— Dawno się nie widzieliśmy — powiedział, zsuwając czarną maskę z twarzy, żeby móc swobodnie mówić. Odsłonił tym samym ogromne blizny ciągnące się od lewej kości policzkowej, przez usta aż po szyję z prawej strony. Deformowały one jego mimikę twarzy i usta, stąd niekiedy trudniej mu było wypowiedzieć jakieś słowo. — Już myślałem, że Doktorek dał za wygraną — dodał z uśmiechem, jednak niezbyt mu on wyszedł przez głębokie bruzdy po bardzo dobrze znanych Hanie pazurach.

 —Pan Kanpō nigdy nie da za wygraną — odpowiedziała neutralnie, unosząc kącik umalowanych na czerwono ust.

— Oj Kwiatuszku, żeby ci to nie przyniosło jeszcze większych problemów —  westchnął brunet, poprawiając szkolny plecak na ramionach. Według blondynki nie był brzydki. No, może gdyby nie te blizny, które oprócz twarzy pokrywały również znaczną część jego ciała. Jednak z całą pewnością miał w sobie jakiś wrodzony urok, który sprawiał, że dziewczyny (a także kobiety) do niego lgnęły. Ów „urok" doprowadził do poznania Hany, a w późniejszym czasie do zażyłej przyjaźni pomiędzy dwójką.

— Nie mów tak do mnie Katō-kun — mruknęła blondynka, wyraźnie akcentując niezadowolenie w głosie. — Masz wszystko? — spytała, zmieniając ton na „biznesowy".

 — Prawie —  odpowiedział, również obniżając tembr i przestając się uśmiechać. Rozejrzał się nieznacznie po pustym peronie, po czym zdjął plecak. — Wiesz, jak trudno w dzisiejszych czasach jest zdobyć morfinę?

— Nie wątpię. —  Przystanęła z nogi na nogę, patrząc jak chłopak rozsuwa zamek. Był od niej o kilka lat młodszy, jednak oboje jechali na podobnym wózku.

Nie mieli nikogo, a przede wszystkim pomimo upływu lat, nadal słono płacili za nieswoje błędy.

- Będziesz musiała dać mi więcej czasu na jej ogarnięcie - mówił dalej, pokazując w tym czasie opakowania z lekami i różnymi środkami, a blondynka rozpoznając zamówienie kiwała głową z aprobatą. - Od kiedy Bohaterowie wyłapali prawie wszystkich dostawców z Chin, zapanował lekki chaos. - Zamknął czarny plecak, po czym podał go Hanie, która zarzuciła go sobie na barki. - Wnieśli większe obostrzenia na granicach, a resztki z Japonii skupują same szychy po horrendalnie wysokich cenach.

— Przekażę Doktorowi — odpowiedziała, wyciągając z wewnętrznej kieszeni długiego do kostek płaszcza kopertę. Podała ją chłopakowi, a następnie w trakcie, kiedy ten przeliczał pieniądze, napisała do szefa wiadomość o odebraniu przesyłki.

— Jakaś małomówna jesteś — stwierdził brunet, spoglądając na twarz kobiety.

— Będę asystować dzisiaj przy operacji — mruknęła, przyglądając się niezwykle zielonym oczom Isamu, które do złudzenia przypominały jej kocie.

— Nie gadaj! — zawołał w ekscytacji, a jego twarz wyciągnęła się w krzywym uśmiechu. — Musimy to opić!

— Jak mi się uda, to będzie ostatnia szansa! — odpowiedziała zaczepnie, unosząc dumnie podbródek.

— Co?!

— Ano, lekarze nie mogą przychodzić ani na rauszu ani kacu — dodała, uśmiechając się wrednie na widok załamanej miny bruneta.

— Cholera! Muszę poważnie się zastanowić nad duchowym wspieraniem cię — powiedział, teatralnie udając zamyślenie.

— Jak możesz — odpowiedziała, przykładając gwałtownie dłoń do mostka. — Twoja pomoc jest nieoceniona — dodała, a następnie łagodnie się uśmiechnęła, patrząc w hipnotyzujące oczy bruneta. — Wiesz, Katō... — zaczęła, odwracając wzrok i ruszając się z miejsca, żeby przejść wolno naokoło ławki i rozpocząć szlak, po którym będzie krążyć. Spojrzała na swoje ciężkie, czarne buty, sięgające za kolana. Doktor Kanpō  za każdym razem, kiedy ją w nich widział nazywał je prześmiewczo „kaloszami" i może właśnie dlatego, żeby zrobić mu na złość blondynka zakładała je tak często. — Wydaje mi się, że to jest to — dokończyła, przystając centralnie pod migającą lampą. Zerknęła na stojącego nadal w tym samym miejscu Isamu, który jedynie włożył obie dłonie do kieszeni obszernej bluzy. Nie uśmiechał się już, a jego twarz nabrała powagi, za którą Hana niezbyt przepadała. Wolała go widzieć radosnego i udającego, że wszystko jest w porządku. Wiedziała za każdym razem, że to zwykła gra pozorów. Jednak w takich chwilach oboje uporczywie tkwili w kłamstwie, stając się swojego rodzaju aktorami w sztuce zakończonej happy endem, a nie dramatyczną śmiercią głównych bohaterów. Łatwiej było im przyjąć odpowiedź „wszystko jest w porządku" i zrewanżować się tym samym, niż zagłębiać się w ich własny sens istnienia, który nie zakończy się szczęśliwie. A wszystko dlatego, że było to prostsze.

Medicine  | DabiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz