Prolog cz. I

2.3K 114 139
                                    

Jasper, rok wcześniej

― Jasper! Jas! ― Słyszę przeraźliwy krzyk mojej żony, coś na skraju wycia, natychmiast wstaję na równe nogi ze snu.

Chyba tak szybko jeszcze nigdy nie biegłem do łazienki oddalonej od naszej sypialni o kilka metrów.

To ten czas... Już teraz. Cholera.

― Alicia, spokojnie. Oddychaj kochanie. ― Klękam przy niej, kiedy stoi oparta o umywalkę.

Wody uchodzą z niej dość szybko, cała jest roztrzęsiona. Za chwilę będzie z nami nasze ukochane dziecko. To tylko kwestia kilku godzin lub minut. 

― Nie mów mi, co mam robić! Sam coś zrób! ― Trzyma dłonie na moich barkach, wciskając paznokcie boleśnie.

Myśl Jasper, myśl...

Biorę ją ręce bardzo delikatnie. Zakładam, że jeszcze nie ma skurczów, ale jest rozdrażniona na całego. Tego uczyli nas w szkole rodzenia: Spokój, to podstawa. Nie mogę dać się ponieść emocjom, już wystarczy, że Al jest przerażona.

― Tato! ― Pukam do sypialni jej rodziców. ― Zaczęło się, rodzi! ― krzyczę lub mówię, nie wiem sam, co robię.

Pakuję żonę do swojego vana srebrnego na tylne siedzenie. Alicia patrzy ciągle na mnie ogromnymi oczami i głaszcze brzuch drżącą dłonią. Jest naprawdę spory, w końcu to końcówka ciąży, dokładny termin ma za trzy dni, lecz byliśmy gotowi, że dzidzia będzie chciała wcześniej wyjść na świat, dlatego torba i wszelkie potrzebne rzeczy od miesiąca walają się po bagażniku między warzywami i alkoholem do M&B.

― Jasper! A poprowadzę, siadaj z nią do tyłu! ― Ojciec mojej żony – Cayo biegnie w samych dresach i kapciach w naszą stronę.

― Tato! ― Alicia piszczy z chrypką.

― Ciii, kochanie. ― Ładuje się za nią, sadzam ją na kolanach i głaszczę jej brzuch tak samo, jak robię to od dziewięciu miesięcy, to chyba moje uzależnienie, nie wiem, co zrobię, jak za kilka godzin już jego nie będzie. ― Powoli i spokojnie oddychaj, nie denerwuj się ― szepczę czule do jej ucha.

Opiera ciężko głowę o mój tors i słyszę, jak muska go ciepłym oddechem. Wplatam jedną dłoń w jej hebanowe włosy, które przez ciążę stały się jeszcze bardziej lśniące i zdrowsze. W stanie błogosławionym stała się jeszcze piękniejsza i seksowna, jej biodra wyraźnie zaokrągliły się, a biust nie wygląda już jak za czasów liceum. Dopiero w czasie ciąży dostrzegłem, że jest kobietą, a nie nastolatką... moją kobietą.

Jej ojciec nie oszczędza pedału gazu. Jestem mu wdzięczny, że tak nam pomaga, bez nich pewnie nie mielibyśmy żadnych fundamentów do stworzenia rodziny.

― Kocham cię... ― Alicia szepcze miękko w moje wargi.

Nie mogę się pohamować, aby jej nie pocałować. Jest kilka uzależnień w moim życiu: jej usta, brzuszek i mecze hokeja. No jeszcze dobre jedzenie.

Nie interesuje mnie w tym momencie, że niewielka ilość wód cieknie na moje dresowe spodnie. Liczą się teraz oni... Moje skarby. Wedle życzenia Alicii, no i trochę mojego, nie znamy płci dziecka, wszystko jest jedną wielką niespodzianką. Mamy w domu chyba jednak więcej słodkich, różowych ubranek. Baby shower zorganizowała dla nas Edith z Kacey, wypadło naprawdę nieziemsko, były nawet ciasteczka z lukrową podobizną najlepszego ojca, czyli mnie.

Czas biegnie tak szybko, że po jakiś dziesięciu minutach lądujemy już na trakcie porodowym. Dostaję od pielęgniarek ochronne wdzianko i mam możliwość ciągłego przebywania przy żonie. Alicia nie oszczędza mojej dłoni, ściska ją przy każdym skurczu. Jej rozwarcie jest zaskakująco duże, że budzi wręcz podziw i zazdrość personelu.

Poję ją malutkimi łykami, w czasie gdy lekarz wykonuje USG. Jest wymęczona przez dwugodzinne skurcze, wzrok ma zmęczony a oddech ciężki. Za chwilę będzie gotowa, aby przeć. Założę się, że jej ojciec odchodzi od zmysłów tam na korytarzu.

― Jesteśmy gotowi pani Ralas, wygląda na to, że bobas chce wyjść bardzo szybko do nas. ― Lekarz rzuca delikatny uśmiech do nas. ― Chcę pan być przy porodzie? ― kieruje pytanie do mnie.

― Oczywiście ― wręcz piszczę.

Odsuwam Alicii kosmyki włosów z twarzy, kiedy krzywi się w niemrawym uśmiechu. Cieszę się, że przechodzi ten moment tak gładko, w szkole rodzenia nieźle nas nastraszyli.

Poród jest chyba najbardziej przerażającym i najpiękniejszym momentem naszego wspólnego życia. Kiedy dochodzi do mnie pierwszy płacz niewielkiej drobnej dziewczynki z masą czarnych włosów, nie mogę pohamować łez. Ryczę jak bóbr. Alicia oddycha z trudem, ale tuli dziecko na piersi ze łzami podobnymi pod moich. Czas zatrzymuje się w sekundzie, widzę dwie silne kobiety, które doprowadzają do tego, że moje życie staje się piękniejsze i nabiera sensu.

Alicia ustami delikatnie całuje główkę dziecka i szepcze:

― Raven*... Jas, tak ją nazwijmy.

Ścieram jej łzy z policzków i patrzę jak mała Raven uspokaja się po kilku minutach, i uchyla wielkie niebieskie oczy, podobne do moich, ale mają inny odcień, takiego czystego oceanu. Czuję się najszczęśliwszym facetem w tej chwili.

― Kocham Was, skarby moje. ― Głaszczę włosy żony i obserwuję, jak córeczka wtula się w szyję mamy.

Z tyłu głowy jednak mam przeświadczenie, że coś nie gra... Alicia nie oddycha stabilnie, mimo że minęło już dobre pięć minut, z kolei lekarz i aż cztery pielęgniarki z położną, kręcą się nadal nerwowo, każdy robi co innego.

― Doktorze, saturacja spada ― słyszę w szumie niewyraźne słowa jednej z osób.

Prostuje jedynie plecy i już wiem, że nie jest dobrze... Alicia krwawi, ale to tak cholernie mocno, że nie są w stanie tego w ogóle powstrzymać. Usiłują zachować zimną krew, ale widzę strach w oczach lekarza.

Pieprzony strach!

Pielęgniarka zabiera mała na podstawowe badania, mimo że Alicia prosi ledwo słyszalnym głosem o dłuższy moment z córką. Moje ciało pokrywa zimny pot, czas nagle wraca, jest cholernie szybki i nieprzewidywalny.

― Doktorze, co z nią? Co się dzieje? ― mówię spanikowany.

Nie dostaję odpowiedzi. Każdy jest z bardzo zajęty pracą. Alicia ma uchylone lekko powieki i ściska moją dłoń. Patrzę w jej oczy tak bardzo intensywnie, że moje spojrzenie przecina ją na wskroś. Nie mam pojęcia, co się dzieje... 

― Kocham was... Nie zostawiaj jej, błagam... ― To są jej ostatnie słowa jakie wypowiada za nim wyjeżdżają w trybie natychmiastowym na salę operacyjną.

Siedzę w sali kompletnie sam. Wokół jest masa krwi, szczególnie na ziemi, pod fotelem gdzie kilka sekund temu leżała moja żona i dziecko.

Teraz ich nie ma... Co się dzieje? Co się... 

Ciągnę włosy sfrustrowany i wydaje z siebie okropny skowyt rozpaczy. Modlitwy przelatują przez moją głowę samoistnie. Jestem ogromnie przerażony i nie wiem, jak to możliwe, że ze stanu euforii popadam w niebywałe odrętwienie i rozpacz.

Boże nie zabieraj mi jej. Nie teraz. Nigdy. Boże! 

•••

Proszę napiszcie, co myślicie o tym wszystkim. Zdaję sobie sprawę, że pewnie macie niezły mętlik w głowie... Nie jesteście sami. 

Następny prolog w piątek: 5 kwietnia 2019r.

K.B

PS: Obczajcie obsadę ;D

Nietykalni | Tom 3Where stories live. Discover now