Rozdział trzeci

2.2K 131 26
                                    

Rażące promienie porannego słońca leniwie sączyły się zza niedokładnie zasłoniętych zasłon, tworząc na drewnianej podłodze wyrafinowane kształty, gdzie wirowały maleńkie pyłki kurzu. Poranna rosa błyszczała na przystrzyżonym trawniku wokół Nory, ptaszki ćwierkały za oknem, a ghul mieszkający na strychu, uporczywie stukał w rury, pojękując co chwilę.

Przez te hałasy Harry nie mógł dłużej spać. Spojrzawszy na zegarek, który dostał od mamy Rona za odznakę kapitana, uznał, że chyba pani Weasley nauczyła stworzenie piętro wyżej odgrywać rolę budzika. Do pobudki zostało zaledwie piętnaście minut, więc brunet wygramolił się z łóżka, pakując do kufra ostatnie, porozrzucane po pokoju rzeczy. Nigdy nie mógł zrozumieć jakim cudem przyjemnie spędzony czas w domu państwa Weasley, mijał w zastraszającym tempie. Dlaczego nie mógł doznać tego uczucia na Privet Drive? Ron nadal pogrążony w śnie mamrotał coś o przypalonym omlecie.

Drzwi gwałtownie stanęły otworem, a chłopak zamarł w bezruchu z ręką na wieku dużego kufra.

— Wstawać, wstawać! — Ginny uśmiechnęła się do Harry'ego i odsłoniła zasłony. Jej włosy zamigotały w blasku światła. — Ron, na twoim miejscu bym już siedziała. Mama powiedziała, że jak nie zobaczy cię za pięć minut na dole, mogę bezkarnie wylać na ciebie wiadro wody — rzekła, zmierzając do wyjścia.

Ron jęknął cierpiętniczo. Harry ścielił swoje łóżko, śmiejąc się pod nosem.

— Zimnej — dodała z satysfakcją, wystawiając do nich tylko głowę, bo reszta ciała była już na wąskim korytarzyku.

— Nie denerwuj mnie, Ginny — rzucił za nią Ron, ale posłusznie zaczął się ubierać.

Kuchnię od zawsze uważano za serce Nory. To właśnie tam zbierali się domownicy, nie tylko podczas wspólnych posiłków, ale także podczas nerwowych krzątanin przed najróżniejszymi wyjazdami. Naczynia same czyściły się w zlewie, a Molly ganiała za dzieciakami, przypominając im o zabraniu biletów na pociąg i kompletu czystych ubrań. Hermiona kolejny raz z rzędu zapobiegawczo sprawdzała zawartość swojego bagażu, a Harry stał w oknie, stukając palcami w parapet. Czekał na powrót Hedwigi i Świstoświnki z nocnych łowów. Ron i Ginny siedzieli znudzeni przy stole; ich tata z zapałem pokazywał im swoje mugolskie skarby, które nabył w zeszłym tygodniu od Mundungusa Fletchera za śmiesznie niską cenę. Nikt poza Arturem nie był zainteresowany opakowaniem przeterminowanej aspiryny, nakręcanym kurczakiem i połyskującym naszyjnikiem.

Sowy wróciły w ostatniej chwili. Harry pospiesznie zamknął je w ich klatkach; na podwórku zatrąbiło auto z Ministerstwa, mające za zadanie bezpiecznie przetransportować ich na King's Cross. Pan Artur uścisnął kierowcy dłoń, po czym zabrał się za układanie czterech kufrów wewnątrz bagażnika. Łącznie sześć osób umościło się wygodnie na tyle jaskrawego samochodu, gotowi do podróży.

Zgrabnie przeszli przez barierkę na peron 9¾, niezauważeni przez pędzących do pracy mugoli. Wśród panującego po magicznej stronie rozgardiaszu, biały dym wydobywał się z komina czarnej lokomotywy, dryfując między czarodziejami jak mgła. Rodzice czule żegnali swoje podekscytowane pociechy, a spóźnione dzieciaki pędziły z załadowanymi po brzegi metalowymi wózkami wzdłuż pociągu, starając się nikogo nie potrącić, choć nie zawsze to wychodziło. Zwierzęta kręciły się z niezadowoleniem w transporterach, chcąc zaznać ciszy i spokoju. Niedługo później zabrzmiał wzmocniony zaklęciem gwizdek.

— Uważajcie na siebie i bądźcie grzeczni — powiedziała pani Weasley, grożąc palcem, choć na jej usta wpełzł pobłażliwy uśmiech. Uścisnęła Hogwartczyków ostatni raz, próbując powstrzymać łzy. Nie cierpiała rozstań. — No już, lećcie!

Ron i Hermiona już w samochodzie przypomnieli Harry'emu, że musi sam poszukać wolnego przedziału. Prawdę mówiąc, Potter zapomniał, że przyjaciele od roku cieszyli się mianem prefektów Gryffindoru. Chciał zapytać Ginny, czy usiądą razem, ale zniknęła mu z oczu tuż po wejściu do lokomotywy. Przeciskał się przez zatłoczone przejście w poszukiwaniu Luny lub Neville'a, unikając ciekawskich spojrzeń. Dreptał najszybciej, jak to było możliwe, zatem docierały do niego jedynie strzępki konspiracyjnych szeptów. Właściwy wagon znalazł, kiedy pod jego nogi skoczyła ropucha.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Where stories live. Discover now