Rozdział XXXIV - koniec części pierwszej

59 11 9
                                    


— Luka, jesteś tu?! — usłyszałam wołanie.

— U Zeda! — krzyknęłam, podnosząc się z łóżka.

Po chwili drzwi z impetem otworzyły się i Atru chwycił mnie w objęcia, co od razu mnie zdziwiło.

— Myślałem, że znowu będę musiał cię szukać... — westchnął, zdyszany w moje włosy.

Sytuacja była dla mnie tak zaskakująca i jednocześnie niezręczna, że od razu chciałam się uwolnić, lecz ramiona Atru trzymały zbyt mocno.

— Co się dzieje i dlaczego znowu mnie zostawiłeś? — zapytałam, gdy objął mnie jeszcze ciaśniej i niespodziewanie wyniósł na korytarz.

— Lu, chyba się zaczęło — oznajmił szeptem, po czym chwycił w dłonie moją twarz, jakby chciał pocałować, ale w porę się uchyliłam, zupełnie go nie poznając.

Ponowił próbę i tym razem mu się udało. Syknęłam wściekle, gdy ugryzł mnie w wargę. Zaskoczona jego natarczywością i przyciśnięta do ściany, złapałam go za ręce, żeby odtrącić, ale nagle rozległ się gromki głos:

— Ruszać się! Wszyscy do schronu! — ryknął Til.

Więżące mnie ramiona momentalnie zwiotczały i odskoczyłam od Atru, jak poparzona

— Prędzej! Prędzej! — wykrzykiwał, spiesząc w naszą stronę. — Atruman! Pomóż jej zabrać chłopaka i pospieszcie się! — nakazał, po czym minął nas i w ogóle na mnie nie spojrzał.

Żołnierze wpadali i wypadali ze swoich kwater, a ja stałam zamroczona, ledwo łapiąc to, co przed chwilą się stało.

— Dlaczego to zrobiłeś?

— Bo chciałem? — Zmarszczył brwi i spojrzał mi prosto w oczy.

Bezczelny kłamca.

— Chciałeś to zrobić, czy po prostu chciałeś, żeby on to widział?

Nic nie odpowiedział.

— Odwal się — warknęłam, po czym pchnęłam pięściami w jego pierś i wparowałam z powrotem do kwatery, zamykając za sobą drzwi.

— Zbieramy się Pat. — Podbiegłam do łóżka i pomogłam młodemu włożyć buty.

— Lu, przestań... Sam sobie dam radę...

— Nie marudź, nie mamy czasu. — Odepchnęłam jego ręce.

— Nie bądź zła... — jęknął i pociągnął nosem.

— Czy zawsze musisz być taką ofermą? Przestań w końcu się mazać, to obóz wojskowy, a nie... — Szarpnęłam za zapięcia i chyba zrobiłam to zbyt mocno, bo usłyszałam cichy jęk.

— To boli... Mówiłem, że sam to zrobię... — Chwycił mnie za włosy i odepchnął, aż pacnęłam tyłkiem na podłogę.

— Przepraszam, Pat... Nie chciałam...

— Nie chrzań — warknął. — Właśnie, że chciałaś, bo pokłóciłaś się z tym mądralą i nie masz się na kim wyżyć — wypalił ze łzami w oczach, po czym sam podniósł się do pionu i wyciągnął ramiona w moim kierunku. — Podaj mi coś do podparcia, pomóż mi, albo zostaw w spokoju. — Spojrzał na mnie z wyrzutem.

— Pat do cholery, przeprosiłam cię! — Podniosłam się na nogi i chwyciłam go, zanim zdążyłby się przewrócić.

— Sama jesteś głupia... — mruknął, obejmując mnie za szyję.

W tym samym momencie drzwi otworzyły się i pojawił się Kanclerz.

— Weź moją torbę, ja się nim zajmę — polecił, stawiając na podłodze tajemniczy, czarny kufer.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 04, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

KanclerzWhere stories live. Discover now