Rozdział szesnasty

826 73 25
                                    

Zeszłego wieczoru Harry nie zabalował zbyt długo. Wróciwszy do wieży Gryffindoru, położył się do łóżka, czekając na powrót Rona, ale zanim przyjaciel wrócił z randki, Potter zasnął. Rano, kiedy emocje opadły, uznał, że niepotrzebnie boczył się na cały świat. Bez powodu.

Wszędzie wokół panowało wielkie zamieszanie. Zapominalscy Gryfoni w pośpiechu krzątali się po całym pokoju wspólnym, zaglądając pod kanapy i fotele w poszukiwaniu zaginionych skarpetek, rękawiczek lub — co najbardziej stresujące — zaległego wypracowania z transmutacji, które musieli dostarczyć do profesor McGonagall przed odjazdem pociągu, aby otrzymać lepszą ocenę. Inni natomiast ze smutnymi minami żegnali tych, którzy mieli zostać na święta w cichym zamku.

— Gdzie Ron? — spytała Hermiona, ściągając ze schodów ciężki kufer wypełniony w większości obszernymi księgami zamiast ubraniami.

— Nie wiem. Jak się obudziłem, jego łóżko było puste. — Potter wzruszył ramionami, zapinając kurtkę pod szyją. — Spakowany kufer został, więc na pewno jest gdzieś w pobliżu.

— To trochę dziwne. Zawsze wstawał z naszej trójki na końcu, a śniadanie dla tych, co zostają, będzie dopiero za godzinę.

— Może to ma coś wspólnego z wczorajszym wieczorem — palnął bez namysłu, śmiejąc się pod nosem.

Hermiona w pierwszej kolejności pomyślała o dziwnej zmianie nastroju Harry'ego na balu, co wywnioskował, interpretując cień konsternacji na jej twarzy. Postanowiła jednak przytaknąć z rozbawieniem i zdecydowała nie drążyć tematu, za co chłopak był wdzięczny. Naprawdę wolałby nie rozmawiać o tamtym infantylnym akcie rozemocjonowania, zważywszy, że nie wiedział, jak mógłby odpowiedzieć na ewentualne pytania.

Do pokoju, tak samo, jak kilka dni wcześniej, wparował Ron z zaczerwienionymi policzkami.

— Gdzie byłeś? — zapytali go równocześnie.

— Jak to gdzie? W piwnicy. No, wiecie, pożegnać się z Hanną, bo ona nie wraca do domu.

Bagaże za pomocą magii samoistnie transportowały się z salonu na peron, zatem uczniowie bez zbędnego obciążenia zbiegali po marmurowych schodach po dwa stopnie. Hermiona z przejęciem relacjonowała przyjacielowi oburzające zachowanie Hectora wobec niej, a także samo spotkanie Klubu Ślimaka. Wcześniej oboje z Harrym ustalili, że pominą fakt, kto towarzyszył Ginny ze względu na Rona. Oczywiste było, że by mu się to nie spodobało, zdenerwowałby się, ponownie pokłócił z siostrą i tylko niepotrzebnie zepsuł sobie humor na same święta Bożego Narodzenia, które tak uwielbiał, po całym roku wyczekiwań. Wiedzieli, że kłótnie i spięcia niczego nie zmienią, a jedynie zniszczą w Norze urokliwą atmosferę krótkotrwałej beztroski.

— No, to teraz ty opowiadaj, jak było — powiedział Harry do Rona.

— Inaczej niż z wami, ale w pozytywnym sensie — odrzekł, gestykulując. — Jedliśmy słodycze, rozmawialiśmy, żartowaliśmy, uczyłem ją grać w szachy, a potem uciekliśmy przed Irytkiem i tak jakoś, nim się obejrzeliśmy, zleciały trzy godziny.

— To urocze — zaczęła Hermiona — patrzeć na ciebie, kiedy jesteś taki szczęśliwy, Ron.

— Zostawiam was w tej czułej chwili — rzekł Harry. W ręce trzymał zapisaną rolkę pergaminu, głową znacząco wskazał gabinet ich nauczycielki transmutacji. — Nie czekajcie, za chwilę będę.

Wyszedłszy z pomieszczenia, zaskoczył go tłok przed schodami. Jak się okazało, złośliwy Irytek zablokował lewitujące stopnie wysoko w powietrzu, żeby przejście na parter było niemożliwe. Jak zwykle nic nie zdołało go przekonać, do naprawy schodów, dopóki jakiś Ślizgon nie zagroził poltergeistowi zwołaniem Krwawego Barona, co przyniosło natychmiastowy efekt. Harry z trudem przecisnął się jak najbliżej krawędzi, czekając na nadlatujące stopnie. Przed nim stały dwie, niewiele młodsze dziewczyny, prawdopodobnie z Ravenclawu, sądząc po niebieskich wstążkach wpiętych we włosy. Rozmawiały przyciszonymi głosami, ale osoby będące blisko, z łatwością wszystko słyszały, czego one same, najwyraźniej nie były świadome.

O przebiegłości prawie idealnej | Drarry ✓Where stories live. Discover now