Rozdział 29

616 44 20
                                    

Harriet

Czasem mam wrażenie, że jedynie sztuka ratuje moje życie. Jestem pieprzoną sinusoidą wzlotów i upadków. Malarstwo wyjątkiem, który daje mi wytchnienie dlatego, gdy wpadam zziębnięta i nieco przemoczona do domu to pierwsze, co robię, to wyciągam zza szafy świeżutkie płótno. Pachnie jeszcze nowością, kupiłam je jakiś tydzień temu w sklepie w okolicach Pittsburgha. Dopiero po kilku minutach, kiedy już tworzę całe tło obrazu, niezwykle rozmyte, a zarazem wyglądające jak spójna jedność, orientuję się, że jestem wciąż ubrana w kurtkę, czapkę i ogromny szal. Zrzucam ciuchy w mgnieniu oka, rozrzucam je po pokoju. Teraz liczy się sztuka...

Wspomnienia biją się w mojej głowie. Wołają mnie, chcą mnie pochłonąć. Mam ochotę równocześnie się śmiać i płakać. Barwy rozbryzgują się w kolorowe plamy, tworzące coś na kształt moich rozchwianych myśli. Pędzle nie są w stanie mi pomóc, aby uzyskać, to co mam w głowie. Zaczynam używać opuszków, przy czym hamuję łzy. Wcale nie chodzi o Jaspera ani tego jego dziewczynę, wcale nie chodzi o zdrowie... Sama nie wiem, o co mi tak naprawdę chodzi. Skąd ten mój stan? Czemu tak szybko zmieniam się wewnętrznie?

Płaczę z bezsilności i strachu, a może po prostu z głupoty. Jestem idiotką, królową dram, panikarą... Wspomnienia i jego słowa w mojej głowie nie przestają lawirować. Nękają mnie jak demony przeszłości związane ze szpitalem, okresem licealnym i studenckim. Czasem zastanawiam się, gdzie są granice mojej wytrzymałości. Czy one w ogóle istnieją?

Po godzinie, będąc już mniej więcej w połowie obrazu, chwytam za telefon.

Jaxon...

Potrzebuję go. Nie umiem już zapanować nad sobą, jedynie rozmowa z nim chyba jest w stanie przynieść ukojenie. Mam ochotę płakać, śmiać i złościć się na raz. Zaraz mnie coś rozsadzi od środka i pęknę na tysiące drobnych kawałeczków niczym szkło.

Jaxon przybywa w miarę szybko albo tak mi się zdaje, po mija prawie godzina od mojego sygnału do niego. Nie mam pojęcia, co zrobiłam przez sześćdziesiąt minut... Myślami wybiegałam w przyszłość lub wracałam do tych okropnych momentów. Pojawiła się w moim żołądku ochota na alkohol, a ja prawie nigdy nie piję, a może raczej się staram.

Słyszę jego miarowe kroki po schodach... Chyba pamięta, gdzie jest mój pokój, był tu już kiedyś. Zdecydowanie za często błagam go o pomoc. Powinnam mieć w sobie siłę, aby radzić sobie sama ze sobą, jednak chyba muszę wreszcie się przyznać, że nie daje rady już. Pojąć nie potrafię, skąd nagle pojawiają się moje potoki łez albo ataki gniewu. Czasem to już naprawdę mam ochotę wysadzić wszystko w powietrze.

― Harrieta... ― szepcze tak przyjemnie, że moje ciało przechodzi dreszcz.

Kuca przy mnie, bo siedzę oparta niedbale o ramę łóżka. Ma spojrzenie pełne troski i współczucia, tylko przy nim i Edith czuję, że ktoś mnie rozumie, chociażby w niewielkim stopniu. Usiłuję wstać, ale nogi są jak z waty, nie mam chyba siły. Po kilku minutach siadamy na łóżku, siadamy w ten sposób, że moje plecy opierają się o jego tors, a ręce nerwowo dygoczą.

― Znów atak? ― dopytuje pół głosem.

― Nie wiem... nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Chyba jestem znerwicowana.

Otula mnie mocniej do piersi, niemalże tonę w tych barczystych i ciepłych ramionach. Cisza koi moje łzy, a bliskość daje poczucie niebywałego bezpieczeństwa. Opadamy oboje na moją śnieżnobiałą pościel, jakby to był najmiększy puch tego świata. Chyba nie tak powinna wyglądać nasza relacja... Lecz jego dotyka działa na mnie jak narkotyk, a może jak antydepresant.

Nietykalni | Tom 3Where stories live. Discover now