Rozdział XVI

45 10 2
                                    

Kanclerz w dalszym ciągu nie odrywał wzroku od drogi, podczas gdy z drugiej strony nadjeżdżała pierwsza ciężarówka, za którą wystawała uniesiona lufa potężnego działa. Pojazd powoli zjeżdżał ze stoku, niebezpiecznie kołysząc się blisko krawędzi. Podniosłam się i, nie zwracając uwagi na klnącego pod nosem Zeda, wyszłam jej naprzeciw. Byłam ciekawa, czy inni, widząc nas po drugiej stronie, poczuli się odrobinę spokojniej.

Kierowca przyspieszył na prostej, a następnie zatrąbił i minął mnie z szerokim, aczkolwiek niekompletnym uśmiechem na twarzy. Był to ten sam obleśny łysol, z bielmem na oku. Gdy zatrzymał się tuż za bojownikiem Zeda, odwróciłam się i usiadłam nieco dalej, czekając na kolejną ciężarówkę, która już ruszyła, ciągnąc za sobą opancerzony transporter. To miało być tylko polowanie — przypomniałam sobie słowa Ewy i prychnęłam pod nosem, nie wyobrażając sobie nawet, jak musieli się prezentować, gdy wyruszali do walki. Z drugiej strony, buntownicy albo inna, wrogo nastawiona do Kanclerza grupa, mogła być uzbrojona tak samo, o ile nie lepiej. Przecież ktoś na Matron przejął cały arsenał i dziwne było, że Kanclerz nie wydawał się z tego powodu jakoś szczególnie przejęty.

— Wszystko w porządku? — usłyszałam i na dźwięk jego głosu, zerknęłam przez ramię.

Til podszedł do łysego z bielmem i przyłożył pięść z uniesionym kciukiem do jego otwartej ręki. Ten gest wyglądał na bardzo przyjacielski i od razu go zakodowałam.

— W najlepszym, choć przez chwilę było gorąco i nikt nawet nie chciał się zakładać — zaśmiał się łysol. — Dałeś po garach, ale wiedziałem, że sobie poradzisz. Urwałbym łeb gołymi rękami temu, kto kazał tym gnojom zniszczyć nasz trakt — dodał nieco poważniej, po czym obaj odsunęli się, spoglądając w stronę kolejnej maszyny, która wjechała już na bezpieczny grunt.

— Miałem pewne przeczucie co do tej górki, tak samo, jak przy tamtej pierwszej, zanim wyjechaliśmy na polowanie — skwitował Kanclerz, posyłając mi znaczące spojrzenie.

Poczułam gorąco na policzkach, kiedy zorientowałam się, że chodziło o górę, gdzie złapano mnie z Patem.

— Pieprzę taką jazdę! — ryknął niespodziewanie Zed, wynurzając się spod podwozia. — Widzieliście te dziury? Co ja mówię... Kratery! Przez nie wgniotła się dolna osłona na amunicję. — Splunął, po czym kopnął w leżący przed nim odłamek, posyłając go w stojącą za bojownikiem ciężarówkę.

Kamień odbił się od boku, a następnie rykoszetem, omal nie trafił w nogę znajdującego się nieopodal Kanclerza. Ten uniósł tylko ze zdziwieniem brwi, zerknął pod nogi, a potem na Zeda.

Zed wyszczerzył zęby w grymasie, który miał przypominać uśmiech, ale było jasne, że wcale nie chodziło o osłonę, tylko o dokonanie Kanclerza, które najwyraźniej było mu nie w smak.

— Zed, opanuj się — zrugał go łysol.

— Tak, wiem, wiem... — parsknął wielkolud, unosząc ramiona nad głowę. — Wyklepię ją sobie na miejscu — dodał, po czym opuścił je i wcisnął ręce do kieszeni.

Zastanawiałam się, skąd było w nim tak wiele agresji. Pewnie gdyby nie to, już dawno bylibyśmy dobrymi kompanami. Szybko przeniosłam wzrok na twarz Kanclerza, która, jak zwykle była niewzruszona. Może nie tak dobrymi, jak z nim — pomyślałam, czując znajomy ucisk w żołądku. Gdy przyłapał mnie na gapieniu się, od razu opuściłam głowę i czmychnęłam za bojownika, na drugą stronę traktu.

Bałam się do tego przyznać, nawet przed sobą, ale doskonale wiedziałam, kogo bez wahania bym wybrała na swojego obrońcę.

Bałam się do tego przyznać, nawet przed sobą, ale doskonale wiedziałam, kogo bez wahania bym wybrała na swojego obrońcę

Oops! Questa immagine non segue le nostre linee guida sui contenuti. Per continuare la pubblicazione, provare a rimuoverlo o caricare un altro.
KanclerzDove le storie prendono vita. Scoprilo ora