Rozdział 24

685 52 27
                                    

Harriet 

— Nie mogę, Jas... — szepczę, stanowczo ściskając jego ramiona.

Potrząsa delikatnie głową, jakby nie rozumiał mojej reakcji. Ja sama nie do końca ją rozumiem. On milczy, więc i ja milczę, zeskakując w międzyczasie z parapetu. Nie możemy się pocałować, nie... To nie jest dobry pomysł, czuję to wewnątrz. Każda moja komórka go pragnie, ale nie... to nie jest dobre.

Wychodzę z pokoju szybko jak strzała, pędzę niepohamowanie. Uderzam prawym ramieniem o drzwi, kiedy wchodzę do łazienki. Ręka w nieprzyjemny sposób szczypie, ale jeszcze bardziej oczy, które zaczynają zachodzić łzami. Hausty powietrza pobieram w niezwykle szybko, a moje płuca zaczynają płonąć. W tej chwili już wiem, że to objaw paniki. Dawno nie miałam takiego ataku.

Moje opuszki bledną od ściskania zimnej umywalki. Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęłam do niej płakać. Łzy ciurkiem opadają na moje policzki, staczają się do brody i bezgłośnie upadają do ceramicznej misy. Boję się spojrzeć w lustro, wiem, że z pewnością wyglądam jak cień własnej osoby. Jeden z najgorszych widoków, jakie pamiętam, to właśnie te, kiedy spoglądałam w lustro na swój stan, czy to było w szpitalu, czy już na studiach.

Delikatne pukanie do drzwi odbija się w mojej głowie echem. Trwa co najmniej kilka minut nieprzerwanie, a może tak naprawdę tracę rachubę czasu...

— Harriet, otwórz. — Słyszę stłumiony głos Ralasa.

Przez ułamek sekundy mam wrażenie, że opanowuje atak paniki, jednak szybko to mija, kiedy znów dochodzi do mnie odgłos pukania. Powieki zaciskam tak mocno, żeby najmniejsze łzy nie mogły się uwolnić na zewnątrz. Ciało mam napięte jak struna, a głowie wracają mi obrazy Garetta...

— Harriet, kurwa...

Zagryzam wargę, nie wiem, do końca co robić. Adrenalina nieco schodzi ze mnie, zamieniając się w strach przeszywający calutkie moje ciało.

— Bo wyważę te drzwi! Daj mi sobie pomoc! — Głos Jaspera nasila się, a w mojej głowie brzmi jak krzyk.

— Idź... sobie, okay? — odpowiadam cicho, siadając na ziemi, a plecy opieram na boazerię.

— Nie zostawię cię, zrozum. — Dostrzegam jak szarpie raz po raz za klamkę. — Pamiętasz, co mi powiedziałaś w dzień pogrzebu Alicii?

— Nie... — kłamię go perfidnie.

— Że jeżeli będę czegokolwiek kiedyś potrzebował, to ty będziesz przy mnie... A teraz potrzebuję cię jak nigdy wcześniej. 

Wybucham jeszcze większym płaczem, nie wiem, czy ze wzruszenia, czy przez to, że idzie kolejny atak paniki. Słyszę głośne westchnięcie Jaspera, zawiodłam go na bank...

Dłonie ukrywam pod koszulką i kawałek po kawałeczku dotykam malutkie siniaki, które jeszcze znajdują się na moim brzuchu. A minęło ile... dwa, a może nawet trzy tygodnie od... Myśli nie mogę poskładać do kupy. Trudno mi ocenić, ile tak siedzę, ledwo oddychając i łkając. Jasper jednak nie opuszcza mnie, czasem dotyka klamki, a potem znów wraca na siedzenie pod drzwiami.

W końcu wstaję z ziemi, nie spoglądam wciąż w lustro, boję się tego, co mogę tam zobaczyć. Strach przed samym sobą jest najgorszym uczuciem. Obrzydzenie, wstręt... to nieliczne symptomy tego, że mam zjazd emocjonalny. Dosłownie właśnie zjazd jak u narkomanki, tylko że ja jestem uzależniona od zmiany uczuć.

Otwieram mu drzwi, jednak mimo to strach przeszywa mnie od czubków palców. Nie jest chyba gotowa, aby mu się tłumaczyć i jeszcze powstrzymywać się, aby nie ryczeć jak bóbr. Z tej całej palety moich reakcji to płacz wkurza mnie najbardziej. Jest go trudno pohamować i zawsze pojawia się na najbardziej nieodpowiednim momencie. Jasper chwyta moją lewą dłoń, natychmiast ręka pokrywa mi się gęsią skórką.

Nietykalni | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz