Rozdział dziesiąty

1K 96 8
                                    

Od września żaden z uczniów schodzących do lochów na lekcję eliksirów, nie odczuwał żadnych nerwobóli związanych z nadmiernym stresem. W innej, przyjemniejszej atmosferze nawet Harry, który wciąż wspomagał się wyjątkowym egzemplarzem Eliksirów dla zaawansowanych, doszedł do wniosku, że owa dziedzina magii nie jest aż tak głupia, jak mu się przez dotychczasowe lata wydawało. Również Ron nie ogłaszał wszem wobec swoich narzekań, zachowując je dla siebie. Co prawda nadal nie potrafił równomiernie pokroić składników, ale nie specjalnie zawracał sobie tym głowę. Czasem wolał nieśmiało patrzeć na plecy Hanny Abbott, a kiedy jasnowłosa Puchonka nagle zerknęła przez ramię, łapiąc jego wzrok, oboje natychmiast odwracali głowy w przeciwnym kierunku, prostując plecy jakby porażeni prądem.

— Dzisiaj, moi mili — zaczął profesor Slughorn — przygotujecie eliksir pomieszania. Receptura jest na pięćdziesiątej stronie. A więc — klasnął lekko w pulchne dłonie — powodzenia!

Na kilka chwil salę wypełniła cisza, przerywana jedynie nikłym szmerem przewracanych w książkach kartek. Wysokie stołki zaszurały na kamiennej, miejscami nierównej, posadzce i wszyscy równocześnie popędzili do niewielkiego składzika, rozpychając się łokciami w powstałej kolejce. Składzik był malutkim kantorkiem przyłączonym do klasy, w całości zagospodarowanym drewnianymi półkami z najróżniejszymi, często obrzydliwymi składnikami w przezroczystych słoiczkach lub koszyczkach z naklejonym podpisem. Odczekawszy swoje, do środka weszła Hanna, zderzając się w przejściu z Ronem. Równocześnie zaczęli przepraszać, a ich głosy zlały się w niezrozumiałą paplaninę. Zrobiwszy zaledwie krok, wodziła wzrokiem po wszelkich zakamarkach, sprawiając wrażenie nieporadnej. Zirytowany Malfoy stanął obok niej, chcąc zabrać w miarę możliwości jak najlepsze jakościowo nasiono wroniego oka, ale tak samo, jak dziewczyna nie mógł niczego znaleźć. W garści trzymał pozostałe, lekko wymięte, ingrediencje.

— Ojej, nie możecie znaleźć wroniego oka? — zacmokał Teodor Nott, udając zatroskanego. Z kpiącą miną przyglądał się ich poczynaniom. — Użyjcie oka węgorza i po kłopocie.

Puchonka od razu wygrzebała ze słoika wskazany przez Ślizgona produkt, natomiast Malfoy otaksował nieprzyjemnym spojrzeniem chłopaka i zawołał:

— Panie profesorze! Na pewno można użyć oka węgorza zamiast wrony?

— W rzeczy samej, panie Malfoy — rzekł nauczyciel, odrywając się od sprawdzania uczniowskich pergaminów. — Mówiłem, że mamy chwilowe braki w zapasach i niektórzy muszą użyć zamiennika. Nie słyszał pan? — zapytał suchym głosem, nie otrzymując odpowiedzi.

— Widzisz, Malfoy? Następnym razem mnie posłuchaj — mruknął Nott, zadzierając wysoko głowę na żylastej szyi i odszedł do swojej ławki.

Zastępcze oko węgorza musiało zostać użyte w miksturze Harry'ego, Draco, Seamusa oraz Hanny. I choć wydawało się, że gotowe wywary nie powinny niemal nie różnić się od podręcznikowego opisu, wszystkie cztery prace były kompletną porażką. Seamus być może mieszał ciemnoszary płyn zbyt szybko, w efekcie wywołując małą eksplozję, spopielającą jego brwi. Hanna mieszała w kociołku wolno, z rezerwą, ale gdzieś popełniła istotny błąd. Jej eliksir zaczął bulgotać, wydzielając smród podobny do kocich rzygowin. U Harry'ego tym razem na nie wiele zdała się książka z podpowiedziami. W związku z użytym zamiennikiem cały proces ważenia przebiegał z drobnymi różnicami, o których, naturalnie, wspomniał nauczyciel, ale chłopak nie zdołał dobrze ich zapamiętać. Dym powstały nad jego stanowiskiem pracy wywołał uporczywy kaszel, a tuż potem jego twarz pokryła zielona wysypka. Tylko Draco był na dobrej drodze, aby wykonać miksturę zgodnie z instrukcjami. Pozostał mu już tylko ostatni krok — wsypanie odrobiny srebrzystego proszku i wszystko byłoby idealnie, gdyby nie Nott, któremu nagle zachciało się przechodzić obok i trącić łokieć chłopaka, a do kociołka wpadła cała zawartość słoiczka. Reakcja chemiczna buchnęła blondynowi w twarz, a z jego uszu boleśnie wyrosły kilkucentymetrowe suche gałązki. Kilka osób prychnęło niepohamowanym śmiechem, co jeszcze bardziej rozjuszyło Ślizgona. Na ten nieszczęsny widok Nott emanował szczęściem jak pacjent szpitala psychiatrycznego.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz