19. Przeklęta Choroba

169 14 2
                                    

- Co się z nim dzieje? - zapytał sir Leon przejęty stanem zdrowia króla.

- Nic poważnego. To tylko gorączka - zapewnił Gajusz - Zaraz przygotuję specjalny wywar i choroba powinna ustać. Veronico chodź ze mną.

Wyszłam razem z medykiem. Ostatnią noc spędziłam u Gwen. Opowiedziałam jej co się wydarzyło. Przemiła dziewczyna zaproponowała mi nocleg i ubranie. Z samego rana udałam się do zamku w nadzieji, że zastanę Merlina. Niestety, dowiedziałam się, że wraz z księciem Arthurem wyruszyli do ruin Idirsholas gdyż pewien rolnik zobaczył dym wydobywający się z nad fortecy. Gajusz opowiedział mi pewną legendę ,, Gdy zapłoną ognie Idirsholas, Rycerze Medhiru znów powstaną". Oczywiście uwierzyłam mu.

- To naprawdę tylko gorączka? - zapytałam przerywając ciszę

- Tak, z pewnością! - starzec stanął i zachwiał się - Mnie chyba też przyda się lek.

Gdy weszliśmy do środka, medyk od razu zabrał się za warzenie. Starałam się mu pomóc. Przynosiłam odpowiednie składniki i robiłam wszystko o co poprosił. Nagle rozległ się dźwięk otwieranych drzwi a przez nie weszła Gwen. Widać, że była zmęczona. Okazało się, że dziewczyna również ma gorączkę. Po niej zjawili się kolejni mieszkańcy dworu.

- Ta choroba musi być bardzo zaraźliwa - powiedziałam zamykając drzwi za ostatnim pacjentem. Obróciłam się i spojrzałam leżącego na stole medyka - Gajusz? - zawołałam i nie pewnie do niego podeszłam. Lekko go szturchnęłam. Nawet nie drgnął. Zaczęłam wykrzykiwać jego imię i coraz mocniej szarpać. Przestraszyłam się i wybiegłam poszukać kogoś, kto mógłby mi pomóc.

Gdy stanęłam na dziedzińcu zakryłam usta dłonią aby nie krzyknąć. Wszyscy na dworze, łącznie z rycerzami pozasypiali. Najbliżej mnie znalazł się Sir Leon. Podeszłam do niego i próbowałam bez skutku go obudzić.

- Veronica? - ktoś szepnął moje imię. Natychmiast się obruciłam. Przestraszona brunetka stała w na marmurowych schodach, które prowadziły do zamku.

- Lady Morgana - odpowiedziałam - Co... Co się stało?

- Ja... nie mam pojecia... wszyscy... Pozasypiali - co chwilę przerwała cichym płaczem. Była przerażona. Spojrzałam na nie przytomnych ludzi a następnie na wychowannicę króla.

- Musimy się schować - starałam się uspokoić i zebrać myśli - Ta choroba dotknęła cały Camelot. Tylko my jesteśmy zdrowe. Chodźmy do zamku!

- Mogłybyśmy się ukryć w jednej z komnat. - zaproponowała brunetka

- Dobrze, prowadź - weszliśmy do zamku. Po drodze mijaliśmy śpiącą służbę i rycerzy. To musi być sprawa magii. Jakiegoś złego czarnoksiężnika. Po chwili  brunetka otworzyła drzwi i obie weszłyśmy do środka. - Jesteśmy tu same?

- Tak. Ciekawe dlaczego tylko my nie zachorowałyśmy? - dobre pytanie. Może to ma związek z tym, że jestem w tym świecie zaledwie od wczoraj. A Morgana może jest odporna na jej działanie.

Nagle uslyszałałyszmy rżenie koni a po chwili czyjeś kroki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i odnalazłam wiszący na ścianie miecz. Wzięłam go na wypadek gdybyśmy zastały zmuszone walczyć. Nie mogłam przecież użyć magii na oczach wychowanki króla. Schowałyśmy się za dekoracyjną kurtyną. Nie całe dwie minuty później ktoś wszedł do środka. Zauważyłam dwa cienie śmigające po ścianie. Spojrzałam na Morganę. Dostrzegłam przerażenie w jej oczach. Szepnęłam, że wszystko będzie dobrze. Nagle ktoś szarpnął kurtynę i wymierzył we mnie mieczem. Odruchowo uniosłam swój. Broń skrzyżowała się głośno.

- Veronica? - odezwał się książę w tym momencie co jego sługa - Morgana?

- Arthur! Merlin! - odpowiedziałam z ulgą. Brunet podbiegł i mnie przytulił.
Blondyn zaś zdawał się lekko zdezorientowany.

Niechciana - Harry PotterWhere stories live. Discover now