Rozdział I - część pierwsza

94 15 2
                                    


Madrevil. Kilkadziesiąt wschodów po kataklizmie.


— Jadą! Prędko, Lu! Pospiesz się! — wykrzykiwał smarkacz, ryzykując odkryciem naszej kryjówki.

Pat był młodszy ode mnie o pięć zim. Pięć wschodów temu w naszej wędrującej grupie wybuchły zamieszki, podczas których wielu zostało rannych. Miałam już dość tej niepewności. Postanowiłam uciec od pieniaczy i spróbować przeżyć na własną rękę albo dołączyć do innej, spokojniejszej grupy. Dopiero po dwóch wschodach zorientowałam się, że jestem śledzona przez tego gówniarza. Cały czas deptał mi po piętach, zmniejszając dystans, aż wreszcie pozwoliłam mu przy mnie zostać. Od tamtej pory zachowywał się jak przywódca i rozkazywał mi na każdym kroku. Niedomyty smark.

Splunęłam w rów wypełniony cuchnącą gliną, a następnie pokonałam go jednym skokiem i wdrapałam się na wzgórze. Stąd byliśmy praktycznie niewidoczni i z bezpiecznej odległości mogliśmy obserwować całą kolumnę przejeżdżających pojazdów Kanclerza.

— Kiedyś będę taki jak on, zobaczysz — oznajmił dumnie Pat, po czym wciągnął do gardła całą zawartość zapchanego nosa.

— Chyba na innej planecie i w innym życiu smarku — skwitowałam, wymierzając mu szturchańca łokciem.

— Sama jesteś głupia — jęknął i przycisnął do ust brudną piąstkę.

Zawsze tak mówił, kiedy ktoś się z nim nie zgadzał. Czasami miałam wrażenie, że słyszy głosy, które z niego drwią i nazywają głupkiem. Co prawda był trochę pokręcony, ale mnie też dużo nie brakowało, żeby odejść od zmysłów na tej bezdusznej planecie. W ogniowej gorączce Pat stracił większość włosów i na jego głowie widniało wiele zgrubiałych blizn, tylko gdzieniegdzie porośniętych lichymi, ciemnymi włosami. Oprócz tego szwankował mu układ oddechowy, ponieważ co jakiś czas cały śluz, o ile go wcześniej nie wydmuchał, po prostu ściekał mu po brodzie, a płuca świszczały przy tym, jak organki. Z tego powodu też głowa i szyja Pata zawsze były owinięte jakąś chustą.

Jeśli zaś o mnie chodziło, to niewiele ucierpiałam, a przynajmniej nie na ciele. Głównie odbiło się to na mojej psychice. Przez jeden błąd rozdzieliliśmy się z Atru i od tamtej pory go nie widziałam ani o nim nie słyszałam. Ostatnio zaczęłam podejrzewać najgorsze, ale póki co, nadal miałam nadzieję.

— Widzisz zielony pojazd z nadbudową, z którego wystaje długowłosy blondyn w hełmie? Ciekawe, ile może pomieścić żołnierzy. Dom na kółkach, ale ekstra — zachwycał się.

— Nie wiem, czym się tak ekscytujesz — mruknęłam, obserwując tumany kurzu, wydobywające się spod potężnych kół i gąsienic.

— Gdybyśmy taki mieli, nie musielibyśmy spać pod gołym niebem i męczyć się wędrówką. Moje buty... — zamilkł i cicho westchnął. — Czuję, że niedługo zejdą mi razem ze skórą — dodał ponuro.

— Mocno bolą cię nogi?

— Nie tylko bolą, ale zaczynają sztywnieć w kostkach. Blizny się obtarły i...

— Pokaż — ucięłam i szarpnęłam go za rękaw, chcąc zmusić do zejścia.

— Odbiło ci? — sapnął.

— Nie marudź, tylko zdejmuj buty, chcę je obejrzeć — nakazałam.

— Wiem, dlaczego tak mówisz — oznajmił, przestraszony, po czym odsunął się, przewrócił na bok i podkulił nogi. — Chcesz mnie zostawić, mam rację Lu?

Mała bańka wysunęła się z jego nosa, zanim zdążył ją wciągnąć i w tej chwili wyglądał naprawdę żałośnie. Było mi go żal i nawet do głowy mi nie przyszło to, o co mnie oskarżał.

KanclerzWhere stories live. Discover now