Złodziejka #2

By Cukierkilukrecji

168K 11K 2.2K

- Skończ ode mnie uciekać - uniosłem glos. - Skończ to gadanie o miłości, jesteś taki nudny - zaśmiała się n... More

Prolog
Złodziejka
Przez okno do celu
Złodziejki lubią chowanego
Twardzielki nie płaczą
Mała Jones
Królowa Kier
Niańka
Wpadniesz na meczyk w fife?
Randki
...
Nie chciałem
Ohana
Tik tak
Pierwszy cios
Pomarańczowy lakier
Weź mnie całego
Skrzypkowie robią to najlepiej
Dłonie to nie serce, prawda?
Zaufanie
Cztery centymetry
Namiętność
Podstępy
Yours
Jebany adres
Colin Davies, proszę państwa
Karma
Spokój
Bonnie i Clyde
31. Nienawidzę cię
32. Dziewczyna znikąd
33. Najgorszy obiad świata
Żmije i pizdy 34
Wszystko, co powiesz 35
Spokój 36
Bal part 1. 37
Bal part 2. 38
Brooklyn Baby - 39

Chodźmy zaszaleć, złodziejko

3.9K 274 66
By Cukierkilukrecji

COLIN

- Colin skarpetki! - krzyk Melanie przecinał powietrze jak brzytwa. 

Aaron prychnął i przejął piłkę od mojej drużyny, pędząc w kierunku bramki i to zaledwie trzema ruchami pada.

- Majtki i skarpetki, ciągle to samo. - Mój przyjaciel marudził pół szeptem, aby broń Boże, Melanie go nie usłyszała. - Ines to samo, aż zacząłem na nią mówić Ness.

- Jak ten potwór? - zapytałem częstując go pobłażliwym uśmieszkiem.

- Duh. - Skinął głową i przeciągnął językiem po wewnętrznej stronie policzka. - To ile razy zarobiłem ścierą przez plecy to niepojęte.

- Ness nie brzmi tak źle. 

- Mówiąc tak do niej, musisz być gotowy na uderzenie. Ona naprawdę uwielbia się bić i mnie gryzie bez przerwy - mruczał pod nosem. - Normalnie siedzi obok mnie i mnie gryzie.

- Gryzie? - zapytałem wyglądając bokiem oka wściekłej Melanie z koszem skarpet, które miałem sparować.

- Duh i to, kurwa, mocno.

Ogólnie mieszkanie z kobietami nie bywało łatwe, ale mieszkanie z Melanie to inny poziom trudności. Przywykła ona do względnego porządku, świeżego prania i ciepłych obiadów, które zazwyczaj gotowała sama. Cóż. Ja przywykłem do wpraszania się na obiad do Anthony'ego, zapraszania Matta na składanie prania i Aarona na sprzątanko. Miałem też panią do pomocy -dwa razy w tygodniu, ale Anthony kazał mi ją zwolnić, bo twierdził, że im mniej osób zna naszą lokalizację tym lepiej. Zaczynałem podejrzewać, że nawet sąsiedzi nie znają naszego prawdziwego nazwiska i nawet bym ich o to zapytał, gdyby nie to, że nie lubię sąsiadów. Żadnych, a zwłaszcza tych miłych. To nigdy nie oznaczało nic dobrego czy też właściwego, a jedynie wścibskość. Wścibskość jako jedyne czym emanują. Dosłownie przechodziły mnie dreszcze. 

- Colin! 

Skuliłem się na kanapie i ukryłem za padem, gdy wściekła rzuciła kosz u moich stóp. 

- Wiesz, że nienawidzę składania skarpetek. 

Wyciągnęła przed siebie dłoń, a drugą podparła pod swoje biodro odziane jedynie w moje bokserki. Z głupkowatym uśmiechem oddałem jej pada i od razu podniosłem się cmokając jej wargi. Przechwyciłem kosz ruszając z nim na miękki dywan, bo skarpetki nagle przestały być wszystkie jednakowe, a miały paski, kropki, krowie łaty i ogrom innych wzorów oraz kolorów. I co najważniejsze - były za jej pieniądze, które dostała ode mnie za rolę rozgrywającej w kasynie. 

Tak, wciąż jebałem własne życie, a dodatkowo za to płaciłem.

- Aaron. - Poruszyła dłonią czekając na drugiego pada. 

- Spadaj mała. 

- Pad. 

- Możesz mi possać. - Zbył ją machnięciem ręki, a ja się przeżegnałem. 

- Och tak? 

- Tak. 

Jedynie prychnął pod nosem, a ona usiadła obok niego i zajęła się grą. Podparła łokcie na kolanach, a on zrobił to samo. Poluźnił uchwyt na padzie, a Melanie z prychnięciem zabrała mu go z dłoni i wstała wyciągając go nad głowę, na co i ja się zaśmiałem, bo oczywistym było, że by jej go zabrał. Zorientowała się, gdy stanął obok niej i złożył ręce na piersi, złodziejka wrzuciła pada do moich bokserek zdobiących jej pupę. 

- I co teraz? - Przechyliła głowę ze zwycięstwem wymalowanym na twarzy. 

- Pizda - jęczał idąc w moim kierunku w celu parowania skarpet. 

- Kutas. - Wystawiła środkowego palca znikając we wnętrzu domu. 

- Baby, naprawdę ja nie wiem co nam nie pasowało w samotnym życiu. - Marudził spoglądając ponad moją głową, wyglądając blond włosów M. 

- Ty pierwszy wpadłeś - wytknąłem mu. - Gdyby nie twoje zafascynowanie rudą, nie musiałbym iść wtedy do klubu. 

- Pierdolenie, pozamieniałeś się z kutasem na rozum jak ją tylko zobaczyłeś. To ruda śliniła się na mój widok i purpurowiała jak tylko się odezwałem, nie moja wina, że mi się udzieliło. - Wzruszył ramionami z cwanym uśmieszkiem na ustach. 

Niewiele robiliśmy tamtego dnia poza siedzeniem i składaniem tych skarpet. Nic poza oglądaniem Melanie tańczącej tylko dla mnie na rurce. Nic poza słuchaniem jej krzyków przez sen, które zdarzały się od kilku dni bez przerw. Oglądanie jej wijącej się w pościeli nie napawało mnie optymizmem. Nie napawało mnie niczym, co dobre. Wiedziałem, że było jej ciężko i nieustannie tuliłem ją do swoich ramion. Nie chciała rozmawiać. Nie chciała odpowiadać na pytania, ani nie chciała przestać płakać, a ja nieustępliwie pytałem ją o powody złych snów, bo byłem gotów spać przy zapalonym świetle i umówić ją do specjalisty, aż do cholery kolejnego dnia obudziłem się sam w domu. 

Sam w cholernych czterech ścianach, które nabrały dzięki niej kolorów.

Nie zostawiła żadnej kartki, nie napisała żadnego esemesa tylko uciekła jak pieprzony tchórz, od życia ze mną. Od partnerstwa. Od miłości, którą usiłowałem ją zasypać. Jednak to było na nic, bo Melanie nie chciała ode mnie ani kawałka uczucia. Nie chciała nawet odrobiny czułości, zwyczajnie wolała wyrwać mi serce i zostawić po nim kipiejącą od wściekłości plamę. 

MELANIE

Wyszłam ze szkoły jak zawsze w czwartki sama, William miał zajęcia do wieczora, a Colin pracował. W te dni zawsze wracałam sama. Lubiłam to, bo mogłam wszystko ułożyć w swojej głowie i wybierać pomiędzy kluczem do mieszkanka w centrum, a pomiędzy kluczem z pomarańczowym brelokiem w kształcie zapalniczki - od domu Colina. 

Mogłam uspokoić rozszalałe serce, aż do jednej niepozornej chwili.

- Melanie, poczekaj! - Poznałabym ten głos w każdym wymiarze. 

I tak nieznośnie tego nienawidziłam. Tak nieznośnie mocno moje serce obiło się o żebra, że mogłoby zostawić siny ślad. Cholera, mogłabym przysiąc, że posiniało mi serce, zanim zalało je ciepło na sam wydźwięk tych kilku liter zlepionych w moje imię, które wybrał dokładnie ten sam człowiek, który je wypowiedział. 

Z trudem przyszło mi się zatrzymać, a czerwone trampki zapiekły mnie w stopy. Drżenie grdyki powstrzymałam zaciśnięciem szczęki, a dłoni poprzez zwinięcie ich w pięści. Tak niewiele, a nadało mi wygląd walecznej, a nie zrozpaczonej - jaką byłam, bo drogi Boże jak głos, który niósł ze sobą moje najpiękniejsze wspomnienia, mógł zarazem nieść tak wiele goryczy? Jak mógł dopuścić do tego, że ledwo potrafiłam znieść piszczenie w uszach jakie jego głos ze sobą niósł? Nigdy nie powinien był do tego dopuścić, ani na to pozwolić. Nigdy. Przenigdy nie dałam mu do tego ani jednego powodu, a on tak bezlitośnie miażdżył moje serce swoim czułym tonem. Jakim prawem to robił? Czemu przychodził wtedy, gdy wmówiłam sobie nienawiść do niego? 

- Proszę... - Niemal szeptał, zupełnie jakby wiedział, że jedno głośniejsze słowo rozsypie mnie na kawałeczki. 

Chociaż chyba to wiedział, prawda? Inaczej nie zniżyłby głosu, nie przybrałby tego tonu, który tak kochałam od samego początku. Widział ledwo profil mojej twarzy, a rozumiał doskonale jak niewiele brakowało, do mojego upadku. Przecież widział, jak drżały mi kolana. Rozumiał, że wszystko co musiałam udźwignąć mnie przygniatało. Przygniatało tak nieznośnie mocno, że miażdżyło moje płuca. Boże, brakowało mi tchu, a łzy wyznaczyły trasę po moich czerwonych policzkach. 

- Prosisz? - Zwróciłam się w jego kierunku.

Miał na sobie koszulę w kratę i ciemne jeansy - jak zawsze na zdjęciach, które wstawiał na swoje media społecznościowe. Uparcie wlepiał we mnie swoje spojrzenie, oczu tak różnych od moich. Dłonie miał opuszczone wzdłuż ciała, jako znak braku sił. Jednak to nie on musiał udźwignąć samotne życie w wieku zaledwie kilkunastu lat. To mi przyszło płakać samotnie po nocach, podczas, gdy on grzał swoim sercem dom innej kobiety i jej córki, którą potem nazwał swoją. Tak bezczelnie mnie zastępując. 

- Nie było cię w domu, czekałem... 

- Na mnie? - Niemal wysyczałam. - A to nowość. - Poczęstowałam go pełnym pogardy prychnięciem.

- Melanie ja wiem, wiem naprawdę, ale to nie tak... - Wyciągnął przed siebie dłonie jakby oczekując, że przepadnę w jego ramionach. 

Chłodny wiatr owiewał moje policzki, które musiałam otrzeć, a moje głupie ciało lgnęło do niego, robiąc krok za krokiem. A ja musiałam złamać serca nam obojgu, to zawsze musiałam być ja. Zawsze zbyt uparta, zbyt niewystarczająca. Tak załamująco niewystarczająca. Beznadziejnie niewystarczająca. Niewystarczająca - po prostu niewystarczająca.

- Nie tak? Może chciałeś po mnie wrócić, ale przypadkiem trwało to kilka lat? - Wydęłam złośliwie wargę, a pierwsza kropla deszczu namoczyła moje włosy, za tą jedną spadły kolejne w niesamowitym rytmie rozbijając się niemal boleśnie o moje ciało.

Moje mokre włosy przykleiły się do szyi i policzków, parsknięcie opuściło moje usta, gdy po kolejnej sekundzie nie odpowiedział. 

- Kocham cię, Melanie - szeptał. - Na Boga kocham cię i nie pragnę niczego innego niż zabrania cię do domu. Do prawdziwego domu, który usiłowałem dla ciebie stworzyć, z dobrą kobietą i z twoją siostrą. Boże, M tam wszyscy na ciebie czekamy od tak dawna... - Załamywał ręce.

Dźwięk bijącego serca dudnił mi w uszach.

Dom?

Rodzina?

Siostra? 

Nie, nie, nie, nie...

Pomachałam chaotycznie głową.

Kocha mnie?

Mnie?

Nie, mnie nikt nie kochał.

Nikt. 

Nie mogłam znieść tego co czułam. To bolało. Każdy fragment mnie tak nieznośnie bolał, że aż ciemniało mi przed oczami, a wdychane powietrze paliło mnie w płuca i rozrywało drogi oddechowe. 

- Co ty robisz? - wydukałam pochylając głowę w prawo, zupełnie jakby miał powiedzieć godną pożałowania głupotę.

- Kocham cię. 

- Kochasz? - Strugi deszczu mieszały się z moimi łzami, a i on zdawał się płakać, tak bezsilnie trzęsły się jego ramiona. 

- Tak.

Niemal się zaśmiałam, ale to ledwo przypominało szczęście - był to pełen bólu i strachu śmiech, taki, od którego przechodziły dreszcze. Taki, który rozrywał gardło i miażdżył serce. 

- I co mi przyszło z tej twojej miłości? Nic. Bo taka jest miłość, tato, nie przynosi nic dobrego, tylko otumania i obdziera ze wszystkiego. 

- Melanie... - Boże on niemal mnie błagał. 

- Miłość to bzdura, w którą wierzą idioci. 

Niewiele pamiętałam z drogi do domu Colina. 

Niewiele pamiętałam z prysznica, który brałam jeszcze w ubraniach. Prysznica, pod którym wyłam jak dziecko wykorzystując samotność. Woda mnie parzyła, a to tak przyjemne oczyszczało i ogrzewało moje ciało. Pomagało we wszystkim, tak jak krem, który tak jak zawsze wcierałam w swoje ciało, a niemożliwy ból głowy usiłowałam załagodzić snem. Boże chciałam zniknąć, przepaść i przestać istnieć. Jednak w końcu przestałam być sama, a Colin szybko odkrył, gdzie się ukryłam. Pomyślał, że spałam i jedynie nakrył mnie mocniej kołdrą, pocałował w tył głowy i szepnął, cicho i czule:

- Tęskniłem za tobą cały dzień Melanie, to tylko sprawiło, że pokochałem cię jeszcze mocniej. 

Boże on nawet nie wiedział jak wiele mnie kosztowało pozostanie w łóżku bez najmniejszego ruchu po tym wyznaniu. Nie miał pojęcia, że zamiast uśmiechu, wywoływał tymi słowami rozpacz. Rozpacz, która pochłonęła moje serce. 

Z trudem znosiłam jego wyznania przez kolejne dni, pomimo, że zapach jego żelu pod prysznic i ciepła herbata czekająca na blacie z jakiegoś powodu cieszyły moje serce. On je cieszył, a jednocześnie miażdżył, wszystkim czym był. Każdym jednym swoim gestem, spokojem jakim się okazał pomimo chaotyczności, którą okazywał przy pozostałych. Colin był wszystkim czego pragnęłam i czego nienawidziłam zarazem. Colin był porankami malowniczymi jak płótna ekspresyjnych artystów, jego dłonie były powolną piosenką, a palce sunące w górę mojego uda - spokojną melodią. Colin był przepełniony śmiechem. Cały. To wszystko go pochłaniało i dlatego tak bardzo uzależniłam się od jego towarzystwa. Od długich rozmów i sprzeczek o makaron do obiadu. Od pstyczków w nos i spania we dwoje na ciasnej kanapie. 

Colin był mi oddany, gotowy na wyzwania jakie dla niego szykowałam i pewny naszej wspólnej przyszłości - to przynajmniej podpowiadały mi piętrzące się na jego rękach tatuaże będące konurami ciała - mojego ciała. Obrazy widzące w jego domu mówiły to samo, a ja wydawałam się to uwielbiać do póki tata nie przyszedł pod moją szkołę, ponieważ swoją obecnością przypomniał mi jak beznadziejnie było się angażować. Przypomniał mi to uczucie opuszczenia i osamotnienia, które było niczym bezdenna otchłań niemożliwa do wypełnienia. 

Colin był dla mnie tak dobry i wyrozumiały, że to aż bolało. Jednak Colin był głupi, bo powinien przypinać mnie kajdankami do łóżka każdego jednego wieczora. Może wtedy bym mu nie uciekła? Może wtedy leżałabym w jego ramionach kolejne godziny? Colin powinien być mądrzejszy, ale nie był. Zbyt szybko mi zaufał. Zbyt szybko wziął za pewnik kogoś, kto nie ufał sam sobie. Dlatego obudził się całkiem sam kiedy już byłam daleko stamtąd. 

Nie wiedziałam konkretnie dokąd miałabym iść, ale potrzebowałam zamarznąć. Zamarznąć tak mocno, aż posiniałoby moje serce. Tak mocno, że zaczęłoby szukać jego ciepłych dłoni, a swoim biciem pomogłoby wyznaczyć mu odpowiednią trasę do moich pełnych rozpaczy ramion. 

Dzięki zarobkom z kasyna mogłam sobie pozwolić na kilka dni w jednym z hoteli za miastem. Płaciłam gotówką i nie ładowałam telefonu. Byłam pewna, że czekała mnie rychła śmierć z rąk Willa, po powrocie, ale nie mogłam ryzykować, bo chciałam w końcu odetchnąć. Musiałam poukładać sobie w głowie wszystko, a jedyne co powinnam była to z nim porozmawiać. 

I było mi w tym hotelu dobrze do momentu, w którym nie zeszłam do lobby, a tam stał G. 

Widząc go w tych dresach i bluzie bez suwaka, myślałam, że padnę na zawał, a szczerze bałam się chociażby drgnąć, aby mnie nie zauważył. Rozmawiał z jednym z portierów jakby ten był jego świetnym kumplem. Wykorzystując nieuwagę zrobiłam niepewny krok w tył, a ten jeden zaważył na moim losie, bo ruch mojej żółtej bluzy był niemożliwy do przeoczenia, a głowy obydwu skierowały się w moim kierunku. Stałam i patrzyłam na G, a jego szczęka niemal zetknęła się z podłogą.

- TY! - ryknął na całe gardło ruszając w moim kierunku, a ja zaczęłam uciekać po schodach. - WRACAJ TU! - wrzeszczał goniąc mnie.

- G idź sobie! - pisnęłam czując na karku jego oddech. 

- MELANIE! - Jego krzyk roznosił się po korytarzu sprawiając, że ludzie wyszli z pokoi zaintrygowani sytuacją.

Boże.

- G to zły moment na takie rozmowy! - krzyknęłam akurat, gdy złapał mnie za ramię. 

- Ktoś powinien był przełożyć cię przez... - krzyknął, gdy go ugryzłam w rękę, a zanim zdążyłam uciec chociażby oknem, to on złapał mnie za ucho.

- AŁA! 

- I bardzo, kurwa, dobrze! - Pociągnął mnie w stronę wyjścia  budynku. - Coś ty miała w głowie, co? Will posiwiał! Na Boga musiałem malować mu włosy, bo siwiał, od tego, że osiwiał! Ben musiał go słuchać, Eliot zaczął od tego palić, a Colin... - Serce zabiło mi mocniej, gdy wypowiedział to jedno imię. - Nawet nie będę mówił, ale jest do cholery wściekły. 

Wsadził mnie do auta za ucho i zamknął drzwi, żebym nie mogła uciec, gdy on będzie wsiadać. Całą drogę coś mamrotał pod nosem, a mi się nawet nie chciało go słuchać, bo akurat nie mówił o Colinie, a tylko o nim chciałam słuchać. Przynajmniej do momentu, w którym odkryłam, gdzie G mnie wiezie. Przysięgam, że spociłam się od samej świadomości.

- G ty sobie żartujesz ze mnie, prawda? - dukałam. 

- Nie, do chuja. Może on przemówi ci do rozumu M, bo, kurwa, nie możesz znikać na tydzień. Ktoś do tego dnia mógłby cię zabić, poćwiartować i zjeść - Warczał wymachując rękami. 

- Nie będę z nim rozmawiać.

- Och, na pewno nie, bo wątpię, aby dopuścił cię do głosu - prychnął. 

Złożyłam ręce na piersi w celu wyrażenia swojej dezaprobaty, bo do cholery nie prosiłam o niańkę. Nie prosiłam o szukanie mnie i martwienie się. Wiedzieli jaka byłam i jak często mi się to zdarzało, a za każdym razem robili jednakowy cyrk. Przecież był się czas przyzwyczaić, a pewnym było, że nawet pod wpływem związku nie zmienię się całkowicie. Absurdem było z ich strony podejrzewanie, że Colin i jego czułości wyleczą mnie z bycia mną. 

Nawet jeśli przez chwilę było mi dobrze, ciepło i spokojnie - to nigdy nie było dla mnie. 

- Przestaję cię lubić, G - burknęłam. 

- Weź ty mnie nie wkurwiaj, M. Nie jesteś jebanym pępkiem świata i powinnaś zacząć szanować tych, którzy poszliby za tobą w ogień, zamiast porzucać ich. Zachowujesz się jak dziecko, które bierze ulubionego miśka i wyprowadza się z domu, a jesteś kobietą, która zapomniała, że o problemach się rozmawia. 

- G, to nie jest łatwe.

- Nic nie jest łatwe jeśli się nawet nie starasz, a ty nie chcesz się starać. Dobrze ci za wysokim murem. - Zatrzymał się pod domem Colina. - Dorośnij, M, zanim będzie za późno i skończ nas zostawiać, bo cię, kurwa kochamy i umieramy z jebanego zmartwienia - mruczał zaciskając dłonie na kierownicy mocnej wypadało. 

- Skąd się tam wziąłeś? - Zmieniłam temat.

- Musiałem podrzucić kuzynowi klucze do mieszkania, bo zapomniał je zabrać. - Nawet na mnie nie spojrzał. 

Opuścił szybę i odblokował drzwi, abym mogła wysiąść. Patrzyłam na niego z mordem w oczach i poprawiłam rozpięty sweter, na ramionach. Napięcie w aucie było tak potwornie nieznośne, i podpowiadało mi jedynie ucieczkę. Tylko i wyłącznie to. Więc to właśnie zrobiłam. Trzasnęłam przy tym drzwiami, aby go zdenerwować - to jednak nie pomogło, bo jedynie prychnął. Bezczelnie i arogancko jak to miał w zwyczaju. 

Miałam ochotę przekląć pod nosem, a zamiast tego poprawiłam nerwowo sweter i spojrzałam w dół na moje krzywo podwinięte dresy. Boże miałam ochotę zapaść się pod ziemię, bo nie byłam gotowa na żadną konwersacje, ale G siedział i czekał w aucie aż spełnię jego oczekiwania. Więc szłam jak na skazanie, a nie rozumiałam czemu, bo Colin jedyne co mógł mi zrobić to pogadać nad uchem i nic poza tym. Więc minęłam ochronę, która nawet mnie nie zatrzymała i ruszyłam do drzwi. Przekraczając próg, z lekka zadrżałam, ale zdecydowałam się unieść wysoko głowę i jak gdyby nigdy nic. Przecież ustaliliśmy, że to był również mój dom, a lekkie wakacje nie powinny mieć na to żadnego wpływu. 

- Cześć - przywitałam się odgrywając jakieś marne przedstawienie, ale Colin nie ogarnął, że ma coś odgrywać.

- CZEŚĆ!? - wrzasnął nagle i w jakiś magiczny sposób znalazł się obok mnie. 

Mogłabym przysiąc, że siedział w salonie, ale nie miałam pojęcia, bo nie odważyłam się na niego spojrzeć.

- No cześć, nie usłyszałeś? - Usiadłam przy stole i wystukałam nerwowy rytm na kolanie. 

- Nie wierzę. - Gorzko się zaśmiał. - Po cholernym tygodniu nieobecności, wracasz i jedyne co masz mi do powiedzenia to jakieś marne przywitanie?! - krzyknął skupiając na sobie moją uwagę. 

Miał na sobie dres - ciemno zielone, jak to zazwyczaj i białe skarpetki, które ostatnio musiał parować. Dobrze, że mu kazałam w innym wypadku nie miałby czego na siebie założyć, albo marudziłby, że nie może znaleźć pary. W każdym razie to i tak nie był mój problem, bo przecież byłam na małych wakacjach od życia.

- Nie widzę potrzeby z tłumaczenia się. 

- Melanie, do cholery, umierałem z niepokoju. Dzwoniłem setki razy i nawet sobie nie wyobrażasz ile mnie to wszystko kosztowało zmartwień. - Zniżył ton do szeptu. - Nie masz pojęcia jak się o ciebie martwiłem, bo do cholery, jestem w tobie beznadziejnie zakochany M! Usiłuję być wszystkim co cię przy mnie zatrzyma chociaż na pięć minut. Usiłuję zrobić wszystko, co uczyni ten dom twoim domem, a i tak budzę się sam. Budzę się sam w pieprzonym łóżku, na które pozwoliłem położyć kolorowe poduszki! 

Mój Boże miałam tego dość. Dość jego, dość uczuć i dość całej tej sytuacji. Serce mu puchło i pękało. Nie potrafiłam z nim porozmawiać, chociaż to właśnie powinnam była zarobić. Bo dorośli ludzie rozmawiali, czasem się darli, ale potem rozmawiali. Trzymali emocje na wodzy, a te tak nieznośnie usiłowały się wyrwać. Moje się wyrywały, bo nie miałam nad nimi wtedy żadnego panowania. Czułam jak przeszywają mnie na wskroś. Jak pochłaniają mnie całą i jak staja ze mną twarzą w twarz, a on nie potrafił się zamknąć, nawet na chwilę. 

- Daj spokój - poprosiłam ciszej niż planowałam. 

- Spokój? Czy ty nie rozumiesz ile dla mnie znaczysz? Nie rozumiesz, że tak dawno straciłem wiarę w miłość, a ty okradając mnie pokazałaś mi to wszystko od nowa! Nie chcę się bawić, w głupie gry tylko być w prawdziwym związku! 

Nie mogłam go słuchać.

- Nie ma miłości, Colin. - Wplotłam palce we włosy.

- Nie ma? Więc jak wyjaśnisz to co do ciebie czuję!? To jak tracę dla ciebie zmysły? Kocham cię do cholery M. Tak desperacko cię kocham, a ty urządziłaś sobie z mojego serca tarczę do celowania z łuku... - Załamał ręce.

- Boże - warknęłam.

- Skończ ode mnie uciekać. 

- Skończ to gadanie o miłości, jesteś taki nudny! - krzyknęłam po czym prychnęłam odwracając się tyłem do niego, bo nie potrafiłam znieść ani sekundy dłużej tego jak na mnie patrzył. 

- Nudny? - Był tak nieznośnie zły. - Chcesz szaleństwa? Dobrze, więc ja ci dam szaleństwo. 

Ostatnie słowo zaakcentował szarpnięciem mnie za rękę w kierunku szafy, wyciągnął jakieś ciemne ubrania i wcisnął mi je w dłonie, nieustannie mamrotał pod nosem we wściekły sposób. Nie miałam odwagi się mu sprzeciwiać, gdy dresy zamienił na na wojskowe ciuchy - identyczne co i ja. Stres oblewał moje ciało, gdy Colin siłą usadził nie na łóżku i zaczął mi zakładać glany nieco za duże, ale nie miałam odwagi się sprzeczać. 

- Są moje, stare, ale nie wyrzucałem ich, bo nie były zniszczone - mruczał wrogo pod nosem zawiązując buty mocniej niż wypadało. 

Wcisnął w moją dłoń kominiarkę.

- A co ty chcesz? napaść na bank? - zapytałam z lekkim przerażeniem.

- Przecież to nudne. - Wciąż był zły i to tak beznadziejnie i bezdennie zły. 

Z trudem zniosłam jego nastroje, aż wsadził w moją dłoń karabin, miał ich jeszcze kilka w skrytce. Wtedy w mojej głowie zaświeciła się imponująco czerwona lampka. Miałam ochotę zrobić krok w tył, ale patrzył na mnie tak przeszywająco, że nie odważyłam się drgnąć. Za to pozwoliłam złapać się za dłoń i poprowadzić w kierunku wyjścia z domu. On również założył kominiarkę i prychnął patrząc w moje oczy. 

Niepokojąco szybko zmniejszył odległość pomiędzy nami, złapał za moją potylicę i przycisnął swoje wargi do moich przez gruby materiał. 

- Chodźmy zaszaleć, złodziejko. 

Kocham, wasza Lukrecja.

Ja wiem, że długo czekaliście, ale naprawdę ostatnio miałam absolutny brak sił. Nie mogłam pisać, czytać, ani oglądać serialu. Rozdział nie jest sprawdzony, ale mam nadzieję, że ilość błędów jest godna wybaczenia.



Continue Reading

You'll Also Like

273K 14.8K 62
ON nie wierzył w miłość... ONA kochała go od zawsze. Zander Kane to diabeł skrywający się pod maską gentelmana w drogim, dobrze skrojonym garniturze...
3.8K 189 28
Nastoletnie życie nie zawsze bywa dobre tym bardziej jej, Kaia nie wie co wydarzy się w przyszłości, myśli ona, że dalej będzie żyć z znęcającymi się...
21K 2.1K 105
Będę tutaj tłumaczyć komiksy z żółwi ninja, głównie z 2012, ewentualnie wersji 2018 (czasami inne wersje) !Może zawierać spoilery !Może zawierać prze...
2.3K 234 26
Lord Voldemort wygrał. Ministerstwo upadło kilka lat temu, a wszyscy walczący o wolność i pokój otrzymali surową karę, gorszą od śmierci, która nie b...