Drewniane wrota trzasnęły z hukiem. Wysoka postać odziana we wczorajsze odzienie stanęła w progu. Stukot jej obcasów ucichł, a w komnacie rozległ się szmer ciężej stawianych kroków. Dwójka strażników o lśniących zbrojach postawiła toporną skrzynię na marmurowych kaflach. Staruszka, spojrzeniem doszukując się wyjaśnień, poprawiła pierścień na serdecznym palcu.
- Chcę w końcu poznać prawdę - błękitnooka piękność położyła zaciśniętą dłoń na powierzchni stołu. Królowa Cierni omiotła spojrzeniem skrzynię u jej stóp. Zdobienie. Połyskujące wykończenie. Warstwa kurzu na wieku. Nadszedł dzień, który czyhał na nią od dwudziestu pięciu lat. Prawda spędzała jej sen z powiek aż w końcu musiała jej powiedzieć. Kim jest. Kogo udawała przez całe życie - Co to jest? - ponagliła, zaciskając zęby. Olenna złożyła dłonie przed sobą i poprawiła się na niewygodnym krześle. Nabierając powietrza w płuca, wyjawiła całą prawdę.
- Gdy Rhaegar został zabity nad Tridentem, Tywin Lannister by dowieść swojej lojalności wobec Roberta, wysłał swoje wściekłe psy na żonę oraz dzieci Targaryena. W tamtym czasie jeden z naszych rycerzy, pełnił rolę szpiega w szeregach Lannistera. Doniósł nam, że Gregor Clegane z masowym okrucieństwem zamordował Elie Martell oraz jej maleńkiego synka. Księżniczka Rhaenys ocalała. Została uratowana przez naszego szpiega. Cała sprawa została wyciszona. Robert triumfował, szczycąc się zwycięstwem. Maester, który badał ciała twojej matki i brata został opłacony przeze mnie. Robiłam wszystko, by pozbyć się twojego podobieństwa do Martellów. Maesterowie podawali mi rozmaite eliksiry, które miały sprawić by twoje włosy stały się jaśniejsze, a oczy przybrały inny kolor. Co dzień płakałaś, zapytując o matkę... Uznałam, że trzymanie cię w tajemnicy, będzie dla ciebie najlepsze. Zachowałam twe imię ponieważ było dobrym pretekstem do zawarcia sojuszu pomiędzy Tyrellami a Martellami. Chciałam zapewnić ci należytą przyszłość. Dlatego nie wypuszczałam cię z Wysogrodu. Chciałam cię chronić - Rhaenys przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. Sny okazały się wspomnieniami. Z trudem łapała powietrze niczym topielec. Jak teraz miało wyglądać jej życie... W jednej chwili cały mur, który zbudowała padł. Z oczu płynęły jej słone łzy. Delikatne dłonie drżały, a głos łamał się z każdym oddechem. Prawda bywała bolesna. Nie mogła pojąć, jak długo babka zatajała przed nią ten fakt. Patrząc w jej smutne oczy nie odczuwała już złości. Widziała kobietę, która zrobiła dla niej tak wiele. Matkę o której ramię opierała się w chwilach trwogi. Pokochała ją, mimo że nie była jej. Wychowała ją, choć nie była Tyrellem. Chroniła ją, choć wcale nie musiała.
- Dziękuję - żałośnie jęknęła, dławiąc się własnym szlochem. Królowa Cierni ujęła blade lico wnuczki w swoją pomarszczoną dłoń. Nie potrzebowały słów, by wyrazić gnębiące je uczucia.
Rhaenys przesiadywała w swojej komnacie długie dni. Zamęczała się nowinami o swoim pochodzeniu. Jeszcze parę lat wstecz była zwykłą lady Tyrell. Dziewczyną z ciętym językiem i zdolnościami szermierskimi. Nagle stała się kobietą, której przeznaczeniem było zasiąść na tym przeklętym krześle. Nie chciała tego. Nigdy tego nie chciała. Od dziecka żyła w cieniu i pragnęła w nim pozostać aż do śmierci. Jednak bogowie krzyżowali jej drogi, pozostawiając ją w miejscu bez wyjścia.
Natłok wieści zasłonił jej tęsknotę za Jaimem. Zupełnie nie oddawała się swojej boleści duszy. Bała się o siebie i swoje małe lwiątko. Nie mogła pozwolić, by ta niewinna istotka zaznała takiego życia co jej matka. Życia w kłamstwie. I ciągłego strachu. Księżniczka podeszła do ogromnego lustra, który stał na środku komnaty. Spojrzała w swe marne odbicie. Przejechała dłońmi po zaokrąglonym już brzuchu.
- Wszystko co zrobię, robię dla ciebie. Razem jesteśmy silni - szepnęła, po czym odwróciła się w stronę zdobionego kufra. Sunęła palcami po złoto czarnych łuskach smoczego jaja. Od tamtego pamiętnego dnia cała jej komnata wypełniona była księgami o smokach. Z każdym dniem pogłębiała wiedzę na ich temat. Zabierało jej to sporo czasu. Zmuszona była nawet wysłać kruka do Cytadeli ponieważ w zbiorach Tyrellów nie było zbyt wiele o rozwoju, tych jakże majestatycznych stworzeń. Patrząc na jajo w głowie powtórnie krążyły jej myśli. Czy miała sięgnąć po tron, który jej się należał? Czy jej skroń miała zdobić korona?
- Co się dzieje? - zapytała Rhaenys, wchodząc do komnat babki. Tyrell kazała przysłać do siebie wnuczkę niezwłocznie. Jak zwykle nie trudziła się powodem.
Starsza kobieta siedziała na krześle przy swoim biurku, widocznie roztrzęsiona. W oczach tliły się łzy. W dłoni zaciskała zżółknięty pergamin - Co się stało? - zapytała dobitniej, podchodząc do siwowłosej. Olenna podała jej pomięty papier, nie odzywając się słowem. Drżącą dłonią, Rhaenys przejęła list.
Jej błękitnofioletowe oczy utkwione były w jednym punkcie na ścianie. Ból przeszył jej serce. Nie zdążyła. Było już za późno. W słonecznym zamku padał deszcz. Trzy krzewy spłonęły szmaragdowym płomieniem. Zbyt mało wiosen przeżyli. Drżącą dłonią rozszarpała pergamin, mocząc go słoną cieczą. Odebrano jej wszystko. Rodzinę. Imię. Tożsamość.
Wybrała drogę, którą zamierzała się kierować. Wybrała ogień i krew...
ČTEŠ
Rose Thorns |Jaime Lannister|
FanfikceMyśleli, że była drobna i bezbronna. Myśleli, że można było ją zdeptać i zranić. Stała się chwastem w pięknym ogrodzie. Kwiatem o obcej barwie. Okazała się jednak pożarem, który spalił futro owiec. Ciernistym płomieniem. - Zbieram siły, a moje kolce...