23. Pieprzony, licealny wymiar.

494 37 2
                                    

Z Lewisville były dwa ogromne problemy. O jednym zdążyłam już wspomnieć - cokolwiek chciałeś załatwić, okazywało się być to po drugiej stronie miasta, dwadzieścia minut od ciebie. Oraz drugi – nie było tego w mieście w ogóle. Zakładanie imperialnej szkoły na odludziu miało sens, dopóki z niej nie wychodziłeś z zamiarem zrobienia czegokolwiek. Wszystkie kawiarnie, restauracje i miejsca użytku publicznego znajdowały się najbliżej w miasteczku Battle Ground i z wielką gorliwością odmówiłam szybką modlitwę, aby nie stało się ono owym polem bitwy pomiędzy mną a Emily, jednak szanse nie zdawały się zmaleć choć trochę. Battle Ground okazało się być tym typowym, uroczym miasteczkiem z filmów, gdzie mieszkają dziadkowie bohaterów. Autobusy szkolne, flagi przed jednopoziomowymi domkami, przewaga terenówek na parkingach i małe kawiarnie, markety i księgarnie ustawione koło siebie przy obszernym parkingu w centrum. Wysiadłam z taksówki po kilkunastominutowej trasie i ruszyłam do kawiarni, w której za jakieś piętnaście minut powinna stawić się Emily. W mojej głowie wciąż trwał konflikt pomiędzy rozsądną wymówką a szczerą opowieścią o imperialnym świecie. Nie uważałam, że byłoby to coś wielkiego. Nie dla całej tajemnicy. Dla Emily - może. Ale nie dla murów Akademii, rozsianych po całych stanach. Wbrew porywczemu temperamentowi, Emmie nie miała specjalnego wpływu na skrywany sekret i bardziej martwiłam się, czy chciałam się kompromitować. Szanse, że mi uwierzy na słowo, nie były wysokie.

Zamówiłam dwie porcje naleśników i usiadłam w rogu kawiarni, na wszelki wypadek, gdybym zamierzała podzielić się tajemnicą. Emily pojawiła się spóźniona, po dwudziestu minutach. Rozejrzała się w wejściu i kiedy tylko mnie dostrzegła, w jej orzechowych oczach błysnęło coś pomiędzy wściekłością i ulgą, jednak ze stoickim spokojem podeszła do zajmowanego przeze mnie stolika, ściągnęła z siebie kurtkę, ukazując koszulkę z jeleniem, zawiesiła ją na oparciu krzesła, zasiadła i patrzyła się na mnie chwilę w ciszy, kiedy nie odważyłam się odezwać ani słowem.

— Jesteś chora — oznajmiła mi, a następnie wydusiła z siebie jeszcze całą wiązankę przekleństw pod moim adresem. Nie powstrzymałam lekkiego uśmiechu. — Błagam, powiedz, że twoi rodzice o tym wiedzą — dodała już, kiedy się trochę uspokoiła i najprawdopodobniej postanowiła rozwiać kilka wątpliwości, które nazbierała przez ten czas.

— Wiedzą, to był ich pomysł — przyznałam w odpowiedzi. Emmie poprawiła kasztanową kitkę, która zwisała luźno na jej kark, przetarła dłonią twarz, rozejrzała się raz jeszcze, dostrzegła naleśniki i złapała leżące obok nich sztućce, poczynając rozwijanie ich z serwetki.

Nastolatka westchnęła rozczarowana, wpychając jedzenie do buzi bez skrępowania. Nie zachowywała się, jakby właśnie spotkała swoją przyjaciółkę po miesiącu, która bez słowa wyjechała do innego stanu. Nie była też wściekła, jak zapowiadała, a przynajmniej nie aż tak. Nie trzymała w sobie tych uczuć, których się spodziewałam. Początkowe napięcie wyparowało, jednak niepewność zastąpiła jego miejsce. Emily zachowywała się podejrzanie kulturalnie jak na siebie, gdyby nie liczyć początkowych wulgaryzmów.

— I nie mogłaś powiedzieć ani słowa? — kontynuowała, pomiędzy kęsami. Nie patrzyła na mnie, a na posiłek i albo faktycznie straciła już zainteresowanie moją osobą albo taką zgrywała. Perspektywa potencjalnego wyznania prawdy nadal ciążyła w moim żołądku, przez co sama nie tknęłam swojej porcji.

Wzruszyłam ramionami.

— Tak miało być łatwiej.

— Łatwiej z czym?

— Łatwiej z pożegnaniem — zaproponowałam nieco wątpliwie. Dziewczyna odstawiła sztućce na talerz z nieprzyjemnym brzdękiem, patrząc na mnie wojowniczym wzrokiem, w którym może, tylko może, czaiła się iskra prawdziwego bólu.

Wherewithal's AcademyWhere stories live. Discover now