Rozdział piąty

4K 645 69
                                    

#przyslugawatt

Ta sprawa na pewno nie rozejdzie się po kościach.

Wiem to od samego początku, odkąd tylko kończę tego dnia pracę, wraz z Levim zamykam bar i wsiadam do swojego samochodu. Przez całą drogę do domu spoglądam w lusterka, żeby zyskać pewność, że nikt za mną nie jedzie. Wygląda na to, że jest czysto, ale nawet przez sekundę nie mam wątpliwości, że Warrick Young mi nie odpuści.

Gdyby chodziło tylko o to, że wczoraj go uśpiłam, to pewnie po interwencji Hardy'ego rzeczywiście dałby sobie spokój i może nawet wyniósł z miasta, tak jak mu zasugerowano. Ale chodzi o coś więcej. Trzymam kciuki, żeby jego „bestia" (zapewne miał na myśli hienę) sama się obudziła, ale jeśli tak się nie stanie...

Cóż, będę miała przerąbane.

Oczywiście mogłam powiedzieć o tym Hardy'emu. Pewnie wziąłby mnie na poważnie i chociaż spróbował pomóc. Problem w tym, że już nawet tą interwencją, którą dzisiaj odstraszył Younga w High & Low, pewnie narobił sobie kłopotów. Nie chcę wciągać watahy w moje prywatne sprawy. Sama jakoś sobie z tym wszystkim poradzę.

Wprawdzie jeszcze nie wiem jak, ale mam już w głowie jakiś wstępny plan.

Gdy tylko wchodzę do domu i starannie zamykam za sobą drzwi, jak zwykle rozbieram się do naga, tym razem jednak najpierw idę wziąć prysznic. Pod strumieniami gorącej wody rozmyślam o niesprawiedliwości losu.

Moja mama była empatką jak ja. Ojciec „mieszał ludziom w głowach" tak jak Duke, ale ona była taka jak ja. Dlatego ojciec zawsze mnie ignorował i skupiał się na swoim starszym, ulubionym dziecku. Jednak kiedy oboje zginęli, miałam raptem dwanaście lat. Dwudziestoletni wówczas Duke musiał rzucić szkołę, żeby się mną zająć, i dlatego wkrótce potem zaczął pracę w policji. Był najlepszym opiekunem, jakiego mogłam mieć po śmierci rodziców, ale nie był mamą.

Kiedy zginęła, byłam za mała, żeby wypytać ją o wszystkie szczegóły dotyczące naszego daru. A teraz nie znam nikogo innego, kto tak jak ja byłby empatą. Wszystkiego uczyłam się sama, w miarę jak dorastałam i mój talent dorastał wraz ze mną. Jednak teraz nie mam czasu na naukę.

Po prysznicu owijam się ręcznikiem i wychodzę do sypialni, gdzie w plecaku odnajduję moją komórkę. Jest czwarta rano i to zdecydowanie za wcześnie, żeby składać komukolwiek wizyty, ale mogę przynajmniej napisać do Pepper. Najwyżej odpisze później.

Znam tylko jedną osobę w Nowym Orleanie, która potencjalnie mogłaby naprowadzić mnie na osoby mogące odpowiedzieć na moje pytania, i nie zamierzam zwlekać ani chwili.

Tabby: Zadzwonisz rano do twojej babci i zapytasz, czy mogłabym ją odwiedzić?

Z niejakim zdziwieniem stwierdzam, że Pepper odpisuje mi chwilę później.

Pepper: Pewnie. Coś się stało?

Wprowadziłam w śpiączkę wewnętrzną hienę alfy przyjezdnej sfory i nie wiem, jak ją teraz obudzić, ale to nic takiego.

Tabby: Szukam kontaktu do jakiegoś innego empaty w mieście i pomyślałam, że Sabine mogłaby pomóc. Ma różne znajomości.

Pepper: Spoko. Mogę wpaść do ciebie koło ósmej, to obie do niej pojedziemy.

To chyba kiepski pomysł. Babcia Pepper jest naprawdę bystra i natychmiast się domyśli, że coś się stało, a potem nie da mi spokoju, póki nie opowiem jej całej historii. Nie chcę, żeby Pepper ją słyszała, bo jeśli usłyszy ją Pepper, za chwilę będzie ją znała cała rodzina Beckettów. A jeśli usłyszy ją Ian, będzie na mnie wściekły za wplątywanie watahy w sprawy, które ich nie dotyczą.

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now