Rozdział czternasty

860 82 5
                                    

Jedyną osobą, która mogła rozwiązać podręcznikowy kłopot Harry'ego była Ginny ale, jak na złość, dziewczyna nagle zaczęła go unikać. Kiedy już ją zatrzymał i otwierał usta, by zacząć mówić, szybko znajdowała wymówkę, odchodząc w przeciwnym kierunku, niż ten, do którego zmierzała. Podejrzewał, że miało to związek z małym balem bożonarodzeniowym u Slughorna w piątkowy wieczór, o jakim wszyscy zaproszeni rozprawiali podniecomym szeptem gorączkowo szukając dla siebie osoby towarzyszącej. Początkowo nie miał zamiaru w ogóle w nim uczestniczyć, ale zrobiło mu się głupio i potwierdził swoją obecność, kiedy Horacy bezpośrednio zapytał. Poszukiwania towarzysza na razie zrzucił na dalszy plan, nawet nie przywiązując myśli to tejże sprawy, ale mimo to, nie przyszłoby mu do głowy, żeby zaprosić Ginny. Ona najwyraźniej zakładała taką możliwość i wyraźnie się jej obawiała, nie chcąc odmową sprawić Harry'emu przykrości.

Zaskoczył ją, siadając obok w Wielkiej Sali. Uśmiechnęła się nieco sztucznie, zajmując gmeraniem w talerzu. Potter podminowany jej infantylnymi ucieczkami od samego rana wyjaśnił, w czym rzecz, widząc wykwitający wyraz ulgi na jej rumianej twarzy pokrytej licznymi piegami. Bez wahania obiecała pomóc i zaledwie pół godziny później wręczyła mu Eliksiry dla zaawansowanych z nową błyszczącą okładką. Harry uprzejmie podziękował, choć w środku zagrzmiał ze złości. Malfoy oddał mu swój podręcznik, a to oznaczało, że Potter może się mentalnie przygotować na kolejne porcje wstydu podczas zajęć ze Slughornem. Ani trochę nie pocieszał go fakt, iż od początku swojej osobistej, detektywistycznej działalności miał słuszność, podejrzewając Malfoya o notoryczne przebywanie w Pokoju Życzeń, gdy to znikał z powierzchni Mapy. Mimo to nadal tkwił w martwym punkcie: bez wiedzy, w jakim celu Ślizgon tam przebywał, choć poprzedniego dnia był o cal od rozwiązania tajemnicy, spędzającej sen z powiek.

Hermiona konsekwentnie, z miną niewiniątka, wciąż odwrócona plecami do Harry'ego i Rona, siedziała w pracowni eliksirów przy stole, jaki dotychczas zajmowała Hanna. Harry nie potrafił żywić do niej urazy. Wiedział, że przyjaciółka martwiła się o jego bezpieczeństwo, gdy nie rozstawał się z podręcznikiem Księcia Półkrwi i rozumiał, iż Granger od zawsze miała ogromne ambicje, chciała być najlepsza, pokazać licznymi osiągnięciami, że niczym nie różni się od czystokrwistych czarodziejów i — przede wszystkim — nie potrzebuje żadnych podpowiedzi, żeby otrzymać wybitny wynik na każdym z hogwarckich przedmiotów.

Natomiast relacja między Ronem a Hanną stopniowo nabierała tempa. Jak zauważył Harry, przebywając w ich pobliżu, nie byli już tak skrępowani, szepcząc do siebie, czy stykając się ramionami, a jeśli sięgnęli po tę samą gałązkę potrzebną do wywaru, nie odskakiwali jak poparzeni. Abbott za plecami nauczyciela monitorowała także kociołek Weasleya, dorzucając coś od siebie lub mieszając w odpowiedni sposób, na moment biorąc jego rękę w swoją, by go dokładnie poinstruować. Ich nagła bliskość pod pozorem pomocy w lekcjach, nie przeszkadzała Harry'emu. Poniekąd znał Hannę ze zeszłorocznych spotkań GD, zapamiętując ją jako dziewczynę zawsze tryskającą pozytywną energią, pomocą, angażującą się z zapałem w całe przedsięwzięcie. Uznał ją za odpowiednią dziewczynę dla przyjaciela i Ron, najpewniej, również doszedł do takiego wniosku, nabierając w końcu odwagi do działania. Początkowo nieustannie zarumieniony po uszy, milczący, by nie palnąć jakiegoś idiotyzmu, nabierał coraz większej pewności siebie. Swobodniej dobierał słowa przy Puchonce, ale jego ton brzmiał zupełnie inaczej niż w rozmowie z Harrym czy Hermioną, co Pottera jednocześnie bawiło i napawało pewnego rodzaju osobliwą dumą. Uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie jedenastoletniego Rona z wypchanymi ziemniakami ustami i z udkami kurczaka w obu rękach. Obecny teraz, lekko poważny Ron był sprawcą rumieńców na policzkach prefekta Hufflepuffu.

Tym razem to on, Harry, musiał przyrządzić miksturę w pełni samodzielnie. Zapalczywie przekonywał samego siebie, iż nie może być to takie trudne. Jego mama miała niepodważalny talent w tej dziedzinie, słyszał o tym niejednokrotnie, więc może i jemu dostało się, choć odrobinę jej umiejętności. Postępował spokojnie, uważnie czytał instrukcję, zanim dodał coś do kociołka, ale gorący wywar wciąż różnił się zapachem od opisanego w recepturze.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Where stories live. Discover now