Rozdział 32 cz.I

433 34 12
                                    

Stella 

Czy żałuję, że go pocałowałam? Nie wiem.

Czy było miło? Owszem.

Czy jestem egoistką? Zapewne.

Lecz czy my wszyscy tutaj nie jesteśmy popieprzeni? To jedyna kwestia, której jestem pewna.

Całowanie odcina zupełnie od mózgu trzeźwe myślenie. Człowiek staje się jakoby omamiony emocjami, które wpływają na rodzaj pocałunku, może to być zwyczajne pożądanie, zamartwianie się drugą osobą, smutek, a nawet gniew. To pewnego rodzaju forma przybliżenia do siebie osoby, która wydaje nam się atrakcyjna, bądź nam na niej zależy, lub to i to. Całując Jaspera, miałam nadzieję, że poczuje to samo co ja: wewnętrzny spokój i brak samotności. Chyba się myliłam. Wydawał się zmieszany, nie wiedział za bardzo jak z tego wybrnąć. Może to wyglądać z zewnątrz, że ja na nim wymuszam uczucia, na chama wciskam się do jego życia. Tak naprawdę ja widzę w nim bratnią duszę, utożsamiam się z nim. Uwielbiam spędzać z nim czas... Ja chwilowo straciłam syna, on trwale żonę, te straty przybliżają nas do siebie najmocniej. Dzięki niemu jeszcze się jakoś trzymam i mam nadzieję, że pewnego dnia jedyną stratą będzie dobrze spożytkowany czas rodzinne obiady, zabawy i wygłupy.

Teraz nie mamy czasu ani sił, by myśleć i rozmawiać o tym, co wydarzyło się w małym lasku. Pędzimy jego autem z prędkością, która nie jest dobra przy wąskiej drodze i śniegu. Mimo tego on nie zwalnia ani na chwilę, ani na drobną sekundę. Jest w pełni skupiony, prawie nie mruga, oczy ma wlepione w jezdnie, a brwi ściągnięte, jakby coś dogłębnie analizował. Myśli o niej. Nawet nie muszę go pytać. Ta troska malująca się na jego twarzy, te frasobliwe oczy...

Podjeżdżamy pod jej dom, ale nikt nam nie otwiera. Rodzice są w pracy, a ona pewnie też. Dlatego Jasper jedynie rzuca do mnie: „Pewnie jest w muzeum, jedziemy", a następnie pakuje się do auta. Idę za nim i niczym detektyw obserwuję każdą reakcję jego szczupłego ciała. Chyba nigdy nie widziałam go w takim stanie w przeciągu mojej pracy w M&B. Ile to już sześć, siedem, a może osiem miesięcy... Nie wiem, przestałam liczyć.

― Wybieraj ciągle jej numer, może się uda dodzwonić ― kładzie na moje kolana swoją komórkę.

Jego dotyk aż mnie pali, ale nie w ten miły i pożądliwy sposób, muśnięcie opuszków pełne goryczy i gniewu. Z racji tego postanawiam nie oponować. W kółko klikam w ikonkę jej zdjęcia tym samym, łącząc się z nią. Pierwsze, drugie... szóste połączenie. Nic. Abonent chwilowo niedostępny. Ta cała sytuacja powoduje, że serce bije mi coraz szybciej, a stres narasta.

― Nic z tego, Jas ― mówię po ósmym nieudanym połączeniu.

― Dzwoń ― cedzi przez zęby.

Z każdą sekundą jego gniew narasta. Co więcej, jego noga niebezpiecznie mocno naciska na gaz. Waham się, czy powiedzieć mu, by choć trochę zwolnił, ostatecznie wygrywa myśl: Ale przecież coś jej się mogło stać, musimy działać szybko.

Zatrzymujemy się pod niewielkim muzeum czy tam galerii sztuki, nie wiem, jak to określić. Bryła budynku przypomina starą, ale odrestaurowaną kamienicę, która zdobi przedmieście. Świeży wygląd wcale jednak nie zachęca do tego, by wejść do tego miejsca, wydaje się one wręcz za sterylne, pozbawione duszy.

Jasper ledwo co gasi silnik i już jest u progu dużych, szklanych drzwi. Jest już na tyle późno, że nie wita nas podejrzliwy wyraz twarzy strażnika czy chociażby sprzątaczki. Dziwi mnie jednak to, że drzwi są otwarte, zupełnie jakby ktoś o tym zapomniał. Rozglądam się na boki; są liczne wejścia do przeróżnych sal z obrazami i rzeźbami. Miga mi przed oczami jakaś wystawa z dziecięcymi rysunkami, to urocze. Mam ochotę nawet zrobić krok w stronę tej sali, aby bliżej przyjrzeć się tym pracom zrobionym małymi rączkami, odwodzi mnie od tego pragnienia przedziwny dźwięk. Spoglądamy na siebie z Jasperem, oboje się boimy. Czuję się, jakbym byłam w jakimś labiryncie, zaplątana w myślach, strachu i niepewności.

Nie mam jednak czasu na strach. Ralas rusza pierwszy, a ja tuż za jego plecami się wlokę. Słychać coraz to głośniej rozmowę, niemalże kłótnię. Damski głos i męski, który tłumi te kobiecy z podwójną siłą. Do drzwi, za którymi toczy się spór, włożony jest potężny pęk kluczy. Jasper wchodzi szybko, a ja wyciągam górę metalu z zamka, uznaję że to dobry materiał na broń.

Przed naszymi oczami rozwija się scena kłótni, a może i czegoś więcej. Postawny facet ściska w palcach papierosa, mam wrażenie, że zaraz go zmiażdży. Nie mylę się, fajka ląduje po kilku sekundach na jasnej posadzce. Dziewczyna z kolei kuli się przy ścianie, łzy ciekną z jej policzków, rozmazując tusz z rzęs. Wcale nie wygląda jak Harriet, przypomina wypraną z emocji i uczuć kobietę, nawet o kilka lat starszą. Ten widok przeraża mnie.

― Co jest? Wyłazić stąd! ― krzyczy typ.

― Zostaw ją ― cedzi przez zęby Ralas, a gość idzie w jego stronę w mocnym i pewnym krokiem.

Jestem niemalże pewne, że go walnie. On zemdleje, szef Harr ucieknie, karetka będzie jechać na sygnale... Wdech, wydech, wde...

― Wypierdalaj! To nie twoja sprawa. ― Chwyta Jaspera za fraki, zaczynają się szamotać, a Harriet jeszcze mocniej płacze.

Stoję otępiała, zimny pot mnie przeszywa, a nogi odmawiają zupełnie posłuszeństwa. Chcę zrobić choć krok, rozdzielić ich, krzyknąć, zniknąć, cokolwiek. Moje ciało jest poza moją kontrolą, nie pozwala mi nawet na ruch palcem. Dopiero gdy dłoń wielkiego faceta ląduje na twarzy broniącego się z całych sił Jaspera, moje hamulce luzują. Rzucam w niego pęk kluczy, nie działa to na niego postawne ciało. Zauważam w tylnej kieszonce mężczyzny zgrabny, błyszczący pistolet. Posiadanie spluwy nie jest czymś wyjątkowym w naszym kraju, jednak dostanie pozwolenia w Pensylwanii nie jest łatwe. Szybkim ruchem wyciągam broń z luźnej kieszeni i celuję w jego stronę.

Co ja wyprawiam...

Spojrzenia całej trójki kierują się na mnie, a dokładnie na dłonie, w których niezgrabnie trzymam spluwę. Jest coś podniecającego w trzymaniu czegoś tak niebezpiecznego, a zarazem czuję, jak moje serce galopuje.

― Stella, zostaw to... proszę ― Harriet dusi z siebie pojedyncze sylaby.

― Ależ proszę bardzo, strzelaj, smarkulo. Nikt ci nie broni ― gdera groźnie postawny mężczyzna.

Dostrzegam w jego oczach coś, czego nigdy nie widziałam u nikogo innego: czystą nienawiść. Pali wzrokiem na wylot, to okropne. Mam przed sobą żywe zło.

― No dalej, lala! Dawaj! ― krzyczy wprost w moją twarz.

W tym czasie, kiedy tkwię w kolejnym stanie zawieszenia, a gość obrzuca mnie coraz to gorszymi słowami, Jasper wydostaje Harriet z pokoju, gdzieś ją zabiera, nie mam pojęcie gdzie. Zostaję jeden na jeden z nim. Goliat i Dawid. Anioł i diabeł. Wygrana albo porażka. Myśli przebiegają w mojej głowie w niezwykłym tempie. Czuję się wyjęta ze świata realnego i postawiona przed ogromnym wyzwaniem. Wszystko wydaje się przemieniać w labirynt, w którym jestem graczem, który szuka najlepszej drogi wyjścia z tej sytuacji, a może raczej mniejszego zła. Mam nawet wrażenie, że ściany pomieszczenia przesuwają się coraz bliżej naszych ciał, wręcz napierają na nie. Oddech mam krótki i płytki, oczy wbite w podłogę, a czas biegnie...

― Po tu przyleźliście? Nie potrzebuję gapiów w MOIM miejscu. ― Słowo 'moim' jest tak mocne, że kłuje moje uszy.

Jasper, chodź tu... Czemu mnie zostawiłeś samą z tym gościem z bronią w ręku...

― Ja... ― nie daje mi dokończyć i zaczyna siłować się ze mną o spluwę.

Jego silne, ogromne dłonie ciągną moje ciało do siebie. Czuję jego zapach, dostrzegam drobne kropelki potu na czole.

Czas już nie biegnie, czas znika. Moje ciało jest poza nim, moje reakcje są jak zwierzęcy, drapieżny instynkt, znika nawet myślenie. Zimno rozlewa się po moich plecach, kiedy upadam na ścianę.

Błagam, Jasper... Podaj mi dłoń.

•••

Myślę, że mój komentarz jest zbędny...

K.B

Nietykalni | Tom 3Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu