58

684 43 6
                                    

   Chciałem dać Arianie czas na przemyślenie wszystkiego, spędzenie czasu z przyjaciółmi i odetchnięcie, dlatego nie wtrącałem się i nie poszedłem za nimi. Byłem przekonany, że ona wie jak mocno ją kocham. Miałem nadzieję, że jej reakcja wynikała z szoku, a więc mi uwierzy, kiedy porozmawiam z nią na spokojnie.
   Co do Gabrieli z nią też miałem zamiar porozmawiać, ale krótko. Nie miałem innego wyboru, jak wyrzucenie jej. Nie mogłem narazić swojego związku na jej wybryki. Nie wiedzieć czemu wymyśliła sobie, że mnie uwiedzie, przybierając maskę pewnej siebie kobiety, gdzie tak naprawdę była małą, nieśmiałą, szarą myszką.
   Aby zająć czymś swoje myśli, pojechałem do miasta, a Octaviusa poprosiłem, aby zszedł z warty i przypilnował mojej dziewczyny i jej przyjaciół oraz służby. Po pierwsze, nie chciałem, aby pod moją nieobecność stało się coś złego w domu, a po drugie, miał zapewnić bezpieczeństwo, w razie gdyby któryś z przeciwnych gangów chciał dostać się do środka i zrobić im krzywdę. Wartownicy też po coś byli, ale dobrze mieć ochronę wewnątrz na wszelki wypadek. Nie miałem zamiaru oszczędzać na bezpieczeństwie.

    Zajechałem na stację benzynową, żeby zatankować. Gdy tylko wszedłem do środka, aby zapłacić, zauważyłem dwóch młodych facetów za ladą. Rozmawiali i śmiali się, a na mnie nawet nie zwrócili uwagi. Wziąłem z lodówki puszkę Coca-Coli i udałem się do kasy. Młody chłopak, który mnie kasował, nie patrzył na mnie, za to jego kolega bardzo uważnie mi się przyglądał. Młody wyglądał na początkującego. Na jego lewej piersi, do koszuli przymocowana była plakietka z imieniem: Sam.

- Jakiś problem? - spytałem starszego, po zapłaceniu.

- Czy my przypadkiem się nie znamy?

- Nie, nie sądzę - mruknąłem i zabrałem puszkę, a następnie szybkim krokiem ruszyłem do wyjścia.

   Ku mojemu zaskoczeniu drzwi nie otworzyły się. Puknąłem dwa razy w nie, myśląc, że coś się zacięło i za chwilę się rozsuną. Spojrzałem na czujnik, ale wyglądał na sprawny.

- Panowie, drzwi się zepsuły.

   Dopiero, kiedy się przyjrzałem, młodszy z nich miał przy uchu telefon, a drugiego nie było. Chłopak gorączkowo coś tłumaczył, ale żeby usłyszeć, musiałem podejść bliżej.

- Jest tutaj - głos mu drżał. - Nie wiem, nie widziałem żadnej broni. Pospieszcie się.

   Nagle podniósł głowę i nasz wzrok się spotkał. Rozłączył się i odłożył urządzenie w panice i strachem przede mną. Powoli zacząłem się zbliżać ku niemu.

- Czy ty wezwałeś policję?

- N-nie, dlaczego? Wezwałem specjalistę do tych d-drzwi.

- Co ty pierdolisz? Wszystko słyszałem, a drzwi wy zamknęliście.

   Chciał coś powiedzieć, ale wparował jego starszy towarzysz z jakimś marnym myśliwcem w ręce.

- Cofnij się - warknął celując we mnie.

- Przyjechałem tylko zatankować samochód, a przy okazji kupiłem puszkę Coca-Coli, to jakaś zbrodnia?

   Ani się nie cofnąłem, ani nie uniosłem rąk. Zamiast tego, powoli odstawiłem puszkę na jedną z pułek zapełnionych napojami i błyskawicznie wyciągnąłem pistolet, który Gabriela chciała użyć przeciwko mnie.

- Wiesz kim jestem i masz odwagę we mnie celować? Strzel, a moi ludzie wymordują twoją rodzinę.

   Wyglądał na przerażonego, kiedy usłyszał, co powiedziałem. Tak, jak przed chwilą miał kamienną minę, zgrywając twardziela i bohatera, tak teraz dłoń, w której trzymał broń trzęsła się. Mimo to, nie chciał się poddać i nie opuścił broni, a zaczął raczej przymierzać się do strzału. Rozległ się głośny huk. Strzeliłem pierwszy. Sam ze strachem w oczach spojrzał na upadającego kolegę. Od razu padł przy nim na kolana.

- Mike!

Zaczął dociskać rękę do jego krwawiącej rany na brzuchu, a wzrokiem szukał czegoś, czym mógłby zatamować krwawienie.

- Podałeś im moją tablicę rejestracyjną? - spytałem celując w młodszego.

   Gorączkowo, drżącymi dłońmi napierał rękoma na ranę. Zadałem mu to pytanie, bo skoro klęczał na podłodze i zajmował się umierającym kolegą, nie miał jak zająć się numerem, jeżeli wcześniej tego nie zrobił, a miałem nadzieję, że nie zrobił.

- Odpowiadaj, bo odstrzelę Ci głowę! - wrzasnął zniecierpliwiony podchodząc bliżej.

- N-nie, nie podałem! Przysięgam!

   Opusciłem broń i szybkim krokiem zacząłem zmierzać do wyjścia. Tam strzeliłem w zamek i ręcznie rozsunąłem drzwi. W pośpiechu wsiadłem do auta i odjechałem jak najszybciej. Kiedy wyjechałem ze stacji, przypomniało się, że nie zabrałem puszki Coli, która kupiłem. Musiałem zadowolić się jakaś wodą, która znajdowała się w samochodzie nie wiadomo ile czasu. Po drodze mijałem trzy policyjne wozy. Domyślałem się, że jechali na stację, by mnie złapać. Aż tyle ludzi potrzebowali żeby dorwać jednego człowieka? Zachowałem się jak każdy kierowca w tamtym momencie i zjechałem na pobocze, aby ułatwić im przejazd. Zapieprzali tak szybko, że byłem zdziwiony, że jadąc w takim tempie, nie zdążyli mnie przechwycić. Wtopiłem się w tłum, a oni nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi, więc chłopak musiał naprawdę nie udzielić im takich informacji jak numer mojej tablicy rejestracyjnej, kolor samochodu czy marka. Zapewne rozłączył się, zanim zdążyli zadać te pytania. Marnie skończył się mój wyjazd do miasta. Chciałem się odstresować, a stało się zupełnie na odwrót. W każdym razie byłem pewien, że do końca tego dnia już nic nie zdoła poprawić mi humoru.

A new beginning / jarianaWhere stories live. Discover now