Rozdział XXXII

51 8 1
                                    

Teraz będzie łatwiej skupić się na tym, co naprawdę istotne. Pomyślałam też o tym, co powiedział Kanclerz. Podejrzewałam, że blefował i nie usunąłby mnie z obozu, nie w porze niskiej, chociaż... Zapewne teraz moje istnienie nie było dla niego warte więcej, niż obcego cywila. Nie liczyłam na zdobycie jakiejś szczególnej funkcji, ale wiedziałam, że dałabym radę służyć w patrolu. Tak więc postanowiłam wykazać się, ale bynajmniej nie przed Tilem.

Po obiedzie, który dla odmiany zjadłam z Atru i chłopakami, próbowałam wypytać Reę o centrum dowodzenia, ale dowiedziałam się jedynie pokrętnej odpowiedzi, że jest ono tam, gdzie Kanclerz i Vigo, cokolwiek to miało znaczyć

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Po obiedzie, który dla odmiany zjadłam z Atru i chłopakami, próbowałam wypytać Reę o centrum dowodzenia, ale dowiedziałam się jedynie pokrętnej odpowiedzi, że jest ono tam, gdzie Kanclerz i Vigo, cokolwiek to miało znaczyć. Jakby było jakąś skrzynką, którą nosili na zmianę. Zaczęłam podejrzewać, że nikt oprócz tych dwóch nie miał w ogóle pojęcia, gdzie się znajdowało.

— Co zazwyczaj robicie o tej porze? — zapytałam Atru, który od jakiegoś czasu milczał i wydawał się bujać na innej planecie.

— Odwalamy brudną robotę za przybocznych — prychnął Benz, za co dostał od Rei strzałę w ramię.

— Mamy dwie godziny na siłowni, potem robimy rundę wokół portu i jak zwykle sprawdzamy zabezpieczenia — wtrącił przywódca. — Następnie mamy czas wolny do kolacji, a po niej to samo, co wokół portu, tylko na terenie obozu. Wymieniamy też uszkodzone oświetlenie, konserwujemy broń i nie pozwalamy szmatom przekraczać dozwolonej granicy — wyjaśnił.

— Twoje zadanie na dzisiaj dobiegło końca — powiedział niespodziewanie Atru automatycznym, zamyślonym tonem.

— Dokładnie. Lepiej porządnie się wyśpij przed jutrzejszym wyjazdem, bo możemy zarwać w osadzie nockę — ponownie odezwał się Rea.

— Będzie starcie! — ktoś nagle krzyknął, wpadając na stołówkę, po czym od razu się wycofał, zostawiając uchylone drzwi.

Chłopaki spojrzeli po sobie, po czym zebrali rzeczy i podnieśli się od stołu. Zerknęłam na Atru, który z tą samą miną nadal pochłaniał posiłek, w ogóle nie reagując na zamieszanie. Nie miałam pojęcia, co się z nim działo, ale ruszyłam za resztą.

Pod stołówką zebrał się spory tłum. Wychwyciłam Johę, górującego nad innymi, i przecisnęłam się do chłopaków. Pod ścianą stał dzikus Kenda z dziwnym uśmieszkiem, jakby mu coś odbiło, a przed nim, jak drapieżnik, krążył Zed...

— To tylko kostka, powiadasz — mruknął wielkolud, nerwowo zaciskając szczękę. Twarz Zeda, dotąd blada, momentalnie poczerwieniała, kontrastując z bielą jego włosów. W powietrzu zawisło wyczuwalne napięcie.

— No... kostka — powtórzył głupkowato Kenda, cofając się i opierając o ścianę.

Nie miałam pojęcia, o co chodziło, ale najwidoczniej dzikus narozrabiał. Przesunęłam się nieco, omijając Johę, i ujrzałam stojącą nieopodal Afi, wokół której rozrzucone były pojemniki z jedzeniem. Dziewczyna była blada jak trup, trzęsła się, a jej ubranie było wymiętolone tak samo, jak doczepione do jej włosów jaśniejsze pasemka. Wyglądała, jakby ją ktoś nieźle wytarmosił.

KanclerzWhere stories live. Discover now