NA ZAWSZE WDZIĘCZNY ⸺ r...

By xzauroczenie

26.9K 2.3K 1K

❝ Kocham go, Syriusz. Właśnie dlatego teraz tu stoję i staram się przekazać ci to, czego on nie potrafił ❞ 𝐑... More

CAST
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

595 73 48
By xzauroczenie

xxiv.❝Kocham cię, Adelaide❝

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

NA WIDOK MOJEGO DOMU RODZINNEGO ROZLEWA SIĘ PO MOJEJ KLATCE PIERSIOWEJ CIEPŁO, którego nie było dane mi czuć przez ostatnie kilka miesięcy. Stęskniona pozwalałam sobie powolnie cieszyć się tą chwilą, nie zważając na odmarzający nos, czy palce u stóp. Stałam po prostu nieopodal drzwi wejściowych, spoglądając na prószący z nieba śnieg i liczne magiczne ozdoby, którymi mama przyozdobiła w tym roku nasze podwórze.

Jest w tym coś uwalniającego. Jakbym chociaż przez chwilę mogła nie myśleć o tym wszystkim, co dzieje się poza tym krótkim momentem wytchnienia.

— Wszystko w porządku, szkrabie?

Spoglądam się za siebie, widząc mojego tatę, który jako jedyny pozostał na zewnątrz, zapewne na mnie czekając. Zmartwienie błyszczy mu w oczach, a ja uśmiecham się delikatnie aby temu zaradzić.

— Tak, tato. Dawno nie widziałam naszego domu, stęskniłam się.

Kącik ust Alfreda drga do góry, a ja uśmiecham się szerzej. Ojciec szczypie mnie w nos swoimi dwoma, okrytymi rękawiczką palcami i śmieje się w głos.

Ja tylko się marszczę. I kwaszę. I stękam.

Boli.

— A my stęskniliśmy się za tobą, Adelaide. Także z łaski swojej mogłabyś wejść do domu i uściskać matkę i dziadków, bo zaraz mogą pomyśleć, że wróciłaś na święta na Hogwartu.

Prycham pod nosem, ruszając w stronę drzwi ramię w ramię z tatą. Wyglądał nieco starzej, niż gdy widziałam go ostatnio.

Przybyło mu parę siwych włosów na brodzie i zmarszczek na czole. Ale uśmiech ma ten sam.

Uśmiech, który widzę na codzień w lustrze. Jestem naprawdę do niego podobna.

Zdejmuję okrycia wierzchnie i buty, a w tym czasie do moich nozdrzy dociera zapach pieczeni z kuchni. Dorothy zabrała się już pewnie za pieczenie, mimo ze do świąt zostały jeszcze trzy dni.

To miał być taki prezent od Dumbledore'a – zwolnienie nas do domu dzień wcześniej, jako najstarszy rocznik, który potrzebuje dłuższej chwili wypoczynku. To całkiem miłe, nie narzekam.

— Delciu, mój promyczku!

Nie zauważam nawet kiedy Dorothy bierze mnie w ramiona, mając na sobie jeszcze kuchenny fartuch i sos pieczeniowy na policzku. Całuje mnie w oba policzki, spoglądając na mnie dumnie.

Dumniej niż moi rodzice kiedykolwiek. Wdzięczność – właśnie to najczęściej czułam w obecności mojej babci.

— Tęskniłam.

Szepcze, tuląc policzek do piersi kobiety. Wzdycham jej perfumy, zapach, który był definicją mojego słowa dom.

Moja bezpieczna przystań, to właśnie Dorothy Fauntleroy.

— Słuchaj, jeno, kamracie! Ze starym dziadkiem się nie przywitasz?

Słyszę chropowaty głos Edgara zza pleców rudowłosej kobiety i uśmiecham się jeszcze szerzej, niż do tej pory.

Wszystkie troski na chwilę ode mnie odeszły.

— Ahoj, kapitanie Edgarze! Wybacz mi za mą niesubordynację, to się nigdy nie powtórzy, sir!

Mówię teatralnym, przesadzonym tonem, a starszy mężczyzna przyciąga mnie do ciepłego uścisku.

Jak dobrze było widzieć ich całych i zdrowych. Nie nadszarpniętych trwającą wojną.

•••

Cały dzień spędziłam na opowiadaniu Dorothy o tym, jak minęły mi ostatnie miesiące. Była ona jak zwykle – oceniająca, sprawiedliwa i ostra, ale taką ją kochałam. Szczerą do bólu, gdyż właśnie to nauczyło mnie podejmowania właściwych wyborów.

Przy okazji zrobiłam też szarlotkę. I pozwoliłam Fionie wypłakać mi się w ramię, bo biedna tak bała się naruszyć nienaganny wizerunek w oczach naszych rodziców, że nie chciała powiedzieć im o tym, że podejrzewa, że jest w ciąży.

Serio. Moja siostra zaciążyła z Gideonem Prewettem. Najprawdopodobniej.

Moją pierwszą reakcją był płacz, później rzuciłam na nią zaklęcie diagnostyczne, martwiąc się, że coś jest nie tak, a jeszcze później śmiech. Co za ironiczna sytuacja.

Ale pózniej płakałyśmy razem. Bo jak mogłyśmy nie.

I dopiero wtedy, poczułam, że naprawdę mam siostrę.

— Myślisz, że ta malutka istota będzie miała mi za złe, że sprowadziłam ją na świat w takich czasach?

Zapytała mnie, siedząc na parapecie, wtulona w moje ramię. Wzięłam wtedy głęboki oddech, i policzyłam do dziesięciu, starając się nie rozpłakać.

Albo nie zdemolować całego pokoju.

— Myślę, że lepsze czasy mogą nigdy nie nadejść. A twoje dziecko nigdy nie będzie na ciebie złe, Fiona. Chyba, że za to, że jego ojciec to rudy czop.

Kolejny wybuch płaczu mojej siostry uświadomił mnie w tym, jak bardzo różni się nasze poczucie humoru. Ale po chwili ja też pogrążyłam się we łzach, kiedy jej ręka ścisnęła moją i powiedziała:

— Chciałabym żebyś była jego matką chrzestną. Jeśli coś mi się stanie, będę wiedziała, że jest w dobrych rękach.

Drżące dłonie rudowłosej suną po moich rękach, a ja pociągam nosem. Co za cyrk. Ja, jako matka chrzestna?

Dlatego nie odpowiedziałam. Rozpłakałam się jeszcze bardziej, aby następnie wtulić się mocniej w byłą krukonkę i płakać razem z nią.

I jak bardzo okropna nie byłaby to sytuacja, utwierdziła mnie ona w tym, że dla mnie i Fiony od zawsze była nadzieja. Jesteśmy całkiem zgranym duetem.

Później zabrałam się za robienie kolejnej szarlotki na moje nadszarpane nerwy, gdy rudowłosa usnęła przez nadmiar emocji.

I od tamtej pory Mieszam. Mieszam. Mieszam.

Robię to już chyba od godziny, myśląc o tym, jak bardzo nierealna jest sytuacja w której się właśnie znajduję.

Ale szarlotka wychodzi dobra, serio. Może moim ukrytym, specjalnym składnikiem są właśnie emocje.

•••

Bezsenne noce to coś, do czego zdołałam już przywyknąć w Hogwarcie, jednak w domu nigdy mnie to nie napotykało. Do teraz. Myśli rozsadzają mi głowę, a ja czuję się zdominowana przez natłok rozważań.

Jest trzecia czterdzieści dwie. Siedzę przy teleskopie, spoglądając co jakiś czas w niebo. Mimo otaczającego mnie spokoju, dalej odczuwam wewnętrzny niepokój.

Parę razy byłam u Fiony aby sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Kiedyś narzekałam, że nasze pokoje znajdują się obok siebie, lecz teraz, było to dla mnie zbawieniem.

Poprawiam obluzowaną skarpetę, naciągając ją wyżej w kierunku łydek. Kładę głowę na kolanie, starając się oczyścić choć trochę swój umysł.

Teoretycznie, mogłabym wziąć eliksir. Praktycznie, nie chciałam truć się niepotrzebną chemią i magią.

Palce u mojej dłoni nieświadomie zaczynają bawić się koralikami wplątanymi w bransoletkę znajdującą się na moim nadgarstku.

Podskakuję, niemal nie spadając z łóżka, gdy słyszę dźwięk aportacji za oknem. Męskie stęknięcie i upadek słychać aż w moim pokoju. Wzdrygam się.

Odruchowo chwytam za różdżkę, zaciskając na niej swoje palce tak mocno, że aż bieleją mi knykcie. Nakładam na siebie szybko pierwszy lepszy rozciągnięty sweter leżący w odmętach mojego pokoju i zaniepokojona wymykam się na korytarz.

Co to mogło być? A raczej, kto to mógł być?

Wściekłość opanowuje każdą komórkę mojego ciała gdy na myśl przychodzi mi Aegon.

Aegon i jego Mroczny Znak.

Wpadam do jego pokoju, ale ten śpi na swoim łóżku jak zabity. Nie przebudza się nawet przez trzask drzwi.

Cholera.

Istnieje szansa, że jesteśmy w niebezpieczeństwie, a ja zamiast zareagować, sprawdzam czy mój brat śpi. Co za idiotyzm.

Zamykam drzwi i pędem schodzę na dół, z różdżką wyciągniętą przed siebie i zaklęciem obezwładniającym na ustach.

Nikt u nie wejdzie. Po moim trupie.

Powoli zaczynam się skradać, gdy orientuję się, że na dole nikogo nie ma. Ani żywej duszy. Czy to możliwe, że mi się przesłyszało?

Cholera.

Nakładam na siebie zaklęcie kameleona, a następnie biorę trzy głębokie wdechy.

No już, Adelaide. Dasz sobie radę. Jesteś bezpieczna.

Uchylam drzwi, wyściubiając za nie swoją głowę, jednak na werandzie nie zauważam nic podejrzanego.

Jednak gdy mój wzrok kieruje się dalej, zamieram. Żółć podchodzi mi do gardła, a żołądek boleśnie się zaciska.
Nawet mróz nie sprawia mi dyskomfortu, gdyż to co widzę, wystarczająco sprawia u mnie mdłości.

Regulus pierdolony Black leży na samym środku mojego podwórza, cały zakrwawiony, na zimnym śniegu.

Czerwona plama wokół jego ciała coraz szybciej się powiększa, a ja nie mogę zmusić mojego ciała do reakcji. Na Merlina, proszę.

Co to za dzień? Czy to koszmar? Wymysł mojej przepracowanej głowy?

Zdejmuję z siebie zaklęcie jednym ruchem, po czym zmuszam się do wyjścia za drzwi. Wciągam pierwsze lepsze buty na stopy i ruszam biegiem w stronę ślizgona.

Obraz przede mną wiruje ze stresu, a oczy nachodzą łzami kiedy dochodzi do mnie fakt, że to dzieje się naprawdę. To nie głupi żart, nie zabawa, nie kawał.

Z głośnym chlipnięciem opadam na kolana obok jego sylwetki, nie przejmując się tym, że właśnie moje spodnie mokną i nasiąkają krwią.

Rzucam zaklęcie diagnostyczne, starając się opanować drżenie moich rąk.

Stan krytyczny. Powoli się wykrwawia. Rany cięte, sińce, prawdopodobny wstrząs mózgu i hipotermia. Do tego pęknięte dwa żebra.

Szlocham chwytając za ramiona Regulusa, całą swoją siłą obracając go i przeciągając na swoje kolana. Jego twarz jest sina, wręcz fioletowa.
Z ręki wypadła mu różdżka, którą pospiesznie chowam do kieszeni.

Najszybciej jak potrafię rzucam na niego zaklęcie ocieplające, tak, aby też go nie przegrzać. Pomagam sobie różdżką i przenoszę go przez werandę, jego nogi ciągną trochę po podłodze jednak stres powoduje, że nie jestem w stanie unieść go swoją magią całego.

Gdy udaje mi się wciągnąć nieprzytomnego Blacka na kanapę w salonie, zrzucam kapcie które mam na nogach w kąt pomieszczenia. Nie przejmuje się odgłosami, cholera, Regulus umierał mi na rękach.

W dupie miałam to, czy rodzice go zobaczą. Czy zobaczą jego Mroczny Znak, a może nie. Miałam to gdzieś.

Liczył się tylko on. Tylko on.

Łzy pokrywają całe moje policzki gdy zdejmuję sweter z jego zwiotczałego ciała. Wszędzie jest krew. Na moich dłoniach, nadgarstkach, kanapie, podłodze. Wszędzie ją widzę.

Nacięcia które Black ma na ramionach sprawiają, że dostaje ataku paniki. Fioletowe sińce zdobią jego klatkę piersiową, a na miejscu Mrocznego Znaku znajduje się jedna, wielka rana.

Nie wiedziałam tyle krwi w całym moim życiu. Nawet po pełni.

Oczyszczam jego ciało z krwi, chociażby na chwilę, po czym szybkim accio przywołuję eliksir na uzupełnienie krwi i uspokojenie. Wlewam mu je do ust, zmuszając nieprzytomnego chłopaka do ich wypicia.

Zaklęciami staram się zagoić rany na jego ramionach. Skupiam się na tym, ale ciągle powiększająca się ilość krwi mnie rozprasza. Czuję cierpki smak goryczy w ustach.

Zaczynam od największej rany, tej na jego znaku. Komórki powoli odbudowują się, lecz moja magia nie jest jeszcze na takim poziomie, aby zrobić to szybciej. Wyciskam z siebie wszystko co tylko potrafię, byle go uratować.

Mija piętnaście minut, a rana sklepia się na tyle, abym mogła nałożyć na nią maść i ją zabandażować. Jednak w pierwszej kolejności zajmuję się ranami na jego ciele, których nie zdążyłam wyleczyć wcześniej.

Ręce mam już całe w jego krwi, gdy odkręcam go na brzuch. Prawie wymiotuję, gdy widzę jego plecy.

Ma na nich wielki, wycięty nożem z precyzyjną dokładnością, Mroczny Znak. Jednak nie to przerażało mnie w tym najbardziej.

Z rany sączyła się czarna ciecz, o wiele gęstsza od krwi.

Zapłakałam, czyszcząc różdżką jego plecy z dziwnej substancji pomieszanej z jego osoczem. Mimo zaklęć, nacięcia dalej pozostawały czarne i nabrzmiałe.

Jeżeli Poppy nauczyła mnie czegoś o Czarnej Magii, to było tym to, że każdy namacalny defekt przez nią spowodowany należy, w miarę możliwości, fizycznie usunąć, gdyż tylko czarnomagiczne zaklęcie jest w stanie na nie zadziałać.

A osoba, która zbruka swoją duszę czarną magią musi się z tego konsekwencjami mierzyć do końca swoich dni.

Dlatego też bez zastanowienia przywołuję zaklęciem nóż kuchenny, najostrzejszy i najdokładniejszy, po czym sama łykam eliksir uspokajający. Cała drżę, a ostrze w moich dłoniach wydaje się być niezwykle ciężkie.

W końcu jednak wiem, że czas mnie pogania, i wygrzebuje delikatnymi ruchami maź z rany na długich, jasnych jak mleko plecach Regulusa.

Magia bezróżdżkowa jest cholernie trudna, spędziłam nad nauką jednego, prostego zaklęcia miesiące.

Chciałam się poddać, kiedy po tak długim czasie nadal mi nie wychodziło. Poppy jednak, z niezwykłą cierpliwością tłumaczyła mi wszystko od nowa, zapewniając mnie, że w końcu się uda.

I się udało. Nie miałam jak, ale chciałam aktualnie uściskać Pomfrey za to, że motywowała mnie do działania. Nóż dzięki zaklęciu oczyszczał się sam, a ja mogłam wolną dłonią napinać skórę.

Dla kogoś może być to niczym – mi oszczędzało niezbędne sekundy.

Każdy czarny zakrzep, maź i osocze. Wszystko to powoli wydłubywałam, centymetr po centymetrze, z największą dokładnością na jaką było mnie stać.

Nie wiem ile minęło zanim rana zaczęła wyglądać normalnie. Jak rana, drastyczna, ale nie przeklęta.

— Ch-cholera!

Wzdrygam się, prawie powodując kolejne nacięcie na skórze ślizgona.

— Jesteś bezpieczny, nie ruszaj się. Próbuję to wyleczyć.

— Tego nie da się wyleczyć! Wsiąka w duszę, przeklina... Ja...

— Uspokój się, Regulus! Zamknij się i siedź nieruchomo, bo wykaraskam ci niżej tym nożem swoją twarz!

Chłopak już więcej się nie rusza, co jakiś czas tylko sapie, gdy poruszę narzędziem głębiej. Czuję, jak jego całe ciało drży.

W końcu jednak udaje mi się wyjąć wszystko.

Zmęczona, spocona i zapłakana odrzucam ostrze na podłogę, a te uderza o nią z trzaskiem. Obudziłam już pewnie cały dom, mam to gdzieś.

Chwytam mocno za różdżkę i zaklęciem sklepiam ogromne rozcięcia. Powoli uchodzi ze mnie adrenalina, i wszystko zaczyna mnie boleć.

Mijają minuty, aż w końcu docieram do maximum moich możliwości.

Tergeo usuwa wszystkie niechciane wydzieliny z kanapy i ciała zarówno mojego jak i Regulusa.

Pracuję jak zaczarowana. Robię czynności automatycznie, bez większego zastanowienia.

Nakładam na poharatany znak i plecy maść, a następnie opatruję to najdokładniej jak potrafię.

Z drżącymi rękami odsuwam się od Blacka.

Głośny szloch wydobywa się z moich ust, i nie wiem, jak go zatrzymać. Opadam na kanapę, chwytając twarz chłopaka w dłonie.

Ma rozciętą wargę i siniaka na policzku, jednak to ostatnie rzeczy na które zwracam uwagę. Łzy zasłaniają mi widok mglistą powłoką, a palcami staram się udowodnić sobie, że jest z nim wszystko w porządku. Że naprawdę przede mną siedzi i oddycha.

Że żyje.

— Addie.

Wychrypuje ciemnowłosy, a ja przytakuję stykając swoje czoło z tym jego. Szorstka, zrogowaciała dłoń ślizgona dotyka mojej, jakby w ramach upewnienia się, że naprawdę tu jestem.

— To naprawdę ty. Myślałem, że umarłem.

Uśmiecham się. Słona ciecz spływa w dół po moich policzkach, a Black stara się ją wycierać.

— Nie, czerepie. Nie pozwoliłabym na to.

Nie potrafię się powstrzymać, kiedy kącik ust Regulusa drga do góry i przyciskam swoje wargi do tych należących do niego. Przyciągam go do siebie łapczywie, napierając na niego mocniej niż miałam to w planach.

Jednak nie potrafię przestać. Tęsknota wiruje w całym moim ciele, a ciepło wylewa się w moim podbrzuszu kiedy ślizgon przekłada swoje ręce na moje biodra aby przyciągnąć mnie bliżej.

Jego ruchy współgrają z moimi perfekcyjnie; czuję wszystko co w sobie trzymał przez te wszystkie miesiące. Rozpadam się kawałek po kawałku w jego ramionach, pozwalając mu się składać od nowa i od nowa.

Prawie go straciłam. Prawie umarł w moich ramionach.

Kiedy Regulus odsuwa się ode mnie, chce przyciągnąć go znowu, jednak ten scałowuje każdą pojedynczą łzę, która spada na mój policzek. Szlocham, głośno i bez wstydu.

— Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam, że nie było mnie przy tobie, wolałam uciec, jak tchórz-

Kocham cię, Adelaide — przerywa mi, hardo patrząc w moje oczy. Zielone tęczówki przeszywają mnie na wskroś, a głos grzęźnie w moim gardle. — I miałaś pełne prawo do tego, żeby mnie, kurwa, zostawić.

Jego ręce chwytają moje policzki, przesuwając po nich z największą delikatnością. Jakbym była z porcelany.

Kocham cię, Adelaide.

Kocham cię.

Kocham cię.

— Przepraszam, za to wszystko. Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Aportowałem się do twojego ogrodu, bo chciałem uciec, a jedynym znanym przeze mnie uczuciem bezpieczeństwa jest to, które czuje przy tobie.

Mrugam parę razy, starając się opanować swój oddech.

Kurwa mać. Przepadłam już dawno temu. Zatopiłam się w zieleni jego oczu i miękkich, ciemnych lokach. Teraz starałam się tylko nie utonąć.

Chociaż i to nie wychodziło mi najlepiej.

— Reggie — pociągam nosem, uśmiechając się przez łzy. — Je t'aime aussi.

Przez chwilę jego twarz zamienia się w kamień, ale pózniej jego usta atakują moje szybciej, niż byłam w stanie to przewidzieć.

Tak, Regulus jest śmierciożercą. Tak, oboje mamy kompletnie przejebane.

Ale teraz nic mnie nie obchodziło. Jestem tylko ja i on. On i ja. I jego dłonie, usta i wszystko co zdążyłam pokochać.

Chłopak wzdryga się nagle, gwałtownie się odsuwając kiedy za mocno napieram na jego klatkę piersiową. Cholera, żebro. Zapomniałam o nim.

— Regulus, musisz się położyć. Dam ci eliksir na zrost kości i sen.

Ten jednak kręci głową przecząco, podnosząc się z siedzenia.

— Twoi rodzice nie mogą mnie tu zobaczyć, nie chcę robić ci problemów.

— Na to już chyba za późno.

Głos mojej matki uderza mnie jak grom z jasnego nieba. Stoi w framudze drzwi, a za nią opiera się Dorothy, skubiąc wafla ryżowego.

— Na mnie nie patrz, Delciu, ja prosiłam twoją matkę aby dała wam trochę prywatności.

Gdy Regulus próbuje wyciągnąć rękę w stronę mojej matki, aby się przedstawić, ja uderzam go w dłoń. Dobre mi sobie.

— Auć! Za co-

— Za chęci do życia, ubieraj się i marsz na górę. Muszę znaleźć eliksir na twoje złamane żebra i przeprowadzić rozmowę z wścibskimi kobietami w tym domu. Drugi pokój na lewo.

Chłopak tylko przytakuję, a ja podaje mu ruchem różdżki jego sweter, który wyczyścił się razem z kanapą. Ślizgon szybko go ubiera, i gdy wychodzi posyła niezręczny uśmiech mojej matce i babce.

Mam przejebane.

— Adelaide Dorothy Fauntleroy, co ty sobie-

— Stop, stop, stop, stop! Delciu, siadaj. Ty też, Elizabeth.

— Nie mam na imię Elizabeth!

— Ucisz się wreszcie, ma droga synowo, i usadź swój tył na kanapie. To wymaga rozmowy, nie kłótni.

Wszystkie jak w zegarku siadamy na sofie, a rudowłosa wygląda na najbardziej wyluzowaną. Nie to co moja matka. Aż drży z wściekłości.

— Zacznijmy od początku, co to za chłopak?

Wzdycham. Nie było gorszego pytania w puli?

— Regulus Black.

I postawa mojej babci absolutnie się zmienia.

— Czyś ty oszalała! Blacka mi do domu przyprowadziła, czyś ty zdrowa na czerep! Merlinie, co za tragedia-

— Regulus nie jest jak reszta jego rodziny — mówię dosadnie, kierując te słowa również do mojej mamy, która cała blada, wyglądająca jak duch, wpatruje się we mnie. — Chociaż przez bardzo długi czas próbował.

Dorothy wzdycha, opierając się o oparcie skórzanej kanapy.

— Adelaide, ten chłopak, czy te rany zrobili mu jego...

— Tak, mamo. Jego rodzice ukarali go za coś w taki sposób. Jeszcze nie wiem za co, byłam zbyt zajęta tym żeby nie wykrwawił się na podłodze w naszym salonie, żeby zapytać.

Babcia uśmiecha się rozbawiona, a moja rodzicielka kręci tylko głową, poprawiając swój ciemnoczerwony szlafrok.

— Delciu, słońce. Jestem na ciebie wściekła za to, że mnie nie obudziłaś, abym ci pomogła — mówi rudowłosa, starsza kobieta spoglądając na mnie złowrogim spojrzeniem. — Jednakże jeszcze bardziej jestem dumna z tego, że sobie z tym poradziłaś. Mam nadzieję, że nie używałaś Czarnej-

— Nie.

Zaprzeczam prędko, wskazując na nóż leżący nieopodal kredensu. Uśmiech rozciąga się na ustach emerytowanej czarownicy, moja mama jednak, wygląda jakby właśnie zobaczyła publiczną egzekucję.

— Praktyki z Poppy sporo mnie nauczyły. Nie spodziewałam się co prawda, że tak szybko będę musiała spożytkować swoje umiejętności w terenie jednak...

— Nie bez powodu nosisz nazwisko Fauntleroy, skarbie — przerywa mi rudowłosa, a ja przytakuję. — Mogę być tylko dumna. I twoja matka też jest, tylko aktualnie przetrawia fakt, że jej dziecko jest już aż tak dorosłe.

Ciemne kosmyki włosów mojej mamy wyszły z jej koka, a ona nawet nie odgarnęła ich na bok. To prawda. Moja rodzicielka była iście przerażona.

— Kochanie, ale jak ty się z tym czujesz? Ja... nie wyobrażam sobie łatać twojego ojca z takich ran i...

Zaciskam usta w prostą linię, a łzom nie pozwalam wyjść na powierzchnię. Samo wspomnienie tego co działo się przed chwilą, budzi we mnie strach.

Adrenalina zeszła już ze mnie całkiem. Czułam obolałe dłonie i odciski na palcach, odmrożone stopy, zziębnięte nogi i przeraźliwy ból głowy.

— Okropnie — rzucam, nie siląc się na kłamstwo. — Przez każdy najdrobniejszy moment bałam się, że go stracę. Że nie zdążę mu powiedzieć tego wszystkiego, co czuję.

Dłoń mojej mamy chwyta moje ramię, pocierając je w akcie matczynej troski.

— Pójdę już, muszę zająć się jeszcze złamanymi żebrami. Porozmawiamy jutro, Regulus wam wszystko wyjaśni.

Kobiety kiwają mi w zrozumieniu, najpewniej czekając aż wyjdę aby przeprowadzić rozmowę między sobą. Zabieram z kuchni potrzebne eliksiry i pędzę do mojego pokoju.

Gdy zobaczyłam jak jasno jest za oknami, utwierdziłam się w przekonaniu, że raczej nie uda mi się już zmrużyć oka.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

!author's note
rozdział jeszcze nie poprawiany, zajmę się tym na dniach :D

Continue Reading

You'll Also Like

13.2K 954 34
Starożytna magia jest potęgą, a po potęgę sięgają czarne charaktery. Co jednak, jeśli samemu wejdzie się do gniazda węży? Po wszystkim co działo się...
71.5K 1.6K 44
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?
884 70 19
I zanim wydam z siebie ostatni dech, mój Anioł Stróż otuli mnie... Bo zanim nastaną gorsze dni, jasność przegra walkę z mrokiem. Kontynuacja pierws...
52.6K 3.5K 55
Obiecaj mi. Obiecaj, że przetrwasz i będziesz żyć.