Rozdział dwudziesty pierwszy

4.3K 672 114
                                    

#przyslugawatt

HARDY

Jest szósta rano, gdy czuję wibracje mojego telefonu porzuconego wraz z dresami gdzieś na podłodze przy łóżku.

Podnoszę głowę znad poduszki, rozglądając się dookoła półprzytomnie. Tabby leży zwinięta w kłębek przy moim boku, a ja obejmuję ją ramieniem. Usnęliśmy raptem jakieś dwie godziny temu, więc nic dziwnego, że czuję się tak, jakbym w ogóle nie spał.

Tracę sekundę na bezmyślne przyglądanie się tej kobiecie. Jest piękna i nadal niedowierzam, że zechciała iść do łóżka właśnie ze mną. Poza tym może i powiedziała, żebyśmy rano o wszystkim zapomnieli, ale nie sądzę, żeby naprawdę tego chciała. To nie jest jednorazowa dziewczyna.

Wygląda tak cudownie niewinnie, kiedy śpi, a włosy opadają jej na oko i rozsypują się na poduszce. Coś zaborczego we mnie mruczy, że jest moja, ale wiem, że to niemożliwe. Tabby Davenport nigdy nie będzie moja.

Nawet jeśli ja już nieodwracalnie będę należał do niej.

Podnoszę się w końcu odrobinę, by chwycić leżące na podłodze dresy i wyciągnąć z nich dzwoniący wciąż telefon. Nie chcę, by wibracja obudziła Tabby, więc szybko go wyciszam, zauważam jednak, że dzwoni Remy. Wzdycham i wznoszę oczy do sufitu. Chyba nie mogę zignorować tego połączenia.

Ostrożnie wysuwam się z łóżka, naciągam na tyłek dresy i wychodzę z sypialni, po czym odbieram.

– Czego?

– Ktoś tu jest w dobrym humorze od rana – komentuje kwaśno Remy. – A to ja powinienem być wściekły, że zepsuto mi noc poślubną.

– Wątpię, żeby ci ją zepsuto – odpowiadam kąśliwie. – Czego chcesz?

– Ja? Niczego – odpowiada niewinnie. – Ale musisz przyjechać do doktorka. Ian zwołał naradę rodzinną.

– Nie należę do rodziny – protestuję automatycznie.

Remy wzdycha.

– Ale jesteś moim zastępcą, a on najwyraźniej chce ogłosić, co dalej robimy – wyjaśnia cierpliwie. – Wiem, że to porąbana godzina, ale wybacz świeżo upieczonemu tatusiowi, pewnie nie spał całą noc z nerwów. Mamy się stawić na miejscu jak najszybciej.

Po prostu świetnie.

– Dobra, muszę tylko...

– Jak najszybciej, Hardy – przerywa mi. – Stoję pod twoim domem w samochodzie, bo wiem, że swój wczoraj straciłeś. Czekam minutę, zanim zacznę dobijać się do drzwi.

Mielę między zębami przekleństwo i rozłączam się bez słowa, by wrócić do mojej sypialni i przebrać się w coś bardziej wyjściowego. Mam czas jedynie na szybkie umycie zębów i twarzy, zanim Remy nie dzwoni po raz drugi. Co za niecierpliwy palant.

Nie mam nawet czasu, żeby zostawić Tabby karteczki. Ale może to i lepiej, bo i tak nie wiedziałbym, co napisać.

W końcu wychodzę z domu i zostawiam ją samą. Na terenach należących do watahy i tak będzie bezpieczna.

***

Nie wierzę, że zgadła.

W dwóch osobnych łóżeczkach śpią dwa niemowlaki – chłopiec i dziewczynka. Ta ostatnia jest od niego starsza o niespełna godzinę. Jak tylko Tabby się o tym dowie, będzie triumfować. O mało nie wyciągam telefonu, by jej o tym napisać, w ostatniej chwili przypominam sobie, że ona zapewne wciąż śpi i nie chcę jej budzić.

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now