Rozdział ósmy

1.1K 99 11
                                    

Harry w ogóle nie okazywał zadowolenia, kiedy tuż przed rozpoczęciem obrony przed czarną magią, jakiś ślizgoński dzieciak z roztrzepanymi włosami i zaczerwienionymi z wysiłku policzkami dostarczył mu notkę od profesora Dumbledore'a z, jak nakreślił sam dyrektor, sprawą niecierpiącą zwłoki. Wszystko byłoby całkowicie w porządku, gdyby nie fakt, że musiał stawić się w gabinecie akurat w tym samym momencie, co zaplanowany trening Quidditcha. Przez to cały sobotni harmonogram dokładnie ułożony w porozumieniu z pozostałymi członkami domowej drużyny Gryffindoru (a nie było to w ogóle proste, zważywszy, że w pozostałe dni tygodnia zawsze ktoś miał coś innego do załatwienia), sekundowo legł w gruzach, gotowy, żeby układać go od nowa. A na to Harry zupełnie nie miał ochoty. W duchu szybko podjął decyzję o przełożeniu treningu na niedzielę, czy pozostałym się to podoba, czy też nie. Na razie nie mówił nic Ronowi, zbyt zajętemu, delikatnie ujmując, próbami przemówienia Cormacowi do rozsądku. McLaggen wciąż nie potrafił przyjąć do wiadomości swojej porażki, więc przy każdej okazji zaczepiał młodszego chłopaka. Początkowo Harry chciał jak najszybciej uciąć idiotyczną sprzeczkę między nimi, ale przyjaciel za punkt honoru obrał samodzielne ukrócenie dryblasa, dopóki Hermiona nie pojawi się na korytarzu, wracając z ukochanych starożytnych run.

Zrządzenie losu być może już wiele godzin temu zaplanowało, że ten dzień pójdzie na stracenie i przy tym świetnie się bawiło, patrząc, jak Potter próbuje zachować spokój, gdy w duchu wyklinał Snape'a epitetami, na jakie tylko pozwoliła mu kreatywność. Właściwie to nawet poprawiało mu to humor, kiedy do wymyślnego spisu obelg także Ron dołożył swoje pomysły, nadal poddenerwowany po nieprzyjemnej wymianie zdań z rezerwowym.

Najdyskretniej jak tylko było to możliwe, napisał ogłoszenie o przełożeniu treningu, zmieniając kolor pergaminu na krzykliwy, żółty kolor. We trójkę jako pierwsi wyszli z klasy, rozdzielając się na korytarzu; Harry ruszył na siódme piętro do wieży Gryffindoru, natomiast Hermiona i Ron do Wielkiej Sali na obiad.

Z łatwością ominął kilka stopni-pułapek i kiedy czekał, aż odpowiednie schody przesuną się we właściwe miejsce, by iść dalej, coś skręciło mu się nieprzyjemnie w żołądku za sprawą dwóch osób u szczytu szóstego piętra.

Przy oknie stał Malfoy. Słońce igrało na jego charakterystycznych biało-blond włosach, lecz zimnych, szarych oczu Harry w żaden sposób nie mógłby dostrzec. Były zwrócone ku książce Ginny Weasley, która gawędziła z chłopakiem, pokazując mu coś na jednej ze stron. Po chwili odeszli, machając sobie krótko ręką na pożegnanie, ale scena sprzed chwili zupełnie nie spodobała się i tak wytrąconemu z równowagi Gryfonowi, choć absolutnie nie powinien brać jej pod uwagę ani zaprzątać sobie nią myśli choćby przez chwilę. Ale nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Nagle poczuł realną wdzięczność do Dumbledore'a i jego wyczucia czasu; zupełnie odechciało mu się jakichś głupich treningów Quidditcha, na których musiałby przejąć dowodzenie nad kilkoma osobami.

Przez wiele następnych godzin, próbował zachowywać się naturalnie, ale jego markotna mina nie umknęła uwadze nie tylko najbliższym przyjaciołom, ale także przechodniom, którzy postanowili spojrzeć Harry'emu w twarz. Ten jednak nie pisnął ani słówka o sytuacji, jakiej był świadkiem. Zamiast tego wymyślił bezsensowne wymówki na poczekaniu. Gdyby powiedział Ronowi, ten wściekłby się i urządził siostrze niezbyt miłe wykłady, czego Potter wolał jej oszczędzić. Poza tym i tak nie przyniosłyby niczego pożytecznego. Ginny była uparta, to nie ulegało żadnym wątpliwościom. Jeśli chciała rozmawiać z Malfoyem albo jakimkolwiek innym czarodziejem to nic i nikt nie mogło jej powstrzymać. Tylko dlaczego to on odezwał się pierwszy?

Wiecznie zadowolony Irytek, widząc nieprzytomne gmeranie w jedzeniu, z radością postanowił pomóc chłopcu i obudził go, wylewając mu na głowę dzbanek pitnego miodu. Zaśmiał się głośno na jego kwaśną minę i pioruny w oczach, podobne do blizny na czole i odleciał, brzdękając dzwoneczkami przyszytymi do kolorowej czapki.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin