1.1. Nie byłam jeszcze gotowa.

2.1K 89 40
                                    

Niespokojnie kręciłam się po pokoju, w którym oprócz mnie znajdowało się również kilkanaście innych osób z mojego rocznika. Livii nie było ze mną, ponieważ była starsza o rok i dostała się na drugi rocznik, co jedynie pokazywało, jak wiele zapłacili moi rodzice. Dostałam od niej esemes, że dostała się do Septimusa.

I w tym momencie należą się wam wyjaśnienia.

Wherewithal's Academy wcale nie była zwykłym liceum. Była to szkoła trzyletnia. Na każdy rocznik przpadało dwadzieścia miejsc - w tym wypadku, wyjątkowo, drugi miał dwadzieścia jeden. Łącznie było nas sześćdziesięcioro jeden. Nikt z nas nie był normalny... W tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Wszyscy mieliśmy swoje Imperia. Jedno pytanie, które możemy zadać każdemu i kiedy odpowiednio się do tego podszkolimy, za każdym razem otrzymamy odpowiedź zgodną z prawdą. Właśnie po to była ta szkoła. Nie umieliśmy czarować - czary nie istniały. Ale potrafiliśmy wykonywać uroki k tworzyć wywary, których właśnie w tej szkole mieliśmy się nauczyć. Na razie nie umieliśmy prawie nic.

Matilda przyszła do pokoju, w którym wszyscy siedzieliśmy. Spojrzenia pokierowały się w jej stronę, a ona z tabliczką w ręku, uśmiechnęła się do nas.

- Zostaliście dopasowani do wertii. Zejdźcie ze mną do Głównej Sali, a dowiecie się, gdzie zostaliście dopasowani.

Ruszyliśmy za Matlidą. Pełno nastolatków z uśmiechami na twarzach przesuwało się do przodu. W mojej torebce zawibrował telefon.

Livvy: Tu jest CUDOWNIE!!! Mamy żarcie w pokojach <3

Uniosłam w uśmiechu kącik ust. Przypadkiem zatrzymałam się w miejscu, a chłopak za mną trącił mnie ramieniem. Telefon wypadł z mojej ręki, a ja odruchowo rozejrzałam się dookoła, dostrzegając, że nastolatek również spojrzał się na mnie. Schyliłam się po komórkę, z całej siły starając się, żeby spod mojej spódniczki nie było widać za dużo. Wyprostowałam się, a mulat nadal stał w swoim miejscu, bezczynnie się na mnie gapiąc. Kilka niesfornych loków opadało na jego czoło, a ręce trzymał w kieszeniach czarnych jeansów.

- Sorry - powiedział w moją stronę, kiedy ostatnia osoba nas wyminęła.

Obróciłam w rękach telefon, sprawdzając czy wszystko z nim w porządku. Kiedy stwierdziłam, że jest okej, uśmiechnęłam się do niego lekko i schowałam komórkę.

- W porządku.

Czym prędzej dogoniłam grupę, a chłopak podszedł koło mnie.

- Alex jestem - przedstawił mi się, a ja zahaczyłam o niego moim wzrokiem.

- Venezia.

- Ładne imię - stwierdził, a ja zrobiłam skwaszoną minę.

- Chciałabym. Moja rodzina nie ma talentu do imion - wyznałam.

- Mi się tam podoba.

Prychnęłam, ale już tego nie skomentowałam. To imię było jedną z gorszych kar, jakie zafundowali mi rodzice. Równie dobrze mogłam się nazywać Paryż albo Barcelona. Chociaż nie... Barcelona jednak była gorsza.

- Gdzie chcesz być przypasowana? - zapytał mnie Alex, na co wzruszyłam ramionami.

- Wszystko mi jedno. A ty?

- Endellion - mruknął od niechcenia.

- Dlaczego? - zapytałam, bo osobiście nie widziałam żadnej różnicy pomiędzy wertiamii.

- Ma fajną nazwę - przyznał, a ja lekko się uśmiechnęłam, bo to było głupie. - Poza tym i tak myślę, że tam trafię.

- Skąd możesz to wiedzieć? - dopytałam, ponieważ Alex wydawał się wiedzieć to wszystko, czego ja nie wiedziałam, bo do tej pory mnie to nie obchodziło.

Wherewithal's AcademyWhere stories live. Discover now