Rozdział XIV

41 12 0
                                    

Stojąc z Ewą na dachu wagonu, obserwowałyśmy, jak Kanclerz szykował się do pokonania niebezpiecznej trasy. Im dalej od krawędzi urwiska, tym skał było więcej, a oczyszczenie okrężnego odcinka mogłoby zająć i kilka wschodów. Dlatego dowódca zdecydował, że nie warto posuwać się w głąb gęsto usianego głazami wzniesienia. Uprzątnięto więc tylko pas niedaleko krawędzi, od której siła wybuchu odrzuciła większe fragmenty. Nawis mógłby się osunąć w każdej chwili, gdyby okazał się zbyt kruchy i nie wytrzymał ciężaru maszyny. Było jasne, że Kanclerz ryzykuje nie tylko utratę bojownika, ale także życie.

— Nie mogę na to patrzeć — jęknęła Ewa, gryząc paznokieć.

— Dlaczego?

— Jeszcze się pytasz? Nie widzisz, że zaraz może się wszystko zarwać, Til spadnie i... Naprawdę chcesz to oglądać?

Była przestraszona, ale nie miała w oczach łez, podczas gdy ja z całych sił starałam się stłumić wzbierający we mnie płacz. Wyparłam na razie strach, po prostu byłam wzruszona i czułam głównie podziw dla jego odwagi.

— Dziwne, że ty nie chcesz, biorąc pod uwagę, że tyle ryzykuje i...

— Przestań, lepiej nie kończ tego, co zamierzałaś powiedzieć — ucięła. — Ja stąd idę — dodała, zdenerwowana, po czym zeszła na dół.

Mimo że Til mnie tu nie chciał, obawiałam się o niego tak samo, jak ona, o ile nie bardziej. Serce waliło mi jak młotem, ale nie odwróciłam wzroku. Za bardzo w niego wierzyłam i nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś mogło pójść nie tak. Nigdy nie dostrzegłam w jego twarzy strachu ani wahania. Zawsze była to surowa powaga, głębokie rozważanie albo złość, momentami ocierająca się nawet o furię, ale nigdy strach. Często zastanawiałam się, jakby wyglądał bez tej tajemniczej nakładki. Byłam też ciekawa, czy to tylko maska, której starannie pilnował przed swoimi ludźmi, by zawsze była na miejscu, czy krył się za nią prawdziwy on, jakiego jeszcze nie znałam? A może taki po prostu był?

Wiatr niespodziewanie zmienił kierunek, wzbijając chmurę szarego pyłu, która momentalnie zasłoniła przód uprzątniętego nawisu. Żołnierze cofnęli się, jakby na komendę i wtedy Til zszedł z krawędzi, zbliżył się do drzwi bojownika i wskoczył do środka. Rozczarowana tym, że zniknął mi z oczu, instynktownie zerknęłam na działko obok mnie. Juso zostawił je w opuszczonej pozycji, więc nawet bez stawania na palcach, dosięgłam do optyki. Było przystosowane nie tylko do likwidacji obiektów i ruchomych celów, ale także do tworzenia map, które w postaci siatki, laser mógł nanieść na każdą, płaską powierzchnię, oraz do obserwacji terenu. Do namierzania służył niepozorny, trójzębny celownik naprowadzający, umieszczony na zakończeniu lufy. Mózgiem takiego działka był oczywiście laser, złożony z kilku specjalnych soczewek i panelu ładowania. Gdy kończyła się amunicja, działko samoczynnie wchodziło w ten tryb, jednak do aktywacji, potrzebny był osobisty klucz, który oczywiście strzelec zabrał ze sobą.

Ułożyłam łokcie na bocznych podporach, odchyliłam przesłonę, po czym uruchomiłam wspomaganie optyczne. Kiedy usłyszałam delikatne kliknięcie, zbliżyłam oko do lupy, chwyciłam za okular i zwróciłam ją w stronę bojownika. Momentalnie się uśmiechnęłam, gdy w dolnym rogu pojawiła się ikona baterii, wskazująca, że była naładowana na full, mimo że Mirris od samego wschodu nie rozpieszczała światłem. Obraz momentalnie zrobił się zielony i powiększył się, więc skupiłam uwagę na tym, co działo się w kabinie Kanclerza. Siedział z rękoma na kierownicy i palcami gładził jej owal. Wyglądał na opanowanego, miał lekko przekrzywioną głowę, jakby zapatrzył się w urwisko. Obserwuję cię, a ty nawet o tym nie wiesz. Widziałam jego twarz z tak bliska, że mogłam dostrzec garbek na nosie i policzyć pieprzyki na policzku. Uchwycić błysk zawieszki łańcuszka przy uchu...

KanclerzTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang