywam mu.

Wyjmuję z torebki klucze do sklepu Sabine, ale ręce za bardzo mi się trzęsą, żebym za pierwszym razem trafiła we wszystkie zamki. Hardy najwyraźniej nie zamierza się zamknąć, bo uparcie kontynuuje:

– Nie dzwoniłem do Davenporta. To było tylko gadanie...

– Mam to gdzieś – wchodzę mu znowu w słowo i odwracam się do niego gwałtownie. – Chcę dzisiaj zakończyć sprawę z Niszczycielami i jeszcze dzisiaj wieczorem, maksymalnie jutro, wrócić do siebie. Dzięki temu nie będziesz musiał dłużej torturować się moją obecnością.

Hardy wzdycha.

– Tabby, proszę, nie obrażaj się...

– Nie jestem obrażona – oponuję spokojnie. – Po prostu z tobą skończyłam. Daj mi spokój, Hardy.

Po tych słowach otwieram wreszcie drzwi i wchodzę do sklepu.

Hardy nie idzie za mną.

Continue Reading

You'll Also Like

787K 24.6K 45
Anastasia musiała zamieszkać z dziadkami chwilę po tym jak jej rodzice zostali wezwani na wojnę z wygnańcami. W tym czasie wraca syn Alfy powiadomion...
510K 27.3K 34
Kolor ich oczu tom 1 *fragment* -Ten szczeniak to Louis Sander, mój beta.- Bardziej stwierdził niż zapytał, ale i tak pokiwałam głową.-A...
831K 53.2K 34
Więź mate jest koszmarem. Ogłupia i nakazuje z kim mamy być. Lecz Lara St. John postanowiła zbuntować się i unikała tego przez bardzo długo, dzięki...
7.8K 607 29
Rose namawia swoich przyjaciół na próbę przywołania demon. Wszyscy stwierdzają, że nim się nie udało... Jednak ich przyjaciel Theo przekona się, że b...