Rozdział 17.

6.8K 237 11
                                    

            Mijały 24 godziny od momentu zakończenia operacji, stan Marcina cały czas był uznawany za ciężki. Miałam w głowie to, że mogę już nigdy z nim nie porozmawiać, nie dotknąć go. Ja i nasze dziecko. Teraz już nie było tylko mnie, ale byłam ja i nasze dziecko. Dwie osoby, dla których Marcin był wszystkim. Oparciem, siłą, bezpieczeństwem...
Siedziałam pod salą, byłam wykończona tym wszystkim. Chciałam wreszcie go dotknąć, chciałam, żeby się obudził i chociaż na mnie nakrzyczał. Chciałam czegokolwiek.
Do sali weszła pielęgniarka, przychodziły tam cały czas, monitorowały czy nic się nie dzieje, czy Marcina stan się nie pogarsza, ale teraz stało się coś dziwnego. Kobieta wybiegła z sali i za chwile biegła z dwoma lekarzami. Mówili coś między sobą, ale ja przecież nie rozumiałam ani słowa. Za to, że zabrał mnie do tego kraju urwałabym mu głowę.

Podniosłam się do okna, które przez ostatnie godziny były moim jedynym wyjściem do zobaczenia męża.
Jeden z lekarzy patrzył na monitory, a drugi coś robił Marcinowi. Dotknęłam palcami szyby. Bałam się, że dzieje się coś nie tak. Pielęgniarka zobaczyła mnie, podeszła i zasłoniła roletę.

-Kurwa! - uderzyłam ręką w ścianę i rozpłakałam się. Nie widziałam co tam się dzieje, czy z moim mężem coś się pogorszyło.

Po czasie, który się dla mnie ciągnął i wydawał godzinami wyszedł lekarz. Stanął w drzwiach i popatrzył na mnie takim wzrokiem, że od razu przedstawił mi się najgorszy scenariusz. Kiwnął głową i przesunął się, jakby pozwalał mi wejść pożegnać się z moim mężem... Moje serce właśnie pękało na miliardy kawałków. Bałam się tam wejść, bałam się tego co zastane. Bałam się, że wydarzyło się najgorsze.
Zapłakana jak dziecko zaczekałam, aż pozostałe osoby wyjdą. Jeden z nich trzymał w dłoni jakąś rurę. Stanęłam w drzwiach. Przez łzy prawie nie widziałam niczego. Mój mąż leżał bezwiednie na łóżku. Chwiejnym krokiem podeszłam do niego. Miał otwarte oczy, patrzył na mnie. Żył! 

-Kochanie... - powiedziałam resztka sił i rozpłakałam się ponownie, dotknęłam jego dłoni, a on mnie lekko  ścisnął. 

Nie było piękniejszego uczucia jak ten ścisk. Po tylu godzinach strachu i niepewności co przyniosą kolejne spojrzał na mnie i dotknął. Był tutaj z nami. 

-Tak bardzo się bałam... - ja już nie płakałam, ja beczałam, ale ze szczęścia.

Minęło kilka godzin, które spędziłam przy jego łóżku. Stan Marcina polepszał się z każdą chwilą. Powoli zaczynał mówić pojedyńcze słowa, choć widziałam, że sprawia mu to jeszcze problem.

Po dwóch długich i ciężkich dla nas dni przenieśli go na normalną salę, gdzie już można było go normalnie odwiedzać. Ale nie to było najważniejsze. Najważniejsze dla mnie było to, że mój mąż czuł się coraz lepiej. Normalnie ze mną rozmawiał, przede wszystkim był. Żył, oddychał i śmiał się. 

Weszłam do sali, dziś był czwarty dzień od jego wybudzenia się. Byłam przy nim całe dni, do domu jeździłam tylko się wyspać i wykąpać. Mój mąż leżał sobie wygodnie i przełączał kanały w TV.

-Same niemieckie. - pokręcił głową na mój widok - Co masz taką minę? - wyraźnie zdziwił się widząc mnie. 

Bałam się cholernie wyznać mu prawdę, bałam się jego reakcji na to co się wydarzy. 

-Będziemy rodzicami... - podeszłam do niego, wzięłam jego dłoń i położyłam na swoim brzuchu, zabrał ją, jakby parzyło.

-Weź sobie nawet tak nie żartuj! - powiedział, był naprawdę zły.

-Marcin ja nie żartuję, po postrzale straciłam przytomność, zrobili mi wyniki, też nie mogłam w to uwierzyć... - tłumaczyłam mu spokojnie - Prawdopodobnie nie wzięłam jakiejś tabletki, lub nie zadziałała, nie wiem sama. - usiadłam zrezygnowana na fotelu.

Widziałam jego złość, zmieszanie, to jak się gubił sam w sobie, nie wiedział co ma zrobić. Nie dość, że został postrzelony to jeszcze spadła na niego taka informacja. Chciałam dowiedzieć się kto i dlaczego strzelał, ale wiedziałam, że to jeszcze nie pora. Teraz najważniejsze było to, aby nasze dziecko dobrze się rozwijało.

-No trudno mała, musimy razem to ogarnąć. W końcu jesteśmy za to oboje odpowiedzialni. - wzruszyłem ramionami - Nie zgadza mi się tylko jedno... - powiedział zamyślony.

Popatrzyłam na niego i już wiedziałam co chce mi powiedzieć, zrobiło mi się źle, przykro. Jak mógł pomyśleć, że to nie on będzie ojcem. Z Piotrem nic mnie nie łączyło. Spotkałam się z nim, co prawda dałam ponieść się emocjom, ale nie spaliśmy ze sobą. Jedyną osobą, która może być ojcem naszego dziecka jest mój mąż.

-Nie mów tak... Kochanie... - starałam się mówić normalnie, ale głos mi drżał, czułam jak do oczu napływają mi łzy.

-Zrobimy testy, kiedy już stąd wyjdę. To nie jest tak, że ja Ci nie wierzę. Po prostu chcę mieć pewność, że to dziecko jest moje. - mówił spokojnie, ale mnie wcale to nie uspokajało, wręcz bolało.

Nie odpowiedziałam, spuściłam wzrok i kapnęła mi łza. Szybko ją otarłam, jego zachowanie naprawdę raniło, ale nie mogłam nic zrobić. Miał pełne prawo do myślenia w taki sposób, mogłam się zastanowić nad tym zanim spotkałam się z innym mężczyzną, zanim umówiłam się z nim na wspólny weekend. Już zawsze będę tego żałowała.

-Możemy zrobić test. - spojrzałam na niego, nie bałam się, bo nie zdradziłam go, byłam pewna, że dziecko jest jego, ale skoro to miało dać mu spokój byłam gotowa nawet dzisiaj zrobić ten pieprzony test.

-Chodź do mnie... - powiedział spokojnie, ciągle musiał spokojnie leżeć, nie mógł robić gwałtownych ruchów.

Podeszłam do niego, stanęłam obok łóżka, wytarłam łzy, a on położył dłoń na moim brzuchu. Zrobił to naprawdę z czułością, którą dało się wyczuć. W jednej chwili złościł się, krzyczał, a w drugiej był taki czuły. Za kilka miesięcy mieliśmy mieć przy sobie owoc naszej miłości, z którą bywało różnie. Nie wiedziałam czy to skończy się dobrze, czy on nadaje się na ojca. Czy będzie dobrym tatą. Bo ojcem może być każdy, ale prawdziwym tatą zostają nieliczni... Tego się bałam.


Moja na zawszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz