Pięćdziesiąty - Nie odwalaj.

14.2K 891 419
                                    

wena nie siadła, wybaczcie to poniżej:)
max 30 rozdziałów do końca ale chciałabym to skończyć tak by nie było więcej niż 80

Zasuwam sportową torbę, podsuwając ją już pod drzwi. Odłączam telefon od ładowarki, po czym chowam go do torebki razem z ładowarką, kosmetyczką i portfelem. Odkładam wszystko w jedno miejsce i układam się na łóżku, czekając aż Asher da znać, że już jest pod domem. Ojciec ma przyjechać za kilka godzin, więc mam ogromne szczęście, że zawinę się chwilę przed jego przyjazdem.

Kiedy drzwi od pokoju zostają uchylone od razu odwracam głowę, przerażona wcześniejszym przyjazdem rodziców.

Jednak to tylko Lancaster.

Wczoraj cały dzień starałam się go unikać, co nie było specjalnie trudne, skoro większość czasu spędzał z Jade i Mariną. Non stop czułam na sobie to palące, błękitne spojrzenie, jednak starałam się je zignorować, co nie było wcale takie proste.

— Jedziemy? — chrypie, opierając się plecami o drzwi. Marszczę brwi, podnosząc się do siadu. Bacznie przyglądam się jego obojętnej twarzy, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia. W końcu jasno mu powiedziałam, że nigdzie ze mną nie jedzie.

— Nie — odpowiadam. — Ja jadę, kiedy przyjedzie po mnie Asher. Ty możesz co najwyżej wrócić do domu.

— Jedziemy do Rowan, razem. Asher po ciebie nie przyjedzie, księżniczko — cmoka, chwytając moje torby. Zarzuca zamszową torebkę na ramię, a czarną sportową trzyma za rączki. Zerka na mnie wyczekująco, wyraźnie zirytowany. — Luz, czekam w samochodzie.

Wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Zrywam się z łóżka, chwytając kurtkę, a następnie zbiegam po schodach, ubierając w holu buty. Zamykam dom, chowając klucze do kieszeni i powolnym krokiem zmierzam do samochodu. Lancaster majstruje coś przy radio, zmieniając piosenki.

— Nie jadę z tobą — rzucam, starając się nawiązać jakikolwiek kontakt wzrokowy, jednak Wampir dalej wpatruje się w ekran.

— Wsiadaj i zamykaj drzwi, musimy pogadać kochanie — mówi beznamiętnie. Mamroczę pod nosem jak bardzo go nienawidzę, jednocześnie zajmując miejsce pasażera, zapinając następnie plan.

Czasem ciekawi mnie, jak można zabić takiego Wampira jak Lancaster.

Nie żebym planowała.

— Nie wiem czy mamy o czym — wzruszam ramionami, zerkając jak chłopak opuszcza podjazd. Skąd w ogóle wie gdzie jechać.

— Mamy, jestem tak beznadziejny w byciu w związku, ale przynajmniej chcę o niego walczyć. Wiem, że spieprzyłem po całości, ale musisz mi uwierzyć, że Marina nic dla mnie nie znaczy i nie ma szans, by to się kiedykolwiek zmieniło...

— Nie chcę być tą drugą, bo...

— Ja jebie, nigdy nie będziesz tą drugą. Nigdy nie będzie żadnej drugiej. Jesteś wyjątkowa, uszczęśliwisz mnie i pragnę rozwijać to co jest między nami póki mnie nie poślubisz — mówi bezmyślnie, wpatrując się cały czas w drogę przed nami. — Nie obchodzi mnie to, jak bardzo ktoś będzie chciał zniszczyć to co mamy. Zaczęliśmy ten związek we dwójkę, to będziemy się teraz równie mocno angażować. Przepraszam cię za to co było z Meadow, jest twoją przyjaciółką, więc będę ją szanował i tolerował, a Marina po prostu pojawiła się jak byłem zdenerwowany i...

— Okej — rzucam, przymykając powieki. — Zacznijmy znowu. Niech ten wyjazd będzie nowym początkiem.

Lancaster układa prawą rękę na moich kolanie, delikatnie zaciskając na nim palce. Opieram głowę o chłodną szybę, otwierając przy tym oczy. Zawieszam spojrzenie na widoku zza okna, nie odzywając się już. Piosenki mijają, a na zewnątrz robi się coraz ciemniej. Zbliża się już godzina ósma, co oznacza, że pewnie wszyscy są już na miejscu. Lancaster skręca do znanego przeze mnie lasku i ścisza radio.

— Wiesz gdzie dalej jechać?

— Przy takim żółtym znaku w lewo, a później trzeci domek, taki z basenem — wypalam, szukając w torebce telefonu. Prawdopodobnie Asher do mnie wypisywał, a ja głupia wyciszyłam urządzenie w domu. Marszczę brwi na brak jakichkolwiek powiadomień od Czarodzieja, jednak nie zamartwiając się tym zbyt długo, włączam dźwięki i chowam telefon do kieszeni kurtki. — Zostajemy tu do niedzieli.

— Wiem — odpowiada krótko, skręcając w lewo.

— Skąd wiedziałeś gdzie jechać?

— Bo rozmawiałem z Asherem.

— Serio? I nie zagryzłeś go przy okazji? — parskam, poprawiając pas.

— Zabawne — mamrocze. — Oznajmiłem, że cię zawiozę i dałem jakby jasne ostrzeżenie. Zapamiętaj sobie Imi, że nigdy się nie dzielę.

Wywracam wzrokiem, szukając wzrokiem domku przyjaciółki. Mijamy jakieś wille, robiące ogromne wrażenia, aż podjeżdżamy pod domek dziewczyny. Kilka sportowych samochodów zdobi już podjazd, przy drzwiach widzę skrzynkę z alkoholem.

Lancaster parkuje samochód, a ja jak porażona opuszczam auto i ruszam od razu by zabrać torby. Wciąż jestem na niego zła, ale gdybym nie zaproponowała tego rozejmu gadałby dalej, a ja średnio wierze w to co aktualnie mówi.

Chwytam torby i ruszam do środka. Cały czas czuję za sobą obecność Wampira, na czym staram się nie koncentrować. Otwieram drzwi, wchodząc z chłopakiem do środka, kierując się następnie do przestronnego salonu. Od razu słyszymy głośne śmiechy i muzykę.

W drzwiach do salonu wita nas Maalia, podając po puszce piwa. Brunetka przebrana jest już w kostium kąpielowy, w którym wygląda zdecydowanie zbyt dobrze — co oczywiście nie uchodzi uwadze mojemu chłopakowi. Ale kto by się tym przyjmował.

Chwilę później wpada na nas Remy. Mój przyjaciel od razu wiesza się na mojej szyi oznajmiając jak to się stęsknił i deklaruje, że nie uwolnię się od niego przez cały weekend. Całuje mój policzek, po czym odcina mi dopływ powietrza przez zbyt mocny uścisk.

— Chyba już wystarczy — bąka Lancaster, obejmując mnie ramieniem. Przyciąga moje wiotkie ciało do swojego boku, separując mnie całkowicie od bruneta. Remy prycha pod nosem, po czym wystawia pięść w kierunku Lancastera. Ten niechętnie przybija żółwika, jednak kiedy zauważa jak chłopak się oddala, nagle jest jakiś bardziej zadowolony.

— Nie odwalaj.

— To go nie dotykaj — cedzi, ruszając przez siebie. Prowadzi nas tym razem na patio, gdzie spotykamy resztę. Witam się ze wszystkimi głośnym ‚cześć', a następnie przejeżdżam wzrokiem po wszystkich zgromadzonych.

Kiedy natrafiam na rozpromienioną twarz Carsona, momentalnie sztywnieję, a Lancaster zaciska mocniej palce na moim ramieniu. Przecież wiedziałam, że ten wyjazd nie może się dobrze skończyć.

THE LANCASTER Where stories live. Discover now