Rozdział dwudziesty czwarty

4.4K 684 148
                                    

#przyslugawatt

Dopiero wieczorem postanawiam powiedzieć Hardy'emu o randce z Killianem.

Właściwie nie wiem, jakiej reakcji się spodziewać. Chcę być z nim jednak szczera, zwłaszcza że już wcześniej wiedział, czego Killian zażyczył sobie w zamian za pomoc. To nie powinno być dla niego zaskoczenie.

Więc dlaczego tak trudno jest mi mu o tym powiedzieć?

Jesteśmy tak zmęczeni po całym dniu spędzonym w sklepie ezoterycznym, że nawet Hardy nie ma ochoty niczego gotować, zatrzymujemy się więc po drodze w jednej z jego ulubionych knajp i zamawiamy sobie na wynos burgery z frytkami. Dojeżdżamy z nimi do domu Hardy'ego i dopiero tam zasiadamy przy stoliku, żeby zjeść. Ponieważ aż burczy mi w brzuchu z głodu – nie miałam w ustach nic od śniadania – rzucam się na jedzenie, jakbym głodowała. Hardy przygląda się temu z rozbawieniem.

– Przepraszam – odzywa się. – Powinienem był wyciągnąć cię na lunch.

Wzruszam ramionami.

– Nie było kiedy – przypominam z pełnymi ustami. – I to nie twoja wina. Sama mogłam się wyciągnąć. Jestem dorosła i powinnam ogarnąć pory karmienia.

– Ale czuję się za ciebie odpowiedzialny. – Hardy posyła mi seksowny uśmiech. – Mogłem chociaż przynieść ci coś z którejś okolicznej knajpki, żebyś mogła zjeść między kolejnymi klientami. Jutro tak zrobię.

Obiecaliśmy Sabine, że będziemy wracać aż do końca tygodnia. Mam nadzieję, że tym razem nie natkniemy się po drodze na szalone hieny, które staranują nas samochodem, a potem spróbują zabić, bo to byłoby bardzo niefortunne.

Skoro jednak jesteśmy umówieni na jutro z Youngiem, mam nadzieję, że to oznacza chwilowe zawieszenie broni.

– Spoko – mamroczę, po czym przechodzę do tematu, który chciałam poruszyć przez ostatnie pół dnia. – Umówiłam się na sobotę z Killianem.

Hardy zamiera.

– Umówiłaś się? – powtarza po chwili powoli.

Wgryzam się w burgera nieco bardziej entuzjastycznie, niż powinnam. Hardy czeka cierpliwie, aż skończę przeżuwać, bo wzięłam naprawdę duży kawałek naraz i moje usta ledwie sobie z nim radzą. Podsuwa mi szklankę z colą, którą przyjmuję z wdzięcznością, po czym pospiesznie popijam jedzenie. Dopiero potem się odzywam.

– No wiesz, Killian chciał randki w zamian za pomoc. Nie mogłam mu odmówić. Umówiłam się z nim na sobotę.

Hardy marszczy brwi.

– Nie wiemy, czy wtedy będziesz już bezpieczna.

– Teraz też jakoś udaje nam się opuszczać terytorium watahy. To nie tak, że hieny czyhają na mnie na każdym rogu. – Wzruszam ramionami. – Jeśli sytuacja z Youngiem się rozwiąże do tego czasu, Killian zabierze mnie do restauracji. Jeśli nie, pojedziemy do niego do domu. Obiecał, że zapewni wszelkie środki ostrożności, żebym była bezpieczna.

– A ty mu ufasz – dopowiada Hardy z niezadowoleniem.

Wzdycham.

– To nie tak, że mu ufam – protestuję. – Ale Killian potrzebuje mnie żywej. Nie narazi mojego życia, skoro ma wobec mnie długofalowe plany.

Widzę, jak Hardy zaciska usta, a mięsień na jego policzku drży.

Właściwie nie jestem pewna, jakiej reakcji oczekuję. Czy wolałabym, żeby był wściekły, zazdrosny i miotał talerzami, czy wręcz przeciwnie, żeby przyjął to ze spokojem i zrozumieniem? Obie opcje z jakiegoś powodu mi się nie podobają, więc pewnie i tak nie będę zadowolona. Z tej sytuacji chyba nie ma dobrego wyjścia.

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz