Rozdział dziewiętnasty

4.2K 692 95
                                    

Z dedykacją dla Olci, która świętowała wczoraj siódmą rocznicę ślubu! Wszystkiego najlepszego!! <3

#przyslugawatt

Jedziemy w ciszy przez centrum Nowego Orleanu, a ja wyglądam przez okno, zastanawiając się, czy niesłusznie powiedziałam Hardy'emu, o czym myślałam.

Od tamtej chwili w ogóle się do mnie nie odezwał, co jednak mnie specjalnie nie dziwi, bo przecież to dla niego nic nowego. On często milczy, zwłaszcza w mojej obecności. A ja, chociaż oczywiście cieszę się szczęściem przyjaciółki, cały czas myślę o tym, że kiedy skończy się ta afera z Youngiem i Niszczycielami, będę musiała wrócić do pustego domu i zapomnieć o tym, że byłam kiedyś zapraszana na obiady do Beckettów i mieszkałam na terenie ich watahy, z facetem, który gotował dla mnie i dbał o moje bezpieczeństwo.

Może kiedyś znajdę kogoś, kogo obdarzę choćby w połowie taką miłością, jak Pepper Remy'ego. Naprawdę nie wymagam wiele, bo zdaję sobie sprawę, jak bardzo ich uczucie jest wyjątkowe. Nie spodziewam się podobnego. Ale i tak za tym tęsknię.

Niestety nic na to nie poradzę.

Pepper, Remy i Sabine jadą w samochodzie Pepper przed nami, a ja co jakiś czas zerkam na niego z roztargnieniem. Cisza między mną a Hardym mi ciąży, ale nie zamierzam pierwsza jej przerywać. Nie mogę się doczekać obiadu u Beckettów, śmiechu i gwaru tej dużej rodziny, i przypuszczam, że z Hardym jest dokładnie odwrotnie. Pewnie myśli o tym zobowiązaniu z niechęcią.

– Słuchaj, powinniśmy chyba...

Hardy wjeżdża na skrzyżowanie na zielonym i zanim zdąży powiedzieć coś więcej, nagle rozpętuje się piekło.

Zauważam jedynie coś jadącego prosto na nas z prawej strony. Krzyczę, ale Hardy nie ma czasu, by zjechać mu z drogi. Wrzuca gaz do dechy i równocześnie skręca kierownicę, a ułamek sekundy później czuję uderzenie gdzieś w tył SUV-a, które sprawia, że koła odrywają się od nawierzchni. Drę się, gdy samochód unosi się i koziołkuje; przez moment nie mam pojęcia, co się dzieje, słyszę tylko przekleństwa Hardy'ego, a obraz przed oczami mi się rozmazuje. Potem nagle wszystko ucicha, a my zatrzymujemy się w miejscu.

Pierwsze, co zauważam, to że samochód leży na boku. Jakimś cudem tym po mojej stronie drzwi. Na wpół leżę, a na wpół siedzę na moim siedzeniu, opierając się o bezużyteczne drzwi, a nade mną wisi Hardy. Wpatruje się we mnie z przerażeniem widocznym w jego piwnych oczach.

– Tabby! – krzyczy. – Nic ci nie jest?!

– Żyję – mamroczę. – Co się stało?

– Ktoś w nas wjechał na skrzyżowaniu – odpowiada z wściekłością. – Poczekaj, zaraz nas stąd wydostanę.

Napina mięśnie i wyrzuca ramiona, wypychając drzwi po stronie kierowcy w górę. Odskakują, jakby nic nie ważyły, przez co znowu uświadamiam sobie, że Hardy jest naprawdę silny. Zrywa pas bezpieczeństwa, przytrzymując się równocześnie krawędzi samochodu, po czym wspina się na górę, na zewnątrz.

Potem zagląda do środka i wyciąga do mnie rękę.

– Rozepnij pas i chodź w moją stronę – mówi spokojnie. – Wydostanę cię.

Ręce mi się trzęsą, kiedy próbuję rozpiąć sprzączkę. Szarpię się z nim przez chwilę, a Hardy warczy niecierpliwie. Zamieram, gdy nagle słyszę na zewnątrz strzały.

– Co tam się dzieje? – krzyczę.

– To Pepper – informuje mnie takim tonem, jakby moja przyjaciółka na co dzień strzelała na ulicach Nowego Orleanu. – Pospiesz się, do cholery.

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEМесто, где живут истории. Откройте их для себя