10. Trial by combat

255 17 0
                                    


- Oberyn to dornijski wojownik, a oni nie wiedzą co to litość. Nie spieprzy tego - oznajmiła z pewnością Rhaenys, stojąc obok brudnego filaru w celi Tyriona. Karzeł siedział na podłodze, patrząc na kobietę z wyraźnymi wątpliwościami. Jaime natomiast siedząc, opierał się o filar przy którym stała jego żona.

- A jaką masz pewność? Widziałaś Górę? - zapytał poddenerwowany.

- Owszem, widziałam. Miałam okazję przyjrzeć się mu z całkiem bliska. W gębie już nie jest taki mocny - odpowiedziała z kpiną. Gregor z pewnością nie należał do tych honorowych. Był wściekłym psem Tywina Lannistera. Robił co karze, nawet jeśli byłoby to nad wyraz okrutne. Dowodem na to była brutalna śmierć dzieci Elii Martell oraz jej samej.

- Wiesz nie pociesza mnie to ani trochę - powiedział Tyrion i uniósł głowę ku górze - W zasadzie to ładna z was para - odrzekł po krótkim zamyśle. Rhaenys zauważyła jak kąciki ust Jaimego drgnęły ku górze. Kobieta położyła dłoń na ramieniu mężczyzny, a ten przeniósł swoje szmaragdowe spojrzenie na nią. Patrząc w jego oczy odtwarzała wydarzenia z poprzedniej nocy. Wciąż czuła na sobie jego mokre pocałunki. Ta noc uświadomiła ją w przekonaniu, że darzy ją uczuciem, jednak Rhaenys nie potrafiła go zidentyfikować. W ciąż nie miała pewności czy było ono szczere. To była ich próba. Dzwony wybiły, a serce trójki Lannisterów zabiło mocniej.

- Już czas - odezwał się najstarszy w akompaniamencie bijących dzwonów - Powodzenia - padł na kolana i przytulił brata. Tyrell oglądała tą całą scenę z rozczuleniem. Jaime był jedyną osobą w rodzinie, która kochała karła. I to było piękne. Gdy rodzeństwo oderwało się od siebie Rhaenys przykucnęła przy Tyrionie, obejmując go swoimi ramionami.

- Nie pozwolę cię zabić. Nie dziś - szepnęła, po czym otrzepała suknię i pociągnęła męża za sobą. Kroczyli dumnie wzdłuż długiego korytarza nie odzywając się do siebie. Oboje byli pogrążeni w swoich myślach.

- Naprawdę sądzisz, że Oberyn ma szanse? - zapytał, przerywając ciszę między nimi.

- Trzeba w to wierzyć. Tyle nam pozostało - chwyciła policzek mężczyzny i popatrzyła w jego mądre oczy. Jaime uczynił to samo. Pogładził kobietę po zaróżowionym poliku, sunąc kciukiem po jej dolnej wardze. Oboje zatapiali się w intensywności swoich tęczówek. Kojąca zieleń z ciepłym błękitem mieszały się w zmysłowym tańcu. Twarze Lannisterów zmierzały ku sobie, jednak przeszkodził im donośny brzdęk dzwonów.

- Musimy iść - powiedział złotowłosy, a Rhaenys przytaknęła nieznacznie głową. Oplotła swoją dłoń wokół jego ramienia i pocałowała w policzek. Usta lwa wykrzywiły się w słaby uśmiech. Lubił jej bliskość. Lubił czuć że jest przy nim. Przy Cersei nigdy nie doznał uczucia tak mocnego jak przy Rhaenys. A mimo to dalej kochał bliźniaczkę. Mimo jej wszystkich czynów. Mimo tego że wybrał błękitnooką.



Lannisterowie zajęli miejsca. Brązowowłosa spoglądała na księcia Dorne, który oddawał się pieszczotom pięknej Ellarii. Gdy Martell dostrzegł niespokojny wzrok młodej Tyrell uśmiechnął się, po czym puścił do niej oczko. Zadziwiała ją jego odwaga i pewność siebie. Miała nadzieję, że ona go nie zgubi. Ręce błękitnookiej pociły się niemiłosiernie, a ona za wszelką cenę chciała ukryć swoje zdenerwowanie. Już raz jej się nie udało. Nie miała zamiaru powtarzać tego samego błędu. Widząc to Jaime chwycił dłoń Rhaenys w swoją i uścisnął ją delikatnie, posyłając jej uspokajające spojrzenie. Brązowowłosa nie potrafiła oderwać się od czarnych myśli. 

- Na oczach bogów i ludzi rozstrzygniemy kwestię winny lub niewinności tego tutaj Tyriona Lannistera. Niech Matka obdarzy walczących łaską. Niech Ojciec wymierzy sprawiedliwość, na którą zasługują. Niech Wojownik prowadzi rękę naszego reprezentanta - donośny odgłos instrumentów przerwał nużący wywód maestera, za co Rhaenys była bardzo wdzięczna. Gdy błękitnooka spojrzała w stronę przeciwnika Oberyna, zaparło jej dech w piersiach. Ogromny mężczyzna ze wściekłym spojrzeniem wyciągnął ostry jak brzytwa miecz, kierując go w stronę księcia. Tyrell zacisnęła dłoń w pięść, przykładając ją do swojej piersi. Uniosła wzrok ku górze i zaczęła po cichu się modlić. Dawno tego nie robiła. Babka zawsze powtarzała jej, że Bogów nie obchodzą ludzkie duperele. Powiadała, że jedyne w co trzeba wierzyć to w samego siebie. Bo to my jesteśmy pozostawieni sami sobie. I sami musimy walczyć o swoje.

- Powiedzieli ci kim jestem? - zapytał Martell, zwinnie obracając włócznie w rękach.

- Jakimś trupem - odrzekł rozjuszony Clegane, uderzając w oręż przeciwnika.

- Jestem bratem Elii Martell. Wiesz po co przybyłem do tego śmierdzącego gównem miasta? - zadał kolejne pytanie nie spuszczając wzroku z Góry - Po ciebie - książę atakował z lekkością i precyzją. Sprytnie wymierzał ciosy, dezorientując rycerza - Zamordowałeś moją siostrę. Zgwałciłeś ją. Zamordowałeś jej dzieci! - wykrzykiwał coraz głośniej. Rhaenys z każdym zadawanym przez Obeyna ciosem, wstrzymywała oddech. Bała się że te emocje go zgubią. Dotychczas dobrze mu szło, jednak nawet najlepsi wojownicy popełniają błędy. Ale nie dane im jest uczyć się na nich, ponieważ nie mają okazji ich poprawić. Brzdęk metalu i okrzyki ludzi. To rozbrzmiewało w uszach wszystkich zgromadzonych. W końcu przez chwilę nieuwagi ze strony Martella został powalony na ziemię, jednak w porę zareagował i odbił się od podłoża, wykonując zwinny unik. To jednak nie przeszkodziło ciemnowłosemu i dalej kierował zabójcze ciosy w kierunku Gregora. Góra nie próbował się bronić tylko atakował. Oberyn był jego celem, a on za wszelką cenę musiał wypełnić rozkaz mu dany. Clegane pozbawił księcia oręża, jednak ten zwinnie wykonał obrót i sięgnął po kolejną włócznię. Rhaenys oglądała cały spektakl, bo tak to można było nazwać, z zapartym tchem. Co chwila mocniej ściskała dłoń męża, ale na jej twarzy widniał spokój i opanowanie. Gdy ciemnowłosy wbił ostry koniec włóczni w odsłoniętą część zbroi Góry, ten zawył przeraźliwie. Na twarzy Jaimego pojawił się delikatny uśmiech. Złotowłosy spojrzał w stronę żony, jednak ona nie wyrażała żadnych uczuć. Jakby czuła że przewaga księcia nie potrwa długo. Zielonooki pogładził wierzch dłoni kobiety kciukiem w uspokajającym geście.

- Zgwałciłeś ją! Zamordowałeś ją! Zabiłeś jej dzieci! - wykrzyknął Oberyn, zadając śmiertelny cios. Włócznia przebiła ogromne ciało rycerza, a ten zaczął krztusić się własną krwią. Na twarzach Lannisterów zagościła wściekłość, a na twarzy Tyriona oraz Jaimego szeroki uśmiech. Widownia zaczęła klaskać, a Rhaenys przymrużyła oczy. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

- Umierasz? Nie. Nie możesz. Nie przyznałeś się! - książę krążył wokół konającego ciała Cleganea - Powiedz to. Powiedz jej imię. Elia Martell. Kto dał ci rozkaz? Kto wydał ci rozkaz?! - ciemnowłosy wskazał palcem na Tywina - Zgwałciłeś ją! Zamordowałeś! Zabiłeś jej dzieci! - wykrzykiwał coraz głośniej.

- Nie, Oberyn. Proszę nie - wyszeptała błękitnooka Tyrell, wyciągając dłoń z uścisku męża. Na twarzy brązowowłosej widniał strach. Nagle, Góra powalił Martella i sprzedał mu mocny cios w szczękę. Później przewrócił na plecy, kładąc dłonie na czaszce mężczyzny.

- Elia Martell! Zgwałciłem ją! A potem zamordowałem! I zabiłem jej syna... - jego okropny wywód przerwał trzask łamania wszystkich kości w czaszce. Clegane padł obok swojej ofiary, a wokół rozbrzmiał tylko zrozpaczony ryk Elarii. Ukochanej Oberyna. Rhaenys poczuła jak robi jej się słabo. Jej oddech był szybki i płytki. Szybko spojrzała w stronę Tyriona, a w kącikach jej oczu zbierały się łzy.

- Tyrionie z rodu Lannisterów, w imieniu króla Tommena Baratheona skazuję cię na śmierć - odezwał się Tywin donośnym głosem. Rhaenys czuła że nie będzie potrafiła wytrzymać, więc podniosła suknię i pędem udała się w kierunku zamku. Służki nie nadążały za swoją panią, ale błękitnooka nie zwolniła ani na chwilę. Przytknęła dłoń do ust, by nie wydać z siebie niepotrzebnego szlochu. Wciąż przed oczyma miała roztrzaskaną czaszkę Oberyna. Nagle ktoś złapał ją w tali i przyciągnął do swojego twardego torsu. Kobieta ufnie wtuliła się w ramiona mężczyzny. Złotowłosy pogładził ją po włosach, szepcząc uspokajające słówka.

- Już dobrze. Uspokój się - słona łza spłynęła po jej policzku, a zielonooki od razu ją otarł.

- Już nikt nie umrze na mojej warcie. Nikt - przysięgła Rhaenys unosząc wysoko podbródek, by móc spojrzeć na męża - Koniec gierek. Teraz zaczyna się prawdziwa gra. Gra w której albo jesteś ze mną, albo przeciwko mnie - przejechała palcem po gładkiej brodzie Lannistera. Odchodząc ostatni raz spojrzała na zdezorientowaną twarz mężczyzny. Nie chciała go stracić. Nigdy nie sądziła że nadejdzie ten dzień w którym pewien Lannister zawładnie jej sercem. Pokochała go. Pokochała Złotego Lwa. Ale nawet przed obliczem Bogów nie miała zamiaru tego przyznawać.

Rose Thorns |Jaime Lannister|Where stories live. Discover now