Rozdział 5

127 12 3
                                    

Stanęłam po środku pokoju rozglądając się. Na plecach miałam średniej wielkości ciemno zielony plecak, ubrana byłam w moje ulubione krótkie dresowe czarne spodenki oraz szary t-shirt. Odpięłam plecak i już chyba dziesiąty raz sprawdziłam czy wszystko mam.
-Ubrania, apteczka, latarka, jedzenie... mapa- wymamrotałam zerkając do środka. Powoli zasunęłam zamek i ponownie zarzuciłam na ramię plecak kierując się w stronę wyjścia z pokoju.

Po drodze zahaczyłam jeszcze o pokoje rodzeństwa Blake'ów bo to właśnie z nimi miałam jechać. Szliśmy korytarzami arkadii od dobrych kilku minut, przyzwyczaiłam się już do słownych przepychanek, tym razem poszło o to że Octavia nie była przyszykowana o ustalonej porze więc nie za bardzo skupiłam się na kłótni prowadzonej za moimi plecami. Po chwili dołączył do nas jeszcze Lincoln. Razem z ziemianinem po cichu śmialiśmy się z głośnej wymiany zdań blake'ów.

Już prawie byliśmy przy wyjściu ze statku kiedy zaczepiła nas moja matka.
-Jadę z wami.- oznajmiła.
-co?
-jadę z wami.- powtórzyła brunetka.
-co? Po co?
-Marcus stwierdził ze lubicie wypakowywać się w kłopoty i przyda wam się medyk.- tym razem to rodzeństwo zaśmiało się ze mnie. Dokładniej z mojej miny.
-Ja jestem medykiem.- wymruczałam.

W końcu doszliśmy do rovera. Bellamy wsiadł za kierownicę, ja na miejsce obok niego wyciągając przy okazji mapę. Reszta naszej wesołej wycieczki usiadła na tylnich siedzeniach. Octavia i moja mama chichotały zerkając na mnie. Po godzinie drogi nie wytrzymałam.
- Możecie przestać?!- prawie krzyknęłam.
- Nie denerwuj się księżniczko, jeszcze tylko 5 godzin. - powiedział skupiony na drodze brunet i uśmiechnął się pod nosem, nawet na mnie nie spojrzał.

Reszta drogi minęła w miarę sprawnie. Wszyscy wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy się rozglądać.
-Bunkier powinien znajdować się gdzieś tutaj.- krzyknął Bellamy trzaskając drzwiami rovera.

Na początku szliśmy wszyscy razem, ale po chwili utworzyły się małe grupki. Z przodu szła Octavia wraz z Lincolnem rozmawiając o jakichś ziołach. Kawałek za nimi szedł brat dziewczyny uważnie się rozglądając, a na tyłach ja z mamą która podejrzanie się do mnie szczerzyła.

- Powiesz mi o co chodzi?- zapytałam.
- Masz kogoś?
- co?
- Clarke, czy ty masz problemy ze słuchem?
- Nie po prostu nie dowierzam.
- Pytałam się, Czy masz kogoś?
- Uważam ze jeszcze jest za wcześnie, dopiero co pozbieralam się po śmierci Lexy... Po za tym wątpię żeby...- w tym monecie mi przerwała.
- Może to dobrze zbudowany chłopak z piegami i ciemnymi włosami?
- Co?
- Jeszcze ma loki i brązowe oczy... wygląda na trochę dzikiego... napewno kojarzy...-nie dałam jej dokończyć bo przyśpieszyłam i ją minęłam.
- Clarke! Jeszcze nie skończyłam!
- Ale ja skończyłam słuchać!- krzyknęłam mijając Bellamy'ego który cicho się śmiał. Musiał usłyszeć naszą rozmowę. Super. Nie odwracając się pokazałam chłopakowi środkowy palec i dołączyłam do pary z przodu która była tak zafascynowana rozmową że nie zwrócili uwagi na zamieszanie z tyłu.

After everything we've been throught...// bellarkeWhere stories live. Discover now