Rozdział dwudziesty ósmy

729 82 4
                                    

Malfoy od dłuższego czasu nie mógł pozbyć się chodzącego za nim niepokojącego przeświadczenia, że znajdował się idealnie na prostej drodze do nadchodzącej wielkimi krokami katastrofy. Co więcej, był na siebie zły, iż pozytywne emocje zaćmiły mu trzeźwość umysłu, przez co niemalże zaniechał swoją ostrożność. Bez wątpliwości Draco zawsze bronił się przed cierpieniem, ale było ono nieuniknioną, naturalną częścią ludzkiego życia niemal jak oddychanie. Dlatego też postanowił odsunąć wszelkie egoistyczne pobudki i nie narażać na coś takiego Pottera.

Często starał się przekonywać samego siebie, iż w gruncie rzeczy czynna obecność bruneta w jego osobistym życiu nie jest mu potrzebna. Niby po co?, myślał sfrustrowany. Bo czy można żałować czegoś, co nigdy nie miało miejsca? Czy można tęsknić za kimś, kogo nigdy nie mogłeś nazwać przyjacielem? Chyba nie. Owszem, spędzili wspólnie kilka miłych chwil, lecz to nie stało na równi z czystą, niczym niezmąconą przyjaźnią. I właśnie w tym momencie powinni przystopować, zanim wszystko wymsknie się spod kontroli. Postanowił postawić sprawę jasno, wyznaczyć klarowną granicę i nie obchodziło go czy narazi się na śmieszność w oczach Pottera, czy też nie. (Aby Potter nie nazwał Ślizgona parszywym kłamcą i chamem, blondyn całkowicie zrezygnował z poproszenia o pożyczkę choćby kilku kropli Felix Felicis. Jakoś poradzi sobie bez szczęścia, trudno). Nie muszą na powrót wracać do dawnych, głupich lat, gdzie szeptali do siebie idiotyczne obelgi podczas nudnej lekcji. Mogą od czasu do czasu zamienić słówko, przywitać się na korytarzu lub życzyć wesołych świąt tak jak to robią kulturalni czarodzieje. Natomiast większa zażyłość nie była zbyt dobrą opcją.

Potter nie był ani ślepy, ani głupi, zatem bardzo szybko zauważył sporą zmianę w zachowaniu Malfoya w postaci sztywnej uprzejmości, odpowiadania na wiadomości z monety z kilkugodzinnym opóźnieniem (ostentacyjnie wywrócił zielonymi oczami, usłyszawszy marną wymówkę o pozostawieniu galeona w szafce nocnej) oraz jego ogólne zdystansowanie w obecności Gryfona. I naprawdę mógłby to jakoś zdzierżyć i udać, że nie wie, co się działo, chcąc dać Draco trochę przestrzeni w trudnym czasie, tak lakoniczne odpowiedzi pokroju "najwyraźniej, nie wiem, może" doprowadzały Harry'ego do szału. Gdy po paru dniach słownictwo Malfoya wciąż nie uległo poprawie, zirytowany nie zamierzał dać za wygraną i panując nad głosem, grzecznie zapytał blondyna, co takiego go trapi.

— Cóż, Potter — zaczął pretensjonalnym tonem, starannie odkładając na bok gazetę z zeszłego tygodnia. — Bez zbędnego przedłużania, uważam, że nasza ostatnia poufałość była nie na miejscu. Rozumiesz, co mam na myśli, prawda? Chyba oboje nieco zapomnieliśmy, co wypada, a co nie, ale z powodzeniem można to naprawić, jeśli—

Nie na miejscu? — wtrącił Harry obcesowo. — Gdybyś rzeczywiście tak myślał, to przywaliłbyś mi w twarz, kiedy była sposobność, a nie tkwił w naszej poufałości — z ironiczną miną nakreślił w powietrzu cudzysłów — przez ostatnie tygodnie.

Draco w odpowiedzi posłał chłopakowi nieprzyjemne spojrzenie, zbierając się do wyjścia z pomieszczenia. Harry żądający wyjaśnień, bez ceregieli złapał go za nadgarstek, przez co luźny rękaw białej koszuli Ślizgona, podwinął się ku górze. To, co zostało odkryte na światło dzienne, było niejako wstrząsem dla obojga. Potter zamarły jak antyczna rzeźba przez kilka niesamowicie dłużących się sekund, miał wrażenie, jakby na zawsze stracił umiejętność oddychania. Zdrętwiały dostrzegł w oczach naprzeciwko to niewyobrażalne, namacalne przerażenie, niemalże takie samo, jakie przed laty widział w oczach Ginny w Komnacie Tajemnic.

Straszna była ta niemoc; fakt, iż Malfoyowi nie udało się wybronić, jakoś uniknąć przyjęcia Mrocznego Znaku. Na dobitkę Harry'ego przyszpiliła przygnębiająca do żywego świadomość, iż, niestety, sprawdziły się te straszne przypuszczenia, notorycznie powracające w sennych koszmarach, choć i teraz i przedtem nie mógł w żaden sposób pomóc Draco, by uniknął śmierciożerczego napiętnowania.

A co jeśli mogłeś?, zakpił z niego jakiś wewnętrzny głosik.

A co jeśli on, Harry, w przeszłości nieuważnie przegapił szansę na polepszenie teraźniejszości? Co, jeśli odrzucenie przyjaźni Draco było małym, przewróconym elementem domina, który uruchomił pozostałe? Jeżeli zostaliby przyjaciółmi, to czy Harry oddałby Lucjuszowi swoją przepowiednię w Departamencie Tajemnic? Prawdopodobnie tak, choć być może wcale nie musiałby się tam pojawiać, zakładając, że w jakiś sposób Draco ostrzegłby go przed zasadzką. Czy w takim wypadku Syriusz miałby szansę na przeżycie, a Draco na uniknięcie kary za ojca?

Tak dużo pytań. Tak wiele spekulacji. Żadnych odpowiedzi.

— Już widzisz — twarz Malfoya wykrzywił grymas — dlaczego lepiej, żebyś nie przebywał zbyt blisko mnie. Może będzie lepiej, jeśli znów mnie znienawidzisz.

Przez głowę Harry'ego przetaczało się jednocześnie mnóstwo splątanych myśli. Chciał, coś powiedzieć, naprawdę chciał, ale nie potrafił wykrzesać niczego sensownego, wybrać tego odpowiedniego słowa spośród całego natłoku, choć miał ochotę bezskutecznie wyrazić w s z y s t k o, nie tylko kwestię Znaku, ale też pozostałe, przyznać, że w istocie nigdy nie nienawidził Draco. To w s z y s c y tak nazywali to uczucie, choć on sam czuł je inaczej, ale wciąż tylko milczał i milczał, nie wiedząc n i c.

Na pewno nie mogli się rozdzielić, nie teraz, kiedy w każdym momencie mogli natknąć się na trop medalionu i być o krok bliżej do zakończenia zimnej wojny między Lordem Voldemortem a pozostałymi czarodziejami.

— Wiem, po której stronie jesteś, Draco — przemówił Harry przez zaciśnięte gardło. — Wspólnie damy radę, ale ty też musisz zaufać mnie.

— W porządku — odparł zbyt cicho jak na siebie, przelotnie posyłając brunetowi mętne spojrzenie.

Malfoy wyglądał na poważnie zaskoczonego, ale i pełnego dziwnej wdzięczności za brak odrzucenia ze strony Pottera. To znaczyło dla Draco dużo. Znacznie więcej niż mógłby wyrazić wyszukanymi słowami.

— Czasem byłoby prościej, gdybyś zamiast kombinować, po prostu mówił — dorzucił Gryfon, sukcesywnie odzyskując władzę we wrośniętych w podłogę nogach.

— Pomińmy twoją zbędną, moralizującą paplaninę — sarknął i zanim wyszedł, na krótką chwilę niezdarnie przytulił do siebie Harry'ego.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Where stories live. Discover now