Rozdział VII

674 44 1
                                    

Po cichu weszłam spowrotem na góre. Odnalazłam pokój w którym spałam. Rozejzałam się po wnętrzu. Na krześle koło biurka leżały starannie złorzone moje ubrania. Wziełam je i poszłam poszukać łazienki. Zachowywałam się bardzo cicho, aby ten pajac mnie nie usłyszał. W końcu znalazłam łazienke. Weszłam do niej przebrałam się szybko i spojrzałam w lusterko. Wyglądałam okropnie. Włosy stały mi we wszystkie strony a pod oczami miałam sine doły. Przejrzałam wszystkie szuflady, aby wkońcu znaleść szczotke. Zaczesałam włosy do gógy i spiełam je w koka. Wyszłam cicho z łazienki, zgarnełam jeszcze moją torbe i zeszłam po schodach. Luke siedział przy stole jedząc jajecznice. Gdy mnie zobaczył na jego ustach pojawił się leniwy uśmiech odsłaniający dołeczki.

- Nareszcie wstałaś. Już miałem cie budzić. Zjesz coś?

- Jak ja się tu znalazłam?- pytam z gniewem w głosie

- Znaleałem cię w łazience i przywiozłem tu. Byłaś nieźle pijana. - na jego twarzy pokazał się tajemniczy uśmiech

- Czy my... No wiesz- zaczełam się jąkać

- Nie, ale chyba nie miałaś nic przeciwko. Znalazłaś już mój prezent?

- Co? - pytam zdezorientowana

Nic nie odpowiada tylko podchodzi do mnie i przygniażdża do ściany. Jego usta odnajdują moje. Cały czas się wierce ale nie moge sie wyrwać. Ręce przytrzymuje mi nad głową i nadal prubuje wepchnąć mi język do gardła. Mocno zaciskam usta, asz czuje metaliczny smak krwi w ustach. Nagle przychodzi mi świetny momysł. Przysuwam się do niego. Wykorzystująć chwile nieuwagi mojego oprawcy kopie go cała siłą w krocze. Odsuwa się odemnie łapiąc się za obolałe miejsce. Wbiegam na korytarz. Biore moje buty w ręce i wybiegam na ulice. Biegne w nieznanym mi kierunku. Za sobą słysze krzyki Luka ale nie zatrzymuje się. Biegne dalej ile sił w nogach. Telefon został u niego w domu. O cholera. Gdy byłam już daleko stanełam i oparłam się o jakąś ściane. Stopy miałam całe obolałe i czułam suę jakbym zaraz miała wypluć płuca. Uspokoiwszy się włożyłam opcasy i ruszyłam w strone przypadkowych przechodni. Zapytałam o droge. Byłam godzine drogi od domu. Cholera, cholera i jeszcze taz cholera. Pożyczyłam telefon od miłej starszej pani i wbił ciąk liczb, których dzięki bogu zdążyłam nauczyć się na pamięć. Odebrał po pierwszym sygnale.

- Halo Ros- miał zmartwiony głos.

- Tak to ja John. Mógłbyś po mnie przyjechać?

- Tak jasne gdzie jesteś?

Podałam mu nazwe ulicy przy której znajduje się park. Usiadłam na ławce i z moich oczu zaczeły wylatywać łzy. Znacząc palącą ścieżke na policzkach a potem z hukiem spadając na ziemie. Wydawało mi się, że mineła wieczność zanim John zaprowadził mnie do swojego samochodu. Na początku dopytywał skąd się tu wziełam i co się stało. Nie opowiedziałam ani słowem, nie miałam na to siły. Zatrzymując samochód przed moim domem zapytał czy może wejść. Spławiłam go tym, że chce się przespać. W sumie to nie było kłamstwo, byłam strasznie wyczerpana. Weszłam do domu i od razu zadzwoniłam do mamy. Pewnie będzie się martwić jak nie będę odbierać. Rozmawiając z nią wymyślałam kolejne kłamstwa. Rozłaczyłam się i poszłam pod prysznic. Po ostatnich zadrabaniach zostały tylko lekkie blizny, ale dziś znowu zrobiłam nowe. Kto by pomyślał, że gąbka jest tak niebezbieczna. Uśmiechnłam się na te myśl pod nosem, ale szybko uśmiech zastąpiony jest grymasem, który wywołał ból. Rany szczypały i to strasznie, ale musiałam zmyć z mojego ciała jego zapach, który był naprawde ładny, ale był jego. Nie chciałam czuć na sobie jego łap. Ubrałam szlafrok i wysuszyłam włosy. Gumka związałam je w luźnego warkocza na boku. Już miałam wyjść z łazienki, kiedy przed oczami migną mi fioletowy ślad na mojej szyi. Zbilżam się do lustra i zamieram. Ob zrobił mi malinke. Co to ma kurwa być. Byłm nieprzytomna a on mnie całuje. Poiepszony, przystojny psychol. Posmarowałam ją kremem i poszłam do pokoju. Poczułam, że musze ochłonąć. Włożyłam leginsy i luźny sweter. Zamknełam drzwi na klucz i

ruszyłam w przeciwną strone niż ostatnio. Znowu doszłam do jakiejś mało zaludnionej dzielnicy. Nie bałam się, bo droga do mojego domu była bardzo prosta. Przez ulice co jakiś czas przejeczał jakiś samochód ewentualnie motor. Nagle ktoś zatrzymał się na środku ulicy i już minutę później wokół mnie stały sportowe samochody a troche dalej kilkanaście motorów. Z głośników wydobywała się głośna muzyka. Na motorach siedzieli męszczyźni opściskujący się z jakimiś kurwami. Tylko na jednym motorze siedział chłopak bez dziewczyny. Rozmawiał on z grupką chłopaków. Jeden z jego kolegów miał czerwone włosy, przez co bardzo rzucał się w oczy. Wszyscy byli umięśnieni i wysocy, przez co zasłaniali mi widok na twarz kierowcy. Nagle muzyka ucichła. Dziewczyny zeszły z motorów.

- Wszyscy na start, zaczynamy- rozległ się męsi głos

Motorzyści ruszyli i powoli zaczeli ustawiać się przed białą linią na ulicy. "Przecierz to wyścigi" podpowiada mi moja podświadomość. Cholera. Ma racje. To są nielegalne wyścigi. Strsznie się bałam już miałam odejść gdy zauwarzylam, że ten chłopak bez dziewczyny to Luke Hemings. Kurwa, kurwa, kurwa i jeszcze raz kurwa. Czy on zawsze musi być tam gdzie ja?

Never lose hope // Luke HemmingsWhere stories live. Discover now