✨ Epilog ✨

1.2K 55 30
                                        

    Miała na sobie szary t-shirt włożony w czarną spódniczkę sięgającą jej trochę ponad kolana. Tamtego dnia, kiedy widziałem ją po raz pierwszy. Upięła włosy w wysokiego kucyka tak, jak zawsze to robiła. Na ramieniu miała przewieszony jasny plecak w stylu vintage. Sięgała na palcach po wodę, próbując jej dosięgnąć z wysoko położonej półki w sklepie. Stałem jak wryty, przyglądając się jak jej przyjaciel, Harry, wyciąga rękę i bez trudu sięga po butelkę. Nie słyszałem co mówili, o czym rozmawiali, lecz wyraźnie widziałem jak posyła mu szczery, pełen wdzięczności uśmiech. Kilka sekund później zza rogu wyszli Louis i Cassie ze swoimi zakupami w rękach. Utkwiłem swój wzrok w jej cudownym uśmiechu, pięknej figurze i zgrabnych, kobiecych ruchach. Mógłbym tkwić w tym samym miejscu, zaciskając palce na rączce koszyka tak mocno i tak boleśnie, że ich opuszki aż stały się białe, do końca swojego marnego życia, bylebym mógł patrzeć na nią. Obserwować.

   Nigdy nie opowiadałem o naszym pierwszym spotkaniu. Do teraz. Nigdy też nie opowiadałem o swoich rodzicach. Również do teraz. I żałuję. Żałuję, że nigdy nie wyznałem jej, co poczułem, gdy po raz pierwszy ją zobaczyłem, że nie wyznałem jej, dlaczego jestem taki, jaki jestem. Popierdolony.

 Nienawidziłem wracać do domu ze szkoły. Nie uczyłem się najlepiej, w sumie to wcale się nie uczyłem, a jedynie przeszkadzałem nauczycielom w prowadzeniu lekcji głupimi żartami i zaczepiałem innych uczniów na przerwach po to, żeby skopać im dupę albo się z nich pośmiać. Mimo tego, że nie lubił mnie żaden z pracowników szkoły, wolałem siedzieć tam i znosić kazania i kary, niż w domu, gdzie czekały mnie o wiele gorsze rzeczy. Kto wolałby być bitym od mycia szkolnych kibli po lekcjach, czy siedzenia w kozie? Nie wiem kto, ale na pewno nie ja. Nikogo nie obchodziły moje oceny, mój stan zdrowia ani moje potrzeby. Moich ''rodziców'' obchodziło tylko to, czy przyniosłem do domu jakieś pieniądze. Byłem nastolatkiem, skąd miałem brać pieniądze? To też ich nie obchodziło. Jeremy był uzależniony od alkoholu, a Pattie od narkotyków. Nie jestem w stanie nazwać ich ojcem ani matką, bo nimi nie byli. Nie zachowywali się tak, nie traktowali mnie jak swojego syna, a jedynie jak worek treningowy, chłopca na posyłki czy bankomat (o ile udało mi się przynieść do domu jakieś skradzione grosze, żeby nie zostać zlanym). Nie ważne o jakiej porze wróciłem do domu, nie kontrolowali mnie, ale to, czy mam dla nich pieniądze. I wcale nie chcieli ich na zapłatę rachunków, zakupy spożywcze czy moją edukację. Chyba nie muszę tłumaczyć, po co im one były. Za każdym razem, kiedy się sprzeciwiłem lub po prostu nie udało mi się nikogo okraść w szkole, wracałem później. Szwendałem się po mieście, rozrabiałem w szkole, by móc zostać dłużej. Wiedziałem, że kiedy przekroczę próg domu, zostanę pobity. Zdarzało się, że Jeremy prowadził mnie do łazienki i tam w wannie pełnej lodowatej wody podtapiał mnie, aby dać mi ''nauczkę''. Pattie stała z boku i przyglądała się wszystkiemu. Nie winiłbym jej za zło, jakie mężczyzna mi wyrządzał, gdyby chociaż próbowała mi pomóc. Nie zrobiła nic. Co prawda, nie stosowała wobec mnie przemocy fizycznej, ani psychicznej, ale zgadzała się na to wszystko. Narkotyki znaczyły dla niej o wiele więcej niż moja osoba. Miałem dość takiego życia. Miałem dosyć bania się powrotu do domu. Gdyby ktoś mnie wtedy spytał jaka jest definicja słowa dom, odpowiedziałbym, że strach. Ale nikt nie zapytał, nikt nie pomógł, nikt niczego nie zgłosił odpowiednim służbom, dlatego sam musiałem sobie pomóc.

   Pewnej nocy po prostu się spakowałem, wyszedłem i więcej nie wróciłem. Trafiłem na chłopaków. Pomogli mi stanąć na nogi, przyjęli mnie do siebie. Nie mieli za wiele miejsca w ciasnym mieszkaniu, ale to, że musiałem spać na podłodze nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Znaczenie miała dla mnie sama pomoc, którą od nich dostałem. Dali mi wszystko, czego wtedy mi brakowało, czego nigdy nie otrzymałem od nikogo: bezpieczeństwo i wsparcie. Każdy z nich miał swoją własną, odrębną historię, ale każdy z nich również miał ciężką sytuację, dlatego tak dobrze się rozumieliśmy. Potrzebowaliśmy czasu i ciężkiej pracy, aby dotrzeć do tego miejsca, aby każdy z nas mógł być szefem sam dla siebie. 

   To doświadczenia życiowe kształtują charakter człowieka, jego zachowanie. W najmłodszych i najważniejszych dla mojego rozwoju latach, nie otrzymałem tego, co powinienem otrzymać, by być dobrym człowiekiem i wyjść na prostą.

   Nie wyszedłem na prostą. Działałem w zorganizowanej grupie przestępczej znanej niemalże na każdym kontynencie. Porwałem wbrew woli dziewczynę, przetrzymywałem ją, nie potrafiłem jej uchronić, wielokrotnie mimo moich obietnic, pozwoliłem, aby cierpiała fizycznie i psychicznie, a nawet sam się nad nią znęcałem, wyładowywałem na niej swój gniew i traktowałem ją tak, jak sam kiedyś byłem traktowany. Nie chciałem tego, ale to były jedyne wartości, jakie zostały mi przekazane.

    Miłość dostałem dopiero od niej, od Ariany mimo, że nawet, kurwa na nią nie zasłużyłem, bo niby czym? Tym wszystkim, co spotkało ją przeze mnie? Kochała mnie miłością bezgraniczną po tym, jak ją krzywdziłem. Kochała mnie całymi latami. Wiernie czekała na mnie, aż wrócę z więzienia, do którego trafiłem, bo jestem jebanym kryminalistą. Widziała we mnie dobrego człowieka mimo, że jestem tym złym. Nie zostawiła mnie, kiedy przyczyniłem się do śmierci naszego synka, Jaxona.

   Dlatego teraz jestem tutaj. Bo karma wraca. Klęczę na zimnej posadzce sali balowej w domu chłopaków, gdzie odbyła się impreza urodzinowa Floresa, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Trzymam w rękach ciało, które parę minut temu zostało postrzelone przez władze. Trzymam w rękach ciało mojej ukochanej, którą chciałem wziąć za żonę, z którą chciałem spędzić resztę swojego życia. Jej głowa bezwładnie zwisa ku dołowi, a martwe oczy są wypełnione pustką, ale patrzą prosto w moje i wiem, że ja sam jestem już martwy. 

Każdego złego człowieka spotyka kara, za wszystko, co zrobił. Jeśli odbiera innym ludziom ich wszystko, sam swoje wszystko traci. Tak jak ja straciłem całą moją rodzinę, którą niegdyś sobie wymarzyłem. 

* * *

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

* * *

Pewnie nie takiego końca się spodziewaliście. Było mi równie przykro pisząc to zakończenie jak wam czytając to.

Wyczekujcie notki z nowym opowiadaniem

Dziękuję wszystkim czytelnikom, nowym i starym, którzy towarzyszyli mi i bohaterom od 20 października 2016 roku aż do teraz. Dziękuję za wasze miłe słowa, komentarze i wspierające wiadomości, których otrzymywałam multum nawet wtedy, kiedy byłam na długiej przerwie. Gdyby nie wy, prawdopodobnie nie dokończyłabym historii Ariany i Justina. Pchaliście mnie do przodu i dawaliście ogromną motywację. Dziękuję ❤️

 Dziękuję ❤️

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
A new beginning / jarianaWhere stories live. Discover now