Castle On The Hill

By WomanInLight

2.2K 277 587

Księżniczka Julietta po tragicznej śmierci ojca zmuszona jest poślubić króla odległej krainy, aby zapewnić po... More

PROLOG
ROZDZIAŁ II
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
ROZDZIAŁ VIII
ROZDZIAŁ IX
ROZDZIAŁ X
ROZDZIAŁ XI
ROZDZIAŁ XII
GABRIEL
ROZDZIAŁ XIII
ROZDZIAŁ XIV
ROZDZIAŁ XV
GABRIEL
ROZDZIAŁ XVI
ROZDZIAŁ XVII
ROZDZIAŁ XVIII
ROZDZIAŁ XIX
ROZDZIAŁ XX
ROZDZIAŁ XXI
GABRIEL
ROZDZIAŁ XXII
ROZDZIAŁ XXIII

ROZDZIAŁ I

147 25 58
By WomanInLight


– Tak mi przykro, Julie.

Moje usta układają się w grymas, który jedynie z założenia ma przypominać uśmiech, bo choć bardzo się staram, nie jestem w stanie go z siebie wykrzesać. Nie w momencie, kiedy muszę opuścić swój zamek, swoje królestwo, które od zawsze było mym domem. Jedynym miejscem, jakie znam. Byłam tu w każdej komnacie, przechodziłam każdym korytarzem, przeczesywałam biblioteczne regały niezliczoną ilość razy, mogłabym z zamkniętymi oczami zakraść się do kuchni i znaleźć ukryte na specjalne okazje słodkości, zupełnie tak samo, jak robiłam to jako mała dziewczynka. To mój dom. A teraz nadszedł moment, kiedy jestem zmuszona stąd odejść.

– Nie sądziłem, że będzie chciał zabrać cię do Winterhills tak szybko – mówi mój brat, przyglądając mi się, gdy chowam do kufra najpotrzebniejsze rzeczy, wciąż odziana w suknię ślubną.

– To nie twoja wina, Archie – pocieszam go, starając się nie okazać mu, jak źle się z tym czuję. – Jako jego żona, muszę być tam, gdzie on tego chce. Tego nie da się uniknąć.

– Wciąż nie wierzę, że to zrobiłaś – wzdycha, pocierając czoło.

– Ani ja – odpieram, spoglądając przez okno, aby zapamiętać ten widok, utrwalić go w swojej duszy niczym obraz, który będę mogła oglądać, ilekroć tego zapragnę. O tej porze roku rozciągające się przed zamkiem ogrody wyglądają jak z bajki. Morze wielokolorowych kwiatów otacza wznoszącą się pośrodku kamienną fontannę, przedstawiającą łabędzia, który jednocześnie widnieje w herbie naszego królestwa. Gdybym otworzyła okno, jestem pewna, że mogłabym poczuć ten cudowny, słodki zapach kwitnących róż, konwalii i jaśminu, oraz wielu innych roślin, których nawet nie jestem w stanie rozpoznać.

– Ale wiem, że właśnie to musiałam zrobić. Dla dobra Gardenii – dodaję po chwili, odwracając się z powrotem do mężczyzny. Jego rude włosy są równo przycięte, a zdobiąca je królewska korona wydobywa z nich złote przebłyski.

– Mogliśmy znaleźć inne rozwiązanie – mówi, podchodząc bliżej, przez co dostrzegam delikatne ślady zmarszczek na jego czole i w okolicach oczu. – Powinienem był z nim negocjować, zatrzymać cię w domu, żebyśmy razem mogli zarządzać naszym krajem.

– Dobrze wiesz, że ten człowiek nie chodzi na ustępstwa – zauważam, chwytając go za rękę. Przemawiał przeze mnie spokój, choć był zupełnym przeciwieństwem wszystkiego, co teraz czułam. – Jeśli nasze małżeństwo uchroni królestwo przed najazdami, to jest to niewielka cena, jaką muszę zapłacić.

Archer spogląda na mnie w sposób, który tak bardzo przypomina mi naszego ojca, że czuję bolesne ukłucie w sercu. Jest w nim mieszanka dumy i podziwu, jednocześnie przepełniona smutkiem, jakby właśnie zdał sobie sprawę z tego, że nie był w stanie uchronić mnie przed tym losem, na który sama się zgodziłam. Chociaż nie był to wybór, jakiego chciałam dokonać, bo król Winterhills był ostatnim człowiekiem, z którym pragnęłam spędzić resztę swojego życia.

– Nie wiem, skąd w tobie tyle siły – ściska łagodnie moją dłoń i dociera do mnie, że to jest nasze pożegnanie.

– W końcu będziesz miał cały zamek tylko dla siebie, co? – odpowiadam mu pytaniem, uśmiechając się smutno.

– Wiesz, że chciałbym, abyś została – protestuje, zmarszczka przecina jego czoło. – Bez ciebie to już nie będzie to samo. Nie wiem, jak poradzę sobie z tym wszystkim.

– Już sobie radzisz – zapewniam go. – Jesteś stworzony, by rządzić tym miejscem. Ludzie cię kochają, tak samo jak kochali naszego ojca.

Na wzmiankę o naszym tacie przez jego twarz przemyka cień, prawie niewidoczny. Rana po jego stracie wciąż się nie zagoiła, bo na to potrzeba dużo więcej czasu niż było nam to tej pory dane.

– Jeśli ten drań chociażby podniesie na ciebie rękę, dowiem się o tym i obiecuję ci, że tego pożałuje – zapowiada, a ja wiem, że nie żartuje.

– Chyba nie będzie na tyle głupi, żeby ryzykować dopiero co zawarty sojusz – odpieram.

– Mam taką nadzieję...

***

Kilka godzin później jestem już w drodze do Winterhills.

W moim umyśle to miejsce nie wygląda zbyt przyjaźnie, chociaż są to jedynie wytwory mojej wyobraźni, bo nigdy nie opuściłam granic swojego królestwa. Jedynie z opowieści ojca i brata oraz pogłosek zasłyszanych na zamku wiem, że jest tam dużo zimniej niż w naszych rejonach. Zapewne dlatego, ze spora część tej krainy położona jest w górach, przez które nawet najwięksi śmiałkowie obawiają się przeprawiać, bo nikt tak naprawdę nie wie, co może wydarzyć się po drodze. Nie chodzi tylko o niesprzyjający klimat, ale o drapieżne stworzenia, jakie były widywane wśród szczytów. Niektórzy twierdzą, że to jedynie legendy, opowieści, którymi straszy się dzieci, ale część mnie wierzy, że znajduje się w nich ziarno prawdy.

Od samego początku swojej podróży wyglądam przez okno powozu, nie tylko po to, aby oglądać mijane krajobrazy, ale głównie ze względu na siedzącego obok mnie mężczyznę. Mojego męża. Mimo tego, że siedzimy po przeciwnych krańcach, to odczuwam ciężar jego obecności, która nie pozwala mi się skupić na widokach za oknem. Jest tak, jakbym w każdej chwili mogła spodziewać się z jego strony ataku, bo całe moje ciało pozostaje spięte, gotowe do ucieczki. Chociaż jesteśmy już na tyle daleko od Gardenii, że nie miałabym dokąd uciec. Zapewne błąkałabym się po tych lasach, aż nie dopadłoby mnie jakieś dzikie zwierzę, co było chyba najbardziej prawdopodobne.

Im dalej jedziemy na północ, tym robi się chłodniej, a na naszej drodze bujne lasy ustępują miejsca kamiennym ścieżkom, wzniesieniom i dolinom, w jakich gdzieniegdzie zauważam skupiska zieleni. Już w tym momencie zaczyna brakować mi tych wszystkich niesamowicie żywych barw, otaczających nie tylko zamek, ale i większość królestwa. Tutaj dominuje szarość, do której nie jestem przyzwyczajona i zastanawiam się, czy to właśnie przez dorastanie w tak przygnębiającym środowisku Gabriel stał się człowiekiem, którym był teraz. Czy surowość, ostre krawędzie, chłód tego świata dostały się do jego wnętrza i zakorzeniły się w nim, zmieniając go w jednego z potworów, o jakich krążyły legendy?

Nieważne jak bardzo i na jak wiele sposobów staram się wytłumaczyć sobie jego czyny, to nie może przywrócić życia tym wszystkim, którzy ucierpieli z jego winy.

Kołysanie powozu oraz zapadający zmierzch sprawiają, że spada na mnie całe zmęczenie minionego dnia i pozwalam opaść powiekom choć na chwilę. Przed oczami pojawia się obraz zamkowego ogrodu, skąpanego w ciepłych promieniach słońca. Przemierzam niespiesznie ścieżkę, prowadzącą do znajdującej się w centrum fontanny. Słyszę wesołe brzęczenie pszczół, szelest liści oraz nieco przytłumiony szum wody. Z każdym krokiem jestem coraz bliżej kamiennego łabędzia i stojącej przy nim postaci. Uśmiecham się na widok przyprószonych siwizną ciemnych włosów, wyprostowanych dumnie ramion oraz dobrze mi znanego oblicza.

Nagle pojazdem zarzuca, kiedy wspinamy się po nierównej ścieżce, przez co gwałtownie wybudzam się z tego zbyt pięknego snu. Zanim jednak mój zamroczony wciąż umysł wróci do siebie, z zaskoczeniem stwierdzam, że mój policzek spoczywa na czymś ciepłym i miękkim. Do moich nozdrzy dociera zapach drzewa sandałowego oraz czegoś, czego nie jestem w stanie określić, ale wydaje mi się, że już to dzisiaj czułam. I dopiero po chwili dociera do mnie, na czym spoczywa moja głowa.

O Boże...

Zrywam się do pionu. Zabierając policzek z kolan Gabriela, kiedy tylko orientuję się, że podczas tej krótkiej drzemki zrobiłam sobie z niego poduszkę. Czuję, jak moje policzki płoną i jestem niezwykle wdzięczna za to, że jest już na tyle ciemno, że on nie byłby w stanie tego zauważyć. Pomimo tego nawet nie mam odwagi na niego spojrzeć, obawiając się, że dostrzegę w nim coś, czego wcale nie chciałabym zobaczyć.

– Prze... Przepraszam, Wasza Wysokość... - mamroczę, nerwowo ściskając materiał swojego płaszcza.

On milczy przez koszmarnie długą chwilę. Wpatruję się w swoje dłonie, nad których drżeniem staram się zapanować. To nie powinno tak wyglądać. Nie tak powinnam się czuć przy człowieku, z którym miałam spędzić resztę życia. Jak mam tego dokonać, kiedy boję się nawet przebywać w jego obecności?

– Proszę, możesz mówić mi Gabriel. Jesteśmy małżeństwem, nie musisz zwracać się do mnie tak oficjalnie – odzywa się, kiedy już zaczynam myśleć, że zignoruje całą tę sytuację i tak mnie tym zaskakuje, że odwracam głowę w jego stronę. Poprzez panującą między nami ciemność nie jestem w stanie dostrzec szczegółów jego twarzy, ale jego oczy skupione są na mnie, a mi wydaje się, że usta ma ułożone w coś na kształt uśmiechu. Sama nie wiem, czy to nie jest przypadkiem wytwór mojej wyobraźni, bo naprawdę ciężko mi uwierzyć w to, że przyjąłby tę sytuację z takim spokojem. Nie po tym, co o nim słyszałam, o tych wszystkich potwornych rzeczach, jakie uczynił. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że on posiadał też ludzkie oblicze, bo to oznaczałoby... Jak mogłabym dalej go nienawidzić, jeśli okazałoby się, że nie jest tym, za kogo go uważałam?

Zaraz jednak odrzucam od siebie cały ten natłok myśli, przypominając sobie, dlaczego się tutaj znaleźliśmy. Po tragicznej śmierci mego ojca cały kraj pogrążył się żałobie, podczas gdy ja z całych sił starałam się nie rozsypać na tysiące kawałków, bo wiedziałam, że nie było nikogo, kto byłby w stanie mnie pozbierać. Pomimo tego, że Winterhills miało na tyle przyzwoitości, żeby zaprzestać najazdów na czas naszej żałoby, to mój lud wciąż żył w strachu przed tym, co przyniesie kolejny dzień. Ja sama się tego bałam. Jak mieliśmy poradzić sobie bez króla, bez władcy, który w dodatku był tak blisko położenia kresu wojnie, jaka wyniszczała nas od lat? Teraz wszystko wydawało się być zaprzepaszczone, straciło sens, skoro król zginął z rozkazu człowieka, który był odpowiedzialny za całe nasze cierpienie. Świadomość tego nie mogła pozwolić mi myśleć o nim jako o normalnym człowieku, a jako o pozbawionym moralności i empatii potworze.

Który w dodatku został dziś moim mężem.

Żadne z nas nie mówi nic więcej, a ja ponownie wyglądam za okno. Musimy być już niedaleko, bo poza skałami, nie ma tu niczego więcej. Stukot końskich kopyt odbija się echem od otaczających nas z każdej strony wniesień, powóz co chwilę kołysze się na nierównej ścieżce. Przez moment wydaje mi się, że widzę w oddali słaby blask, ale znika za wzgórzem, dlatego przypisuję to ogólnemu zmęczeniu.

– Jesteśmy na miejscu.

Jakiś czas później te słowa padają z jego ust, kiedy po przekroczeniu masywnej bramy, nieco wolniej toczymy się drogą prowadzącą ku jasno oświetlonemu pałacowi. Wygląda na to, że wszyscy oczekiwali naszego przybycia, bo kiedy tylko zatrzymujemy się przy kamiennych schodach, zauważam służbę, która stoi w gotowości na rozkazy. Jeden z mężczyzn niemal od razu podchodzi do drzwi od mojej strony i z głębokim ukłonem otwiera je przede mną.

– Witamy w zamku Winterhills, moja pani – mówi, wyciągając do mnie rękę. Korzystam z jego pomocy przy wyjściu z powozu i kiedy już znajdujący się na twardym gruncie, pozwalam sobie na krótkie spojrzenie na rozciągający się przede mną budynek. Nawet teraz, oświetlony jedynie częściowo, robi na mnie wrażenie. Ma trzy kondygnacje, po obu jego stronach znajdują się wysokie wieżyczki, na których szczytach na tle czystego, rozgwieżdżonego nieba powiewają flagi królestwa.

– Alfredzie, zaprowadź, proszę, moją żonę do jej komnaty – odzywa się Gabriel, stając obok mnie. Następne słowa kieruje w moją stronę. – Za moment do ciebie dołączę. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, daj znać lokajowi, zajmie się tym.

Zaraz potem wspina się po schodach, a ja śledzę go wzrokiem, aż nie znika za otwartymi wrotami. W głowie wciąż rozbrzmiewają mi jego słowa i choć zdaję sobie sprawę z tego, co oznaczają, to staram się tego do siebie nie dopuszczać tak długo, jak tylko to będzie możliwe.

– Pani? – z zamyślenia wyrywa mnie ciepły głos mężczyzny w schludnym, szarym stroju. – Proszę za mną. Wskażę drogę do królewskiej komnaty.

Podążam więc za nim, odprowadzana wzrokiem wszystkich zebranych wokół ludzi. Czuję się z tym dziwnie nieswojo, bo choć przywykłam do przykuwania uwagi, to teraz nie jestem pewna, jak powinnam odbierać ich ciekawość mojej osoby. Dlatego też przemykam do środka, nie zatrzymując na nikim wzroku.

Nie mam czasu rozejrzeć się po holu, bo Alfred prowadzi mnie na schody, którymi wspinamy się na drugie piętro budynku. Przemierzamy oświetlony ciepłym światłem korytarz, na jego ścianach wiszą obrazy, którym chciałabym się bliżej przyjrzeć, ale teraz nie mam na to czasu. Chwilę później przystajemy przed dwuskrzydłowymi, dębowymi drzwiami, a kiedy mężczyzna je przede mną uchyla, otwieram szeroko oczy ze zdziwienia.

Pokój jest ogromny, dużo większy niż się tego spodziewałam. Dokładnie naprzeciwko wejścia znajdują się w połowie przeszklone drzwi, prowadzące na taras, obecnie przysłonięte ciemnoniebieskimi zasłonami. Ściany pokryte są jasną tapetą w błękitne wzory, a z sufitu zwisają kryształowe żyrandole. Po lewej stronie znajduje się duże, owalne lustro w pozłacanej ramie, ceglany kominek, zajmująca większą część ściany szafa oraz niewielki stoliczek ze zwierciadłem, przy którym stoją dwa, obite lśniącym materiałem krzesła. Nieco dalej stoi sporych rozmiarów wanna, której na pewno nie spodziewałam się tutaj ujrzeć. Ścianę po prawej stronie zajmuje rozległe łoże otoczone śnieżnobiałym baldachimem, pościel na nim wygląda na gładką, poduszki w różnych odcieniach niebieskiego piętrzą się w równej linii, a na samej górze rozsypane są płatki czerwonych róż. Zdobią też ścieżkę przez turkusowy dywan od wejścia aż do materaca, przez co dociera do mnie, dlaczego się tutaj znalazłam.

– Czy życzy pani sobie wziąć kąpiel? Mogę posłać po pokojówki – pyta wciąż towarzyszący mi Alfred.

– Nie, to nie będzie konieczne – odpowiadam szybko. Jest już późno, a ja nie chcę dokładać tym ludziom dodatkowej pracy. Robię kilka niepewnych kroków do środka, wciąż nie dowierzając własnym oczom. Przywykłam do luksusów, ale nie aż takich. To miejsce nieco mnie przytłacza.

– Rozumiem. Zostawię więc panią samą, aby mogła się pani przygotować na przybycie króla – mówi, a przez moje ciało przebiega dreszcz an wzmiankę o jego pracodawcy. – Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę pociągnąć za sznur przy łóżku, ktoś ze służby niezwłocznie się zjawi.

– Dobrze... dziękuję – odpieram, zerkając na wskazy przez niego przedmiot.

– Życzę dobrej nocy, moja pani.

Po tych słowach mężczyzna opuszcza pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Rozglądam się wokół, zdejmując z ramion ciężki płaszcz, który odkładam na jedno z krzeseł. Więc to tutaj spędzę resztę swoich dni. Mój wzrok wędruje od ściany do ściany, prześlizguje się po wysokiej jakości meblach, aż w końcu spoczywa na szkarłatnych płatkach, rozsypanych na podłodze. Zastanawiam się, skąd wzięli tutaj róże, bo nie wygląda to na miejsce sprzyjające rozwojowi tych kwiatów. Czy oznaczało to, że gdzieś przy zamku znajdował się ogród? To jednak i tak nie miało teraz znaczenia. Bo widok tych płatków na pościeli przypominał mi, że była to nasza noc poślubna.

A ja doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co to oznaczało.

Powoli zdejmuję z siebie suknię, w jaką przebrałam się na czas podróży. Pozostaję teraz w samej halce, specjalnie przygotowanej na tę noc. Jest zwiewna, obszyta koronką, zasłania wszystko co trzeba, jednocześnie nie pozostawiając zbyt wiele dla wyobraźni. Rozplatam upięty na głowie warkocz, przeczesuję włosy szczotką, którą znajduję na stoliku i podchodzę do lustra. Patrzę w oczy swojemu odbiciu, starając się dodać sobie odwagi. To tylko kolejny obowiązek do wypełnienia, nic więcej. Nie ja pierwsza przez to przechodzę. Jednak jakaś część mnie czuje żal, że ma się to stać właśnie w takich okolicznościach.

Nie mija wiele czasu, kiedy drzwi komnaty ponownie się otwierają. W odbiciu lustra widzę, jak król Winterhills wchodzi do środka, a jego klatkę piersiową okrywa jedynie cienka, biała koszula do połowy rozpięta. On naprawdę szedł tak korytarzami? W ręce trzyma misę z owocami, którą odstawia na stolik, aby zaraz potem znaleźć się tuż przy mnie. Jego odbicie wpatruje się w moje z taką intensywnością, że czuję dziwny ucisk w piersi. Nie odzywa się ani słowem, kiedy się do mnie zbliża. Serce podchodzi mi do gardła, więc zamykam oczy, powtarzając w myślach, że to tylko małżeński obowiązek. Nic, z czym nie potrafiłabym sobie poradzić.

Staje za moimi plecami, a ja czuję emanujące od niego ciepło oraz poruszający kosmykami moich włosów oddech. Dotyka mojego ramienia, a ja wzdrygam się, choć chciałabym nad tym zapanować. Tak samo jak nad głośnym dudnieniem mojego serca, kiedy mężczyzna łapie mnie za biodro, jednocześnie nachylając się nad moim uchem.

– Dlaczego się mnie boisz? – szepcze, jego usta muskają skórę za moim uchem, przez co przechodzi mnie dreszcz. – Nie zrobię ci krzywdy, nie jestem gwałcicielem.

– Nie można tego samego powiedzieć o twoich ludziach – prycham, zanim zdążę się powstrzymać.

Kiedy dociera do mnie, co właśnie powiedziałam, on już stoi kawałek dalej, przyglądając mi się z uniesionymi brwiami. Czuję, jak moje policzki oblewają się rumieńcem.

– No proszę. Myślałem, że będziesz zbyt przerażona, żeby się odezwać – mówi po chwili, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wraca do miejsca, gdzie zostawił misę i siada na jednym z krzeseł. Obserwuję go, niepewna, co właściwie powinnam teraz zrobić.

– Usiądź – jego głos brzmi dziwnie łagodnie, jak na kogoś, kim naprawdę jest.

– Nie chcesz... nie powinniśmy...? – pytam, bo jego zachowanie zupełnie zbija mnie z tropu.

– Już mówiłem, nie będę robił nic wbrew twojej woli – wyjaśnia spokojnie, nie spuszczając mnie z oczu, jakby chciał być pewny, że dotrą do mnie jego słowa. – Ale żeby nie dawać służbie powodów do plotek, zostanę tu przez jakiś czas. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

– To twój zamek, nie mam prawa niczego ci zabraniać...

– Teraz jest także twój. Jesteś królową Winterhills.

Dopiero kiedy wypowiada te słowa, dociera do mnie, że to prawda. Do tej pory nawet nie ośmieliłam się pomyśleć o tym w ten sposób, a przecież oczywistym było, że poślubienie go wiązało się jednocześnie ze zmianą miejsca w hierarchii. Czy jednak zmieniało to cokolwiek w mojej sytuacji? Szczerze wątpiłam, że nawet jako królowa tego miejsca, będę w stanie coś zdziałać. Nie cofnę już czasu ani tym bardziej wyrządzonych przez armię tego człowieka krzywd.

– Nie wiedziałem – z zamyślenia wyrywa mnie jego głos, więc ponownie na niego spoglądam. – O tym, co robią moi ludzie w waszych stronach. Musisz wiedzieć, że... krzywda mieszkańców Gardenii nigdy nie była moim celem.

– Krzywda nigdy nie była twoim celem? – powtarzam z niedowierzaniem, czując jak rośnie we mnie gniew. – Powiedz to kobietom, które zhańbili twoi rycerze. Powiedz to dzieciom, które musiały patrzeć na cierpienia swoich rodziców. Powiedz to wszystkim mężczyznom, którzy zginęli walcząc o swoje rodziny.

I otrutemu z twojego rozkazu królowi.

– Przepraszam – wzdycha, a ja otrząsam się z zalewającej mnie fali złości i siadam na skraju łóżka, jak najdalej od niego. Po swoim wybuchu nie jestem w stanie nawet na niego spojrzeć. – Nie masz powodów, żeby mi wierzyć, ale nie chciałem tego. Nie w taki sposób, nie takim kosztem...

Naprawdę nie wiem, jak znalazłam się w tej sytuacji. Od momentu kiedy tu przyszedł, wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewałam. Gabriel zachowuje się wobec mnie, jakby przejmował się moim zdaniem, ale czy powinnam w to wierzyć? Dlaczego w ogóle rozważam tę możliwość? Nie mogę mieć wątpliwości, że jest to manipulacja z jego strony, być może próbuje jedynie uśpić moją czujność, by coś z tego zyskać.

Czuję na sobie jego wzrok. Żałuję, że nie mam czym się okryć, bo czuję się naga w tym stroju. Oplatam się ramionami, starając się zakryć przed jego spojrzeniem.

Słyszę, jak wstaje z krzesła i zastanawiam się, czy jednak zmienił zdanie i przystąpi do wypełniania małżeńskich obowiązków, ale on otwiera szafę, wyjmuje z niej gładki materiał. Podchodzi do mnie, moje oczy skupiają się na wszystkim wokół, dopóki nie znajduje się tak blisko, że jestem zmuszona na niego spojrzeć. Ma te same spodnie co w powozie, jedynie koszula jest cieńsza, założona w niechlujny, luźny sposób. Śledzę wzrokiem zapięte guziki, aż docieram do miejsca, gdzie się nie łączą, ukazując fragment nagiej skóry. Zauważam wyraźny zarys mięśni, ale nie dziwi mnie jego budowa. Większą uwagę zwracam na odcień: niesamowicie jasny, jakby jego ciała nigdy nie dotknęły promienie słońca. Nieskazitelny, co jednocześnie czyni go zachwycającym.

– Proszę – odzywa się, wyciągając w moją stronę szatę. – Jest tu dużo chłodniej niż w Gardenii.

Unoszę głowę, napotykając jego wzrok. Nie rozumiem, dlaczego zachowuje się wobec mnie tak... delikatnie. To przeczy wszystkiemu, co o nim wiedziałam, w co wierzyłam.

– Dziękuję- odpowiadam cicho, przyjmując od niego ubranie, którym zaraz się otulam. Ignoruję dziwne mrowienie swoich palców po tym, jak zetknęły się na moment z jego dłonią.

– Jesteś głodna? – pyta chwilę później, wracając do mnie razem z krzesłem oraz misą. – Poprosiłem Alfreda o owoce, ale jeśli chciałabyś coś więcej...

– Nie, nie trzeba – zaprzeczam szybko. Siada naprzeciwko mnie z oparciem krzesła między nogami. Nie jest to zbyt królewski sposób siedzenia, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadza.

Spoglądam do miski, którą przede mną trzyma. Są w niej winogrona, maliny oraz jeżyny, a ja zastanawiam się po raz kolejny, gdzie je tutaj hodują.

– Czy są tu ogrody? Skąd pochodzą te owoce? – pytam, sięgając po kilka słodkich kulek. Przyglądam im się przez moment, próbując odgadnąć, czy po ich zjedzeniu nic mi nie będzie. Nie widzę jednak powodu, dla którego mój małżonek miałby pozbywać się mnie już teraz, tym samym narażając się na zerwanie tak świeżego rozejmu.

– Klimat nie sprzyja tutaj hodowli roślin, ale jakoś sobie radzimy – odpowiada mężczyzna, wzruszając ramionami i sam wrzuca sobie do ust kilka malin. Być może zauważył moje wahanie i postanowił pokazać mi, że owoce nie są zatrute.

Jemy w ciszy, bo nie wiem, o czym mogłabym z nim rozmawiać. Przez to, że jak dotąd wszystkie moje wyobrażenia dotyczące tego człowieka nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości, czuję się jeszcze bardziej zagubiona. Sprawia wrażenie łagodnego, przyjaznego, a nawet dobrego, w co nie chcę wierzyć. Nie mogę. Muszę go nienawidzić, bo siedzący naprzeciwko mnie człowiek jest odpowiedzialny za zbyt wiele cierpienia mojego ludu, żeby ten nocny przejaw dobroci cokolwiek zmienił.

Wydaje się, że jemu wcale nie przeszkadza ta cisza, zupełnie jakby był do niej przyzwyczajony. Jakby żył tak od zawsze. Uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, jak naprawdę wygląda jego życie, codzienność. Nie ośmielam się jednak o to zapytać, on też nie kwapi się do wyciągania ze mnie informacji.

Nasza noc poślubna dobiega końca, kiedy opróżniamy misę, a król Winterhills bez słowa opuszcza komnatę równie nagle, jak się w niej pojawił.

Continue Reading

You'll Also Like

E38521 By LaVREe

Science Fiction

130K 7.4K 62
Eulalia ma dopiero 17 lat, kiedy jej życie wywraca się do góry nogami. Żyje w świecie wiecznej wojny, ubóstwa i bezprawia. W bardzo nietypowy sposó...
251K 20.2K 154
~Manga nie jest moja, tylko tłumaczę! ~ Zreinkarnowano mnie w ciele fałszywej świętej, które pięć lat później umrze, gdy pojawi się kolejna święta. J...
56.3K 5.3K 24
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...
3.5K 497 21
"Nocą, gdy strugi deszczu lały się z nieba gęstą kurtyną, a zaciągnięte czarnymi chmurami niebo przecinały świetliste błyskawice, przez leśną drogę m...