34. Tak, tak jest dobrze.

419 35 6
                                    

— Nagle zaczęłam się denerwować i oby Amanda się nie wycofała, bo przysięgam, że ją rozszarpię — warknęła Maddie, kiedy stukała niezwykle nerwowo podeszwom czarnego Martensa o żwirek przed szkołą. Wszyscy czekaliśmy na przyjechanie uczniów z pozostałych szkół zebrani przed budynkiem. Byli tam wyłącznie reprezentanci ze znajomymi, przewodniczący i kilku nauczycieli, a kilka pojedynczych osób było jeszcze na balkonie wyżej. Poza tym nikt nie interesował się tym szczególnie.

— Pieprzenie — mruknęłam, przewracając oczami i skupiając się na bramie, która zaczęła się rozsuwać. To sprawiło, że Madison przełknęła jeszcze bardziej chamski komentarz, więc Selene uśmiechnęła się pod nosem. Biały autokar wjechał na teren Akademii, a za nim drugi. Po chwili uczniowie zaczęli z nich wychodzić, niosąc ze sobą plecaki. Rozejrzeli się po nas najpierw i dopiero później zaczęli brać swoje walizki, które z trudem przytargali przez żwirek. Pan Humphrey ich przywitał, dziewczyny uśmiechnęły się do kilku osób, ale ja totalnie nie miałam humory, więc jedynie śledziłam wzrokiem zbierające się osoby. Było ich dużo. Przeliczyłam to już wcześniej i uczniów przyjeżdżało czterdziestu dwóch, ale z każdej szkoły jechał jeszcze nauczyciel, więc łącznie przybyło pięćdziesiąt ludzi i wszyscy stłoczyli się na podjeździe. Przewróciłam oczami, nudząc się i wchodząc do środka. Powitanie ich i tak nie było moim obowiązkiem. Powoli i po cichu zaczęłam wycofywać się w stronę wyjścia. Nikt tego nie zauważał, bo wszyscy zajęci byli ocenianiem swojej konkurencji. Dopiero, gdy wymijałam wicedyrektora, który stał tuż przed drzwiami, poczułam, jak pociągnął mnie delikatnie za ramię, wypychając przed siebie. Odchrząknął, zwracając na mnie uwagę.

— A to jest, Venezia Soleil, która zajmie się oprowadzeniem was po szkole — przedstawił mnie z uśmiechem, kiedy ja zmarszczyłam brwi, odwracając się do niego z niezadowoloną, nadąsaną minę. Odchyliłam się delikatnie, zakładając ręce na piersi.

— Nie kojarzę, abym się zgłaszała — wycedziłam powoli, przyglądając się twarzy profesora sceptycznie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, sztucznie, kładąc dłonie na moich ramionach i odwracając mnie z powrotem do tłumu.

— Bardzo się cieszy z tej roli — dodał, choć po mojej minie widać było poziom entuzjazmu, który równał się zeru, więc kilku nauczycieli zaśmiało się, biorąc to za celowy żart. Strzepnęłam z ramion dłonie mężczyzny, odwracając się do wyjścia.

Chryste, nie cierpię tego nauczyciela.

***

Warknęłam, rzucając tableta Selene na poduszkę, przesuwając się w głąb łóżka i podkulając kolana pod brodę. Wydęłam wargę, patrząc się na platynową blondynkę przy biurku z wyrzutem, jakby faktycznie była w tym wszystkim jej wina.

Za piętnaście minut zaczynałam oprowadzać uczniów z Akademii w Teksasie, Nowym Jorku, Georgii i Arizony, a za resztę odpowiadał ktoś inny. Jednak czterokrotne przejście po szkole, opowiedzenie trochę o mieście, nauczycielach, zaprowadzenie ich do altanki i reszta bzdur zabierze trochę czasu. Chociaż absolutnie nie miałam na to nastroju, sytuacja była jeszcze gorsza, bo musiałam zakupić sukienkę na niedzielny bal i nie miałam czasu po nią pojechać, bo oczywiście w Lewiston nie było ani jednego butiku. Co ja sobie myślałam, odkładając wszystko na ostatnią chwilę?

Ale stop, stop, stop, o oprowadzanie się przecież nie prosiłam, więc to nie była moja wina.

— Coś musisz wybrać — przypomniała mi Selene, nachylając się po tableta i gdy zbierała go z mojej poduszki, spojrzała na mnie poważnie. Wzruszyłam ramionami. — Chyba że pójdziesz w jakiejś starej.

Uniosłam brwi, patrząc na nią dziwnie.

— Selene, czy ty kiedykolwiek widziałaś zawartość mojej szafy?

Wherewithal's AcademyWhere stories live. Discover now