11. Prawdopodobieństwo jest względne.

712 45 6
                                    

Ashton zachował dla siebie powody niewyjawiania Radzie mojego ,,przypadku", więc ja tajemnicą grypy żołądkowej również się nie podzieliłam. Oczywiście, wartość mojej informacji przy jego była niska, ale nie miało to znaczenia, kiedy udawałam, że wcale nie obchodziło mnie, co przede mną ukrywał.

— Nie możemy po prostu sprawdzić, kto urodził się w tym samym dniu, co ja i skontaktować się z nią? — Ashton już otwierał usta, aby mnie poprawić, ale go uprzedziłam. — Albo z nim — odparłam z dużym naciskiem i znaczącym spojrzeniem.

Siedzieliśmy w bibliotece i momentami niektóre osoby posyłały nam chłodne spojrzenia, oburzone zakłócaniem ich ciszy. Otrzymywały wtedy jeszcze zimniejsze spojrzenie Ashtona Canyona oraz jego syk bólu, kiedy obrywał za to ode mnie w ramię.

— Nie jestem przewidywalny, więc przestań starać się mnie wyprzedzać — rzucił niby mimochodem — Chciałem powiedzieć, że musielibyśmy sprawdzić akta z całego świata. Twój Bliźniak mógłby mieszkać nawet w Afryce, to byłoby za ciężkie — wytłumaczył zdecydowanie za wolno, abym uznała to za dobrą wolę i chęć wyjaśnienia mi wszystkiego. Nie podobał mi się sposób, w jaki mówił do mnie jak do skończonej debilki, tak samo jak jemu nie podobał się to, że nie nadążałam za jego myśleniem. Niestety, nadnaturalne tematy nie były moją mocną stroną.

— Ważne, że wymyślanie miliona pytań jest dla nas łatwizną — sarknęłam, ponieważ momentami pomijał niektóre fakty, dla uwiarygodnienia swoich argumentów.

Kiedy rozsiadł się wygodnie na krześle, rzucił mi rozczarowane spojrzenie, kręcąc jednocześnie głową. Brakowało mu wyłącznie cygara i westchnienia człowieka zmęczonego życiem.

— Venezio, jest niesamowicie wiele łatwiejszych sposobów na rozwiązanie tego problemu, ale tak się składa, że z większości nie możemy skorzystać.

— Czyli teraz jestem problemem? — zapytałam ze sztucznym oburzeniem.

— Zawsze byłaś problemem — oznajmił z równie sztuczną powagą. Mam nadzieję, bo w przeciwnym razie byłoby to trochę przykre.

Niechętnie rozłożyłam się na stole, zdecydowanie mając dość tego miejsca. Wszystkie nieprzyjemne momenty rozkładały się między salonem a biblioteką, przez co zdążyłam znienawidzić już oba te miejsca.

— Chcę do domu.

— Ja chcę polecieć na księżyc. Z pewnymi rzeczami trzeba zaczekać, więc nie waż się nawet ruszyć tyłka z tego krzesła.

Wymamrotałam wiązankę przekleństw, ale wszystkie dźwięki zostały zagłuszone przez moją dłoń. Nie miałam siły na tłumaczenie Canyonowi, że prawdopodobieństwo zgadnięcia tego Imperium było równe zeru. Ashton Canyon twierdził, że prawdopodobieństwo jest względne.

***

Kolejny tydzień był mieszanką nadrabiania zaległości, wyjaśniania Maddie sytuacji, udawania choroby i przede wszystkim ciągłymi próbami odgadnięcia Imperium. Dzień w dzień byłam zmuszana do testowania nowego zestawu pytań na Maddie oraz Ashtonie i tak, jak zakładałam, pomysł był nieudany. Z każdym dniem wiedziałam jednak, że musiałam się sprężać. Moja ,,choroba" nie mogła trwać dłużej niż dwa tygodnie, ponieważ zaległości zwiększały się proporcjonalnie do chęci Matildy do odesłania mnie do domu. Moi rodzice również się dowiedzieli, więc oprócz pełnego troski telefonu od wuja (gdzie całą siłą woli powstrzymywałam się przed wyjawieniem prawdy), otrzymałam również ten zapowiadany od ojca – pełen pospieszeń i zakamuflowanych oskarżeń.

Zaczęłam już schodzić na obiady, głównie dlatego, że Maddie postanowiła skończyć z dostarczaniem mi żywności. Stwierdziła, że skoro byłam zdrowa, mogłam chodzić sama i miała sporo racji. Mimo względnie naturalnej aury, towarzyszącej wykonywanym przeze mnie czynnościom, nadal mogłam dostrzec pewną różnicę – nie prowadziłam już normalnych konwersacji. Za każdym razem było to zdanie od rozmówcy i pytanie ode mnie. Nie był to plan ani Maddie, ani Canyona, tylko mój. Miał większe powodzenie niż ten Ashtona i w czwartek okazało się, że miałam rację.Siedziałyśmy przy stole razem z Maddie, Selene i Livią, która dosiadła się do mnie, żeby przedyskutować powrót do domu na weekend. Była już kolacja, dziewczyny narzekały na ilość zadań domowych, co aktualnie mi nie doskwierało, ponieważ musiałam wszystko uzupełnić dopiero na dzień, kiedy znów zamierzałam uczestniczyć w zajęciach i ta data przypadała akurat na poniedziałek. Livia w pewnym momencie zamilkła i utkwiła spojrzenie w wyjściu ze stołówki. Również zwróciłam tam swój wzrok, jednak niestety trochę za późno, ponieważ ktokolwiek tam stał, już wyszedł. Z powrotem popatrzyłam się na kuzynkę i kiedy ta to zauważyła, zmarszczyła pytająco brwi w moją stronę. Było w tym coś wymuszonego, dlatego w mojej głowie pojawiły się pytania. A ponieważ pytań ostatnio zadawałam sporo i tym razem nie mogłam się powstrzymać, chociaż nie chciałam, żeby tak wyszło.

Wherewithal's AcademyWhere stories live. Discover now