Rozdział XXII

57 10 2
                                    

— Nie kręć się sama po obozie, a zwłaszcza po zmroku. Kiedy się zgubisz, zapytaj kogoś o drogę, a najlepiej poproś, żeby cię odprowadził. Jeśli wyniknie jakiś problem, powołaj się na mnie — oświadczył Kanclerz, wypowiadając wolno każde słowo.

— Tak jest — powiedziałam, zaskoczona jego nagłą troską. — I dziękuję — dodałam cicho.

Jego zastępca nawet nie ukrywał niechęci i nieuzasadnionych podejrzeń względem mnie, i kto wie, jak bardzo zostałabym przemaglowana, gdyby nie Til. Kolejny punkt na mojej liście. Musiałam uważać na Vigo i omijać go, o ile to możliwe. Uśmiechałam się w duchu, bo oczywiście znowu miałam swój napad uwielbienia do Kanclerza.

Tymczasem starałam się zapamiętać każde skrzyżowanie i oznaczenie. Niestety, w blasku tych wszystkich świateł nie było to takie proste, więc już po chwili nie wiedziałam, gdzie się znajdowaliśmy. Nawet kiedy dojechaliśmy na miejsce, nie byłam w stanie rozpoznać właściwego wejścia do kwater. Według mnie wszystkie wyglądały jednakowo, ale teraz, po bliższym przyjrzeniu się, dostrzegłam na drzwiach ledwo widoczny napis: C—46/61, z którego dawno już odpadła farba. Marny byłby z ciebie żołnierz — zrugałam się w myślach.

Próbowałam też przyglądać się czynnościom, jakie wykonywał podczas prowadzenia pojazdu, w międzyczasie zerkając na jego osłonę. Moja wiedza na temat laserów była dosyć pobieżna; czytałam o ich zastosowaniu w broni, miernikach, przekaźnikach i projektorach, ale nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym do tego, co nosił na oku. Zastanawiałam się, czy niedowidzi i osłona była tylko jakimś przyrządem wspomagającym, czy może nie miał w ogóle oka i nosił ją po to, by to ukryć. A może to jakaś tajna broń, o której cywile nie mieli pojęcia? Jak do tej pory nie słyszałam, by którykolwiek z jego żołnierzy, łącznie z Ewą, komentował ten osobliwy dodatek, co również wydało mi się dziwne.

Opuszczając pojazd, dostrzegłam w oddali tę samą ciężarówkę, za którą wcześniej się ukryłam i wyglądało na to, że Vigo był zakwaterowany obok nas. Kanclerz czekał na mnie przy wejściu, z rękami w kieszeniach i praktycznie w ogóle się nie poruszał, a nawet nie oddychał. Zupełnie jak wtedy.

— Jeśli masz pytania, to nie patrz takim nierozgarniętym wzrokiem, tylko je zadawaj. Jeśli jesteś głodna, idź na stołówkę, a jeśli będziesz się nudziła, to... — zawahał się — możemy jutro wieczorem dokończyć omawianie twojego, takie tam bzdury, projektu.

Nierozgarniętym wzrokiem? Czy właśnie tak na niego patrzyłam?

— A jak będę chciała spotkać się z przyjacielem? — spytałam, podchodząc do niego.

Spodziewałam się jakiejś reakcji, ale twarz miał niewzruszoną.

— Porozmawiam z Ewangelistą. Mówiłem poważnie o niespacerowaniu w pojedynkę, więc nie oddalaj się nawet do niego — dokończył, po czym odwrócił się i otworzył drzwi.

Tak jest — powiedziałam, nie chcąc go zdenerwować.

Weszłam na korytarz, lecz po chwili zatrzymałam się i puściłam Kanclerza przodem. Żołnierze na jego widok cofali się do swoich kwater i je zamykali. Przypominało to trochę sytuację na Macedarion, kiedy Mesentryk przechadzał się po naszym korytarzu i wówczas każdy przerywał swoje zajęcia i udawał, że się uczył. Niestety niektórzy tutaj nawet za zamkniętymi drzwiami wyczyniali dziwne rzeczy, jak domniemywałam, po dochodzących stamtąd odgłosach. Kiedy niespodziewanie rozniosły się czyjeś głośne, ekstatyczne jęki i dzikie, niemal zwierzęce pomruki, twarz rozgrzała mi się do czerwoności. Wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach i jak najprędzej chciałam się stąd wydostać.

KanclerzWhere stories live. Discover now