Rozdział jedenasty

1K 86 15
                                    

Ron, usłyszawszy o kolejnym proroczym śnie przyjaciela, zaproponował mu (pół żartem, pół serio) wzięcie udziału w loterii organizowanej przez gobliny. Podobno od stuleci nikt nie wygrał więcej niż dziesięć galeonów.

— Ale byśmy mieli kasiory, jakby ci się przyśniło te kilka cyferek — roześmiał się, trącając bruneta łokciem.

Ale mimo żartów, Harry zaczynał się poważnie niepokoić. Jakie podłoże miały te sny? Były sprawką Voldemorta? Jeśli tak, jak do licha, zdołał z taką dokładnością przewidzieć przyszłość? Ron dzięki refleksowi (albo szczęściu) uniknął runięcia na murawę z wysokości kilkudziesięciu stóp po obronieniu bramki podczas sobotniego treningu. Harry wówczas obserwował go jak w zwolnionym filmie, dokładnie tak samo, jak przyśniło mu się piątkowej nocy. Już kilka razy omawiał z dyrektorem kwestię swojej blizny, co nijak rozwiało osobliwe uczucie déjà vu, które coraz bardziej się naprzykrzało. Błyskawica na czole nie dała o sobie znać od czerwca i według zapewnień Dumbledore'a, nie zapowiadało się, żeby uległo to choćby najmniejszej zmianie.

Cóż za prześmiewczy zbieg okoliczności.

To zupełnie tak samo, jak jego nowy nawyk, praktykowany sumiennie od kilku dni. Mianowicie: przeglądania Mapy Huncwotów tuż przed snem. Pora ta nie była najlepszym wyborem, bo kiedy Potter już zasnął, dalej widział pod powiekami tuziny kropek, nazwisk albo zmaterializowane, rzeczywiste osoby.

Ściślej mówiąc, Gryfon utrzymywał (głównie sam przed sobą, bo nikt nie wiedział o jego wzmożonej pasji wertowania Mapy Huncwotów), iż Malfoy ani trochę nie interesuje go w każdym tego słowa znaczeniu; po prostu robił to przez poczucie odpowiedzialny za Ginny. W głębi duszy nazywał ją żartobliwie trzpiotką, która zbyt pochopnie obdarzyła Draco zaufaniem, dlatego musiał mieć go na oku. Tak na wszelki wypadek.

Ale w tym wszystkim jakiś kpiący głosik ukryty w pofałdowanych zakamarkach umysłu, śmiał się z niego do rozpuku.

Ostatni raz wymienił z chłopakiem parę zdań na początku września. Od tamtej pory Ślizgon milczał jak zaklęty, zatem z łatwością Potter mógłby zapomnieć o jego istnieniu, co na pewno pochwaliliby Ron i Hermiona, dumni z takiego posunięcia. Ale siłą rzeczy po prostu nie mógł, chociażby przez jego szepty z Zabinim na lekcji, co było horrendalnie irytujące. Jakby nie mogli omówić jakichś bzdur w swoich lochach.

Jednak najbardziej intrygującymi momentami były te, kiedy to Draco Malfoya całkowicie i nagle zmiatało z powierzchni mapy, jakby wyparował. Co się z nim wtedy działo? Gdzie był? Czyżby Hogsmeade? Może Pokój Życzeń? Potter raz rozważał wypicie Felix Felicis, żeby tylko zbliżyć się do rozwiązania tejże osobliwej zagadki, ale w ostatniej chwili uznał, iż nawet szczęście nie wiele mu pomoże. Z jakiegoś powodu intuicja podpowiadała, że Pokój Życzeń to właściwy trop, dlatego podpytał Hermionę, czy istniałaby możliwość dorysowania na mapie minimalnych konturów elastycznego pomieszczenia na piątym piętrze.

— Pokój Życzeń jest nienanoszalny, Harry — wyrecytowała Hermiona pewnego popołudnia. — A to znaczy, że...

Nie słuchał jej dalej, lekko podminowany. Prawdziwy problem tkwił w tym, że Mapa Huncwotów mogła zaprowadzić do każdego, tylko nie do Malfoya i to było dla Harry'ego prawdziwym utrapieniem.

Jako że Hermiona i Ron jako prefekci musieli tego sobotniego wieczora patrolować korytarze, chłopak został bez towarzystwa. Co prawda mógłby produktywnie spożytkować czas na odrabianiu zadanych lekcji, ale w tym przypadku wolał mieć przy sobie Rona. Wspólnie zawsze wymyślili coś więcej. Mógłby również zasnąć o przyzwoitej godzinie, ale nie do końca było to możliwe. Przez zamknięte drzwi sypialni słyszał głośne śmiechy dochodzące z Pokoju Wspólnego oraz dudnienie grającej muzyki.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz