Rozdział 24.

5.4K 220 38
                                    

                Od tamtych dni minęło pół roku, byłam w piątym miesiącu ciąży. Nasze dziecko rozwijało się prawidłowo, a ja byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Miałam wszystko, a przede wszystkim najwspanialszego mężczyznę u mojego boku, ojca naszego dziecka.

-Jesteś gotowa? - wszedł do pokoju, gdzie właśnie się ubierałam, zakładałam szpilki, do sukienki, mój brzuszek powoli było widać, choć nadal byłam bardzo szczupła - Zmień te buty. Nie chcę, żeby coś Ci się stało. - skomentował.

-Cholera, jestem w ciąży, a nie obłożnie chora. Mnie też należy się czasem zajebiście wyglądać. - uśmiechnęłam się.

-Zawsze zajebiście wyglądasz. - podszedł do mnie i klepnął mnie w tyłek, stanął za mną i objął - Mama jest najpiękniejsza, prawda mały? - położył dłoń na moim brzuchu.

-Jak Ty dziwnie mówisz do naszej córki. - roześmiałam się wesoło.

-Zakładam się o najnowszą torebkę LV, że to będzie chłop! - powiedział dumnie - Wiem co robiłem. - roześmiał się.

-Durny to Ty jednak jesteś porządnie. - pocałowałam go - No, dawaj, bo się spóźnimy jak zwykle. - westchnęłam.

Dzisiaj mieliśmy kolejną wizytę, to właśnie dzisiaj poznamy płeć naszego dziecka. Doskonale wiem, że Marcin cholernie chce mieć syna, następcę rodu, ale dla mnie najważniejsze jest aby maleństwo było zdrowe.

-Mam dla was dobrą wiadomość. - zaczął lekarz obserwując coś w swoim monitorze - To bliźniaki. - spojrzał na nas z uśmiechem.

-Co? - Marcin zrobił wielkie oczy, ja zresztą też, nie byłam gotowa na dwoje dzieci, nie poradzę sobie, to było niemożliwe, bałam się czegoś takiego.

-Żartuję. - roześmiał się głośno - To chłopak. - podał mi papier do wytarcia się.

-Tak! - Marcin klasnął w ręce - Wspaniale! - złapał mnie i namiętnie pocałował, cieszył się jak małe dziecko, jego marzenie właśnie się spełniało.

-Wygrałeś tą torebkę. - powiedziałam spokojnie i podniosłam się.

Był tak szczęśliwy, że gdyby tylko mógł uniósłby cały świat. Mało kiedy widziałam, go tak zadowolonego i to było coś pięknego. Cieszyłam się, że nareszcie wszystko się układa, że jesteśmy szczęśliwi i mamy wszystko.

Wsiedliśmy do auta i mieliśmy jechać na kolację, ale Marcin odebrał dziwny telefon.

-Jak to w domu? - zapytał po chwili słuchania rozmówcy - Co zabrali? Kto przeżył? Ja pierdolę. Ilu ich było? O kurwa... - mówił w odstępach czasowych, widziałam, że coś się wydarzyło, że jest zły, zmartwiony i zmieszany, rozłączył się.

-Coś się stało? - zapytałam niepewnie, bałam się.

-Sięgnij do schowka, wyjmij broń i włóż ją do torebki. - poinstruował mnie, przeszedł mnie dreszcz.

-Marcin, do cholery co się dzieje?! - podniosłam na niego głos.

-Nie wiem kurwa co! - uderzył ręką w kierownicę - Zabili połowę naszych ochroniarzy, zdemolowali dom, nic nie zabrali. - mówił jak w amoku.

-Kto? - złapałam jego dłoń, bałam się, cholernie się bałam o nas i o nasze dziecko.

-Nie wiem, mała. Naprawdę  nie wiem, ustalamy to. - próbował być przy mnie spokojny, choć wcale mu to nie wychodziło.

-Co teraz zrobimy? - zapytałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi, bo zadzwonił znowu jego telefon, rozmawiał.

-Samolot. Za 20 minut. Wiadomo dokąd, nie zabieramy niczego. Przygotuj broń. - mówił - Musimy pozbyć się tych śmieci. - rozłączył się i spojrzał na mnie - Polecimy w takie miejsce, gdzie nikt nas nie znajdzie. Będzie trochę strasznie. - tłumaczył mi - Ale poza nami nikt tam nie wejdzie. Będziesz przy mnie, bezpieczna. - położył dłoń na moim udzie.

-Co się dzieje... - powiedziałam bardziej sama do siebie, popłynęły mi łzy, mój mąż w jednej sekundzie z najszczęśliwszego faceta na świecie stał się smutny i jakby bezradny.

15 minut później siedzieliśmy już w małym samolocie, przypięci pasami, było nas maksymalnie 8 osób, z załogą może 10. Było ciężkie powietrze, mówili coś do siebie po cichu, jakby coś zaraz miało się wydarzyć. Położyłam dłoń na nodze Marcina, a on mocno mnie ścisnął. Nachylił się i namiętnie mnie pocałował.

Wtedy nie wiedziałam, że jego usta całują mnie ostatni raz....

___________

Kochani, dobijamy do końca. 25 rozdziałów. Cholera, ale to zleciało. Tak zżyłam się z bohaterami, że mnie jako autorce pisząc następny rozdział chce się płakać. 

Jak myślicie co może się stać? Jak to wszystko wpłynie na losy bohaterów? 

Moja na zawszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz