Niedźwiedzia przysługa | Niel...

By KorpoLudka

159K 23.8K 3.9K

Tabby Davenport prowadzi spokojne, uporządkowane życie. Jest właścicielką baru, w którym pracuje, ma oddanych... More

Wstęp
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Epilog

Rozdział dziewiętnasty

4.2K 697 95
By KorpoLudka

Z dedykacją dla Olci, która świętowała wczoraj siódmą rocznicę ślubu! Wszystkiego najlepszego!! <3

#przyslugawatt

Jedziemy w ciszy przez centrum Nowego Orleanu, a ja wyglądam przez okno, zastanawiając się, czy niesłusznie powiedziałam Hardy'emu, o czym myślałam.

Od tamtej chwili w ogóle się do mnie nie odezwał, co jednak mnie specjalnie nie dziwi, bo przecież to dla niego nic nowego. On często milczy, zwłaszcza w mojej obecności. A ja, chociaż oczywiście cieszę się szczęściem przyjaciółki, cały czas myślę o tym, że kiedy skończy się ta afera z Youngiem i Niszczycielami, będę musiała wrócić do pustego domu i zapomnieć o tym, że byłam kiedyś zapraszana na obiady do Beckettów i mieszkałam na terenie ich watahy, z facetem, który gotował dla mnie i dbał o moje bezpieczeństwo.

Może kiedyś znajdę kogoś, kogo obdarzę choćby w połowie taką miłością, jak Pepper Remy'ego. Naprawdę nie wymagam wiele, bo zdaję sobie sprawę, jak bardzo ich uczucie jest wyjątkowe. Nie spodziewam się podobnego. Ale i tak za tym tęsknię.

Niestety nic na to nie poradzę.

Pepper, Remy i Sabine jadą w samochodzie Pepper przed nami, a ja co jakiś czas zerkam na niego z roztargnieniem. Cisza między mną a Hardym mi ciąży, ale nie zamierzam pierwsza jej przerywać. Nie mogę się doczekać obiadu u Beckettów, śmiechu i gwaru tej dużej rodziny, i przypuszczam, że z Hardym jest dokładnie odwrotnie. Pewnie myśli o tym zobowiązaniu z niechęcią.

– Słuchaj, powinniśmy chyba...

Hardy wjeżdża na skrzyżowanie na zielonym i zanim zdąży powiedzieć coś więcej, nagle rozpętuje się piekło.

Zauważam jedynie coś jadącego prosto na nas z prawej strony. Krzyczę, ale Hardy nie ma czasu, by zjechać mu z drogi. Wrzuca gaz do dechy i równocześnie skręca kierownicę, a ułamek sekundy później czuję uderzenie gdzieś w tył SUV-a, które sprawia, że koła odrywają się od nawierzchni. Drę się, gdy samochód unosi się i koziołkuje; przez moment nie mam pojęcia, co się dzieje, słyszę tylko przekleństwa Hardy'ego, a obraz przed oczami mi się rozmazuje. Potem nagle wszystko ucicha, a my zatrzymujemy się w miejscu.

Pierwsze, co zauważam, to że samochód leży na boku. Jakimś cudem tym po mojej stronie drzwi. Na wpół leżę, a na wpół siedzę na moim siedzeniu, opierając się o bezużyteczne drzwi, a nade mną wisi Hardy. Wpatruje się we mnie z przerażeniem widocznym w jego piwnych oczach.

– Tabby! – krzyczy. – Nic ci nie jest?!

– Żyję – mamroczę. – Co się stało?

– Ktoś w nas wjechał na skrzyżowaniu – odpowiada z wściekłością. – Poczekaj, zaraz nas stąd wydostanę.

Napina mięśnie i wyrzuca ramiona, wypychając drzwi po stronie kierowcy w górę. Odskakują, jakby nic nie ważyły, przez co znowu uświadamiam sobie, że Hardy jest naprawdę silny. Zrywa pas bezpieczeństwa, przytrzymując się równocześnie krawędzi samochodu, po czym wspina się na górę, na zewnątrz.

Potem zagląda do środka i wyciąga do mnie rękę.

– Rozepnij pas i chodź w moją stronę – mówi spokojnie. – Wydostanę cię.

Ręce mi się trzęsą, kiedy próbuję rozpiąć sprzączkę. Szarpię się z nim przez chwilę, a Hardy warczy niecierpliwie. Zamieram, gdy nagle słyszę na zewnątrz strzały.

– Co tam się dzieje? – krzyczę.

– To Pepper – informuje mnie takim tonem, jakby moja przyjaciółka na co dzień strzelała na ulicach Nowego Orleanu. – Pospiesz się, do cholery.

– Próbuję!

Hardy wzdycha niecierpliwie i sięga do mnie, jakby zamierzał wejść do środka i mi pomóc, ale w tej samej chwili coś ściąga go z samochodu. Słyszę przekleństwo i łupnięcie w ziemię, a potem jakąś kotłowaninę. Krzyczę jego imię, ale Hardy już nie odpowiada. Za to po chwili słyszę donośny zwierzęcy ryk. Co tam się dzieje?!

Rozpinam w końcu pas i próbuję wydostać się z samochodu, ale właśnie wtedy wrak przesuwa się, a ja tracę równowagę. Lecę prosto na kierownicę, gdy nagle pojazd kiwa się i przewraca na dach. Drę się i upadam, wbijając sobie coś między żebra. Osłaniam głowę ramionami, kiedy wrak znowu przesuwa się po asfalcie, na szczęście jednak nie obraca się dalej. Pełznę do wyjścia, które teraz mam na poziomie ziemi, ranię sobie skórę o rozbite szkło, ale nawet tego nie czuję. Chcę się tylko stąd wydostać.

Wypadam w końcu na asfalt, a moim oczom ukazuje się niepokojący widok.

Na skrzyżowaniu widzę przynajmniej kilka przemienionych hien. Z dwoma z nich walczy ogromny kodiak, kotłując się po zatłoczonej arterii; samochody uciekają z drogi, zawracają, jeśli mogą, a reszta stoi w korku za skrzyżowaniem. Kolejną z hien goni sporych rozmiarów wilk, w którym rozpoznaję Remy'ego. Pepper w swoim pięknym białym kombinezonie walczy przy swoim samochodzie, opróżniając magazynek prosto w kolejnego napastnika.

Zanim zorientuję się w sytuacji, gdzieś obok siebie słyszę ten znajomy śmiech hieny. Odwracam głowę, by zobaczyć kolejną, która zbliża się prosto do mnie. Nie biegnie, jest czujna, szczerzy zęby, wyraźnie gotowa wgryźć się w moją tętnicę szyjną. Zamieram.

Nie potrafię zmienić się w zwierzę. Nie mam nawet pistoletu jak Pepper. Jestem w takiej sytuacji totalnie bezbronna.

Chwytam jakiś większy odłamek szła i ściskam go w dłoni kurczowo, gotowa na walkę. Nie oddam skóry tanio. Podnoszę się na nogi i kucam na asfalcie, choć nie jest to łatwo zrobić w obcisłej sukience, i czekam na atak.

On jednak nie nadchodzi. W ostatniej chwili, gdy hiena się na mnie rzuca, ogromny kodiak zasłania mnie swoim ciałem. Hiena wgryza się w jego szyję, a niedźwiedź ryczy i szarpie głową, próbując go z siebie zrzucić. Piszczę, kiedy szamocząc się, niemal na mnie wpadają, a potem kodiak zrzuca z siebie hienę, która koziołkuje kawałek po asfalcie, by w końcu się zatrzymać i spojrzeć na nas z nienawiścią.

Kodiak ogląda się na mnie niespokojnie i przekrzywia głowę.

– Nic mi nie jest – zapewniam drżąco, na co odwraca się z powrotem do atakującej nas hieny.

Zasłania mnie swoim ogromnym ciałem, gdy napastnik ponownie się na nas rzuca. Rozwiera szczęki i już po chwili zamyka w nich szyję hieny, by następnie zacisnąć je tak mocno, że zwierzę pada na ziemię bez ruchu. Zanim jednak zdążę się nad tym zastanowić, dwie inne hieny, te same, które atakowały wcześniej Hardy'ego, rzucają się na nas z drugiej strony.

Walka jest krwawa, brutalna i tak szybka, że ledwie udaje mi się zarejestrować ją wzrokiem. Hieny próbują odciągnąć Hardy'ego ode mnie, ale on się nie daje, nawet jeśli to oznacza kolejne ugryzienie jednego ze zmiennych. Konsekwentnie chroni mnie własnym ciałem, raz nawet, gdy jedna z hien przedziera się tuż do mnie, nadstawia łapę, by ugryzła ją zamiast mnie. Cofam się z piskiem pod sam samochód, nie chcę jednak z powrotem wchodzić do środka w obawie, że ktoś – zapewne Hardy – znowu go przesunie.

Po chwili do walki dołącza wilk, rozdzierając gardło jednej z hien, a potem kodiak uderzeniem łapy pozbawia ostatnią z nich połowy pyska, aż zakrwawiona pada na ziemię. Wilk z niedźwiedziem wymieniają spojrzenia, po czym wilk kiwa głową i biegnie gdzieś, zapewne żeby sprawdzić otoczenie. W tej samej chwili pojawia się Pepper.

– Tabby, musimy uciekać – mówi, wymijając Hardy'ego, żeby się do mnie dostać. – Wsiadaj do mojego samochodu, jest nienaruszony. Ja poprowadzę. Moja babcia nadal siedzi z tyłu, kazałam jej czekać w aucie. Remy i Hardy pobiegną za nami w zwierzęcej formie, będą nas osłaniać.

Nie pytam, kiedy to z nimi ustaliła, po prostu kiwam głową i pozwalam jej się wywindować do pozycji pionowej. Natychmiast ją puszczam, bo jestem zakrwawiona i nie chcę jeszcze bardziej pobrudzić jej ślubnego kombinezonu, wiem jednak, że przeze mnie jej dzień już i tak został zrujnowany. Jest mi z tego powodu głupio i czuję się strasznie żałośnie.

Hardy ryczy i podchodzi bliżej, więc zatrzymuję się na moment, by się z nim pożegnać. Ogromny pysk dotyka mojej twarzy, nos gładzi mój policzek, a jęzor liże skórę. Uśmiecham się niepewnie.

– Nic mi nie jest – zapewniam, wsuwając palce w jego futro i głaszcząc go. Jest zaskakująco miękkie i przyjemne w dotyku. – Zobaczymy się później, tak?

Kodiak kiwa głową, po czym niechętnie się ode mnie odsuwa. Ruszam w kierunku Pepper, w ostatniej chwili jednak przypominam sobie o mojej torebce, która została w aucie. Cofam się, pochylam do wraku i odnajduję ją w ciągu kilku sekund, które Pepper wykorzystuje, by mnie popędzać. Nie chcę znowu stracić komórki, więc zbieram moje rzeczy i ruszam z nią do samochodu.

Z daleka słyszymy syreny policyjne, ale Pepper najwyraźniej nie zamierza zostawać, by się wytłumaczyć. Prowadzi mnie do auta, każe usiąść na przednim siedzeniu pasażera i już po chwili ruszamy z piskiem opon z miejsca.

– Ale zabawa, nie? – mówi z tylnego siedzenia Sabine. – Z wilkołakami nigdy nie można się nudzić!

Nie odpowiadam, opierając ciężką głowę o zagłówek. Trzęsę się cała, ale próbuję się uspokoić, bo to nie ja jestem tutaj poszkodowana.

– Przepraszam – szepczę, starając się odsunąć krwawiące części mojego ciała od tapicerki. To chyba efekt rozcięcia skóry przez rozbite szkło, bo żadna z ranek nie jest głęboka. – Zepsułam wasz dzień.

– Nie ty go zepsułaś – prycha Pepper, precyzyjnie wymijając kolejne samochody – tylko pieprzone hieny. I zapłacą za to.

Wzdycham.

– Ale gdyby nie ja, nie byłoby ich tutaj – protestuję. – To moja wina. Powinnaś była wybrać na świadkową kogoś, kogo nie ściga konkurencyjna wataha...

– Przestań pieprzyć, Tabby – przerywa mi Pepper ze złością. – Jesteś ofiarą, a nie winowajcą, jasne? Poza tym przynajmniej trochę się rozruszaliśmy, bo już się robiło zbyt nudno i ckliwie. Remy na pewno to doceni, nawet jeśli stracił swój ślubny garnitur.

O nie.

– Przepraszam – powtarzam. – Pokryję wszystkie szkody.

– Niczego nie będziesz pokrywać – prycha. – Przestań, naprawdę. Dobrze się bawiliśmy.

Milczę przez chwilę.

– Nie jesteście do końca normalni – oznajmiam w końcu.

Pepper się śmieje.

– Ale chyba wiesz to nie od dzisiaj, co, empatko?

***

Nasze pojawienie się na terenie watahy nie wygląda dokładnie tak, jak to planowaliśmy.

Chcieliśmy przyjechać do domu Iana prosto na rodzinny obiad, wyjaśnić, gdzie właśnie byliśmy, a Pepper i Remy mieli przyjąć należne gratulacje oraz gniew ich alfy, który na pewno chciał, żeby ich ślub był publiczny i by znalazło się na nim przynajmniej kilkadziesiąt osób z prasy.

Zamiast tego zajeżdżamy tam we trzy, Pepper, Sabine i ja, a Hardy'ego oraz Remy'ego nigdzie nie widać. Z trudem wysiadam z auta, bo adrenalina zdążyła zejść ze mnie gdzieś po drodze i teraz znowu wszystko mnie boli, a Pepper i Sabine dołączają do mnie, prowadząc mnie do domu Neve i Iana. Zanim dotrzemy do środka, drzwi się otwierają i staje w nich brzuch Neve, a za nim sama czarownica.

– Co się stało?! – krzyczy, robiąc nam przejście. – Tabby, wszystko w porządku?

– Wszystko okej – zapewniam pospiesznie, ale w tej samej chwili Pepper odpowiada:

– Zostaliśmy zaatakowani na mieście. Hieny skasowały samochód Hardy'ego, Hardy i Remy się przemienili i zabili kilka Niszczycieli. Zapewne za chwilę usłyszymy o tym w internecie, więc chyba lepiej, żeby Ian się o tym dowiedział i przygotował jakąś odpowiedź dla prasy.

Wchodzimy do środka, a Neve prowadzi nas do salonu, gdzie zgromadziła się już prawie cała rodzina Beckettów. Na nasz widok Cassie i Hank podrywają się ze swoich miejsc, po czym pomagają mi dojść na kanapę, chociaż próbuję protestować, że pobrudzę ją krwią.

– Daj spokój – mówi Cassie. – Neve opanowała do perfekcji zaklęcie wywabiania krwi z różnych materiałów.

Śmieję się słabo, po czym posłusznie siadam na kanapie. Cassie biegnie po środki do dezynfekcji, a Neve siada przy mnie i zaczyna rzucać jakieś zaklęcia, co rozpoznaję po tym, że kryształ na jej szyi się świeci. Zerkam na Pepper, która rozmawia właśnie przyciszonym głosem z Ianem.

– Gdzie oni są?

– Zaraz tu będą – odpowiada, posyłając mi bezczelny uśmieszek. – Wrzuciłam gaz do dechy i możliwe, że trochę ich wyprzedziłam.

– Remy nie będzie szczęśliwy – śmieję się, na co ona wzrusza ramionami.

– A kiedy on bywa szczęśliwy?

Po chwili wraca Cassie ze środkami do dezynfekcji, a Lexie i jej wampir, który jakimś cudem odnalazł się wśród Beckettów, dopytują, co się dokładnie stało. Wtedy Pepper powtarza historię, którą przed chwilą niewątpliwie przekazała zafrasowanemu Ianowi.

– Media nas zjedzą – mamrocze, podchodząc bliżej. – Strzelanina w środku miasta i kilka trupów? Nie załatwimy tego po cichu.

– Zaatakowali nas – protestuje Pepper ze złością. – To nie była nasza wina. Staranowali auto Hardy'ego i chcieli zabić Tabby. Rzucili się na kodiaka pierwsi! Wiem, że PR-owo to nie wygląda dobrze, ale nie mogliśmy zrobić nic innego. Musieliśmy się bronić.

– Wiem i nie winię was – wzdycha Ian. – Po co w ogóle byliście w mieście?

Wymieniam z Pepper spojrzenia, a ona pozwala sobie na figlarny uśmiech. Wzruszam ramionami. To jej tajemnica i ona powinna im wyjaśnić.

– Powiem wam, jak dotrą tu Hardy i Remy – odpowiada Pepper niewinnie. – Ian, jaki masz plan?

– Jeśli będzie taka potrzeba, to wydamy oświadczenie dla prasy – mówi. – Dobrze, jeśli ty i Remy się wypowiecie. Byliście na miejscu, na pewno mnóstwo ludzi was nagrało, a w końcu media i całe miasto was kocha. Prędzej uwierzą i wybaczą wam niż komukolwiek innemu.

Pepper przewraca oczami i robi minę męczennicy.

– No dobra – zgadza się. – Niech wam będzie. Zresztą masz rację, jak opowiemy im całą historię, na pewno będą nam bardziej przychylni.

Ian, Neve, Cassie i Hank patrzą na nich pytająco.

– Jaką całą historię?

– Już są – odzywa się Lexie, po czym idzie do przedpokoju. – Otworzę im i znajdę jakieś ciuchy, skoro są przemienieni, na pewno im się przydadzą.

To prawda.

– Dlaczego jesteście tak elegancko ubrane? – pyta Ian, który wyraźnie zaczyna coś podejrzewać. – Co się takiego stało?

Znowu wymieniamy z Pepper spojrzenia. Neve kończy przy mnie czarować, a Cassie dezynfekuje ostatnią rankę i odstawia leki na stolik kawowy, po czym podaje mi coś przeciwbólowego. Uśmiecham się do niej z wdzięcznością i przyjmuję tabletkę, po czym popijam ją odrobiną wody, którą również od niej dostaję.

Po chwili słyszymy zamieszanie w przedpokoju. Nie mija minuta, a Hardy i Remy już są w środku, po drodze wkładając koszulki, które dostarczyła im Lexie. Na szczęście mają już na sobie dresy.

– Stało się to, że wzięliśmy z Pepper ślub – oznajmia Remy.

Szokuje tym wszystkich obecnych. Kilka osób zaczyna mówić równocześnie, Lucien śmieje się w najlepsze na widok min wilkołaków. Ian wygląda tak, jakby miał za chwilę dostać apopleksji.

– Dlaczego nam nie powiedzieliście?! – krzyczy ze złością. – Mogliśmy...

– ...zaprosić na ślub przedstawicieli prasy? – dokańcza za niego Pepper uprzejmie. – Właśnie dlatego nikomu o tym nie powiedzieliśmy. Wiedzieli tylko Tabby, Hardy i moja babcia.

Sabine salutuje ze swojego miejsca przy barze, gdzie sączy dostarczonego jej przez Lexie drinka. Odkąd weszłyśmy do środka, nie odezwała się ani słowem, najwyraźniej zadowolona z roli obserwatorki w spektaklu chaosu w rodzinie Beckettów.

– Dajcie spokój, trzeba im pogratulować! – Neve się rozpromienia, po czym ze złością mruży oczy. – Chociaż jestem na ciebie wściekła, Pepper, że nic mi nie powiedziałaś!

– Natychmiast wypaplałabyś Ianowi – odgryza się Pepper.

Neve wzdycha.

– To prawda.

Kobiety rzucają się w stronę Pepper, by ją przytulić i pogratulować, a Ianowi szybko przechodzi złość. Dołącza do reszty z gratulacjami, a Pepper przytula się do Remy'ego i podaje mu obrączkę, którą najwyraźniej oddał jej, zanim się przemienił w mieście. Hardy wchodzi głębiej do salonu, ale zostaje nieco z boku, jakby dystansował się od całego towarzystwa. Zgaduję, że właśnie to próbuje robić.

– Ja tam ich rozumiem – odzywa się znienacka Cassie. – Sami z Hankiem zrobiliśmy to samo.

Hank uśmiecha się do niej i przytula ją, a w salonie znowu wybucha pełna niedowierzania wrzawa. Wszyscy dopytują, jakim cudem i kiedy to się stało, i dlaczego nikt o niczym nie wie.

– Wzięliśmy ślub, kiedy Lexie była w Baton Rouge – wyjaśnia rozpromieniona Cassie. – Nie chcieliśmy nikomu mówić, bo nie mogło jej tu z nami być i poczułaby się pokrzywdzona, a potem jakoś nie było odpowiedniego momentu. Teraz w sumie też nie jest, ale nie chciałam dłużej milczeć, skoro Pepper powiedziała o wszystkim od razu. Przepraszam, nie chciałam przejąć waszego dnia...

– Daj spokój – śmieje się Pepper, po czym ją przytula. – To cudownie. Ten dzień jest idealny dokładnie taki, jaki jest, razem w tym atakiem na skrzyżowaniu i waszym wyznaniem. Cieszę się tym wszystkim, serio. To kwintesencja rodziny Beckettów.

– Tak, kontrolowany chaos to my – przyznaje Neve. – Powinniśmy jeszcze...

Milknie nagle, a wszyscy przenoszą na nią wzrok, bo robi dziwną minę. Chwyta się za brzuch, a potem posyła nam zaniepokojone spojrzenie.

– Chyba właśnie odeszły mi wody.

Continue Reading

You'll Also Like

1.1M 56.5K 59
Nazywam się Susane Daria Wood, ponad wszysko cenię sobie wolność i niezależność. W momencie, kiedy pojawia się więź i uczucie, oddech przyspiesza, se...
548K 37.4K 200
Oryginalny komiks "Out of Sight, Out of Body" Fuzzzzyy możecie znaleźć na Webtoon i na Tapas Media autora: Tapas: Fuzzzzyy Webtoon: Fuzzzzyy / Fuzzzz...
28.8K 1.2K 25
Silver nie miała wyboru i musiała szybko dorosnąć. Nieoczekiwane pojawienie się wampirów, sprawiło, że dziewczyna musiała się zmienić. Musiała przetr...
213K 7.7K 100
- Ilithyio zostań - prosi mnie, albo rozkazuje, z nim to nigdy nic nie wiadomo. Staje przed drzwiami i odwracam się w jego stronę. - Żebyś jutro kaza...