Prolog

243 19 12
                                    

Siedząc w sektorze Czytelni, przerabiałam zaległy rozdział mechatroniki. Ostatnio nie byłam zbyt pilnym wyznawcą i z tego powodu musiałam zaliczyć specjalny test, by utrzymać średnią. Groziło mi wydalenie z grupy, a bardzo nie chciałam skończyć jako subdykant, który przedwcześnie porzucił edukację i musiał pracować fizycznie, nierzadko ciężko i pod nadzorem kontrolującego reformatryka. Nie możesz upaść tak nisko! – powtarzałam. Musiałam utrzymać status za wszelką cenę, ponieważ nie przeżyłabym jako bezwolny pracownik. Nasz mesentryk kierował się bardzo surowymi zasadami i niczego nikomu nie ułatwiał. Pechowo dla mnie, ponieważ miał też najwyższą ze wszystkich średnią, jeśli chodziło o degradowanie najsłabszych wyznawców. Według jego opinii większa część nas nie kwalifikowała się nawet do tego, żeby ubiegać się o jego certyfikat. Tak więc od niespełna dwóch godzin próbowałam wpoić sobie zaległości, licząc, że wkrótce uda mi się zlikwidować punkty, dzięki czemu utrzymam prawo wyboru kierunku. Niełatwo jednak stać się z wyznawcy niezależnym tradykantem, ale dzisiaj nie miałam nawet siły o tym myśleć. Od kiedy otworzyłam oczy, byłam dziwnie pobudzona i rozkojarzona. Czytałam po kilka razy każde zagadnienie, co chwilę zerkając na ogon komety Zigel, która wydawała się trwać bez ruchu, niczym gruba rysa na szkle. Popędzałam ją w myślach, żeby wreszcie minęła naszą Macedarion i zniknęła mi z oczu. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale jej widok niepokoił mnie od chwili, gdy tylko ją ujrzałam. Ze skryptów, jakie ciągle napływały do nas z sąsiedniej planety Matron, wynikało, że Zigel, opuszczając nasz układ, zbliży się bardziej, niż to początkowo zakładano, co mogło zachwiać wszystkimi przekaźnikami na Mar, a nawet doprowadzić do katastrofy. Na dodatek moje obawy podsycane były strasznymi tragediami sennymi. Podczas spoczynku przemierzałam samotnie ruiny, nad którymi unosiła się, zabójcza dla wszelkiego rodzaju życia chmura. Widziałam porozrzucane i nadpalone zwłoki, których twarzy nie byłam w stanie rozpoznać. Miałam tylko świadomość, że nie byli mi obcy. W dalekim Wszechświecie i na mniej rozwiniętych planetach, jak przykładowo błękitna Ziemia czy mroczna Vigro, komety były rzadkością. Podobno istniało tam o wiele bogatsze życie i bardziej sprzyjające warunki dla istot humanoidalnych i nie tylko. Ze zwrotnych skryptów, które wysyłaliśmy do sieci szpiegowskich satelitów, posiadających dalekosiężną łączność, wynikało, że panował tam podział nie tylko na klimaty atmosferyczne, ale też tak zwane rasy, różniące się kolorem skóry oraz państwa, używające różnych symboli do komunikacji. Podobne warunki panowały na Vigro, jednak tam, większość energii czerpano nie z gwiazd a z jądra planety. Od kiedy tylko zostałam wyznawcą, marzyłam o odwiedzaniu tych zadziwiających światów. Pragnęłam poznawać, opisywać każdą spotkaną formę życia i zostać wysoko postawionym mesentrykiem, by móc potem przekazywać tę wiedzę kolejnym wyznawcom.

Niestety, przez przeklętą Zigel, nie mogłam nawet się skupić na prostym zadaniu. Najbardziej się bałam odesłania na niesławną Madrevil, do obozu buntowników, umysłowo niesprawnych jednostek i tych, którzy nie posiadali żadnego stopnia, czyli zaprawiaczy. Ci, nie kwalifikowali się nawet na subdykanta. Fakt, sama się na niego nie kwalifikowałam, bo byłam zbyt słaba, żeby pracować, jednak miałam dopiero siedemnaście zim i wciąż się rozwijałam.

— Luka, zaprawiaczu... — usłyszałam, a potem poczułam na plecach rękę Atru.

— Jeśli przyszedłeś ze mnie żartować, to usiądź gdzie indziej. Dziś ledwo wytrzymuję sama ze sobą — ostrzegłam cicho.

— Nie przyszedłem żartować, przepraszam. Musimy porozmawiać.

Okrążył ekran, przy którym pracowałam, po czym przechylił go z powrotem do funkcji stołu i spojrzał na mnie poważnie.

— Widziałaś ostatnie skrypty?

— Ostatnie, czyli te z wczoraj?

— Nie, dzisiejsze.

KanclerzWhere stories live. Discover now