ROZDZIAŁ 1

1.1K 62 17
                                    


Wieczność.

Myślicie pewnie, że to błogosławieństwo, ale tak nie jest. Wszystko wydaje się kolorowe i pełne życia, jednak do czasu. Któregoś dnia nagle dopada cię mrok. Ciemność wychodzi zza rogu i łapie cię w swoje sidła. Krzyczysz, ale nic się nie dzieję. Nikt cię nie słyszy, więc uciekasz. Gnasz ile sił w nogach. Tak właśnie zrobiłam.

Uciekłam.

Dokładnie trzynaście lat temu zmarła moja matka, Rose. A ściślej, poświęciła swoje życie dla mnie. Na oczach całej rodziny poświęciła się bym to ja mogła żyć. Miałam wtedy pięć lat i był to najgorszy dzień mojego życia. Przynajmniej tak myślałam. Jedenaście lat później, kiedy zaczynałam powracać do względnego porządku dziennego moje serce znów się rozpadło. Na miliard kawałków. 

Kilka godzin później byłam, już spakowana i w drodze do Mystic Falls. Musiałam się od tego odciąć. Musiałam uciec. Uciec od własnych uczuć. Uczuć, które nie powinny istnieć. Tak naprawdę uciekam przed samą sobą. Chowam się za murami szkoły i nie wychylam za nie nawet w wakacje. A to tylko dlatego, że nie chce Go zobaczyć. Nie chcę znów poczuć tego bólu. Po prostu nie chce, już czuć tych uczuć. Uczuć, które nigdy nie powinny się we mnie zrodzić. Paradoks?

Tradycyjnie, jak każdego dnia od kiedy przybyłam do Salvatore Boarding School zwlekam się z łóżka o piątej rano. Zakładam leginsy, t-shirt, bluzę i buty do biegania. Wychodzę z pokoju i przemierzam korytarz w stronę wyjścia. Wychodzę na zewnątrz i zostaję zatrzymana. Jak zwykle.

- Isabello. - woła mężczyzna. Wzdycham i odwracam się z kamienną twarzą. 

- Profesorze Saltzman. 

- Obiecałaś informować mnie, kiedy wychodzisz. - przypomina z tym swoim spojrzeniem. Nienawidzę tego wzroku. Patrzy tak na mnie, kiedy coś przeskrobię.

- Od dwóch lat wychodzę zawsze o tej samej porze i biegam w jednym miejscu. Więc, jaki sens ma meldowanie się, kiedy i tak wiesz gdzie jestem?

- Kiedy przyjechałaś prosiłaś bym nie sprowadzał tu twojego ojca i wujostwa. Zgodziłem się pod jednym warunkiem. Pamiętasz?

- Jakbym mogła zapomnieć Ric. - przyznaję lecz on nie odpuszcza. Przez milczenie nakazuję mi powiedzieć to na głos. - Ty nie sprowadzasz tu mojej rodziny a ja nie daje ci powodu, by tego robić.

- Dokładnie. Więc możesz, już iść a kiedy wrócisz...

- ...zamelduję się. - kończę i ruszam przed siebie. 

Wbiegam na dróżkę prowadzącą do lasu. Tą drogą biegają tylko wilkołaki i ja. To moja samotnia. Biegnę z jak to ludzie mawiają prędkością światła. Omijam każde drzewo z najmniejszą łatwością. Czuję wiatr we włosach i  wolność. To chyba jedna z niewielu zalet bycia wampirem a dokładniej hybrydą. Zatrzymuję się w głębi lasu przy małym jeziorku z wodospadem. Siadam przy brzegu i oddycham głęboko. Zza małego kamienia wyciągam owinięty materiałem notes. Biorę do ręki pióro i zaczynam pisać. 

"Sobota, 20 marca

Jest dobrze. Pojutrze rozpoczyna się przerwa wiosenna. Kolejne dwa tygodnie samotności. Jak co dzień wstaję rano i mam nadzieję, że coś się zmieni. Że zmienią się moje uczucia, przez które trzymam się tak daleko. Że cofnę się w czasie i znów ją zobaczę. Ale nic takiego się nie dzieję. Nie wrócę jej życia chodź tak bardzo bym chciała znów ją zobaczyć, przytulić i się wyżalić. Tak bardzo chciałabym powiedzieć jej, jak bardzo boli mnie serce gdy o nim myślę. Jak bardzo boli mnie moja własna miłość i jak bardzo się jej wypieram. Chciałabym żeby wiedziała, jak bardzo się boję. Chciałabym żeby mi doradziła. Co mam zrobić? Jak mam wrócić do prawdziwej rzeczywistości sprzed lat? Od prawie dwóch lat nie było mnie ani razu w domu a to tylko dlatego, że nie wiem, jakbym zareagowała. Nie jestem pewna czy byłabym w stanie spojrzeć mu w oczy i zachowywać się, jak kiedyś. Tak więc muszę sama dać sobie radę z kolejnym dniem bez odpowiedzi na żadne pytanie. Kolejny dzień wypełniony tęsknotą, smutkiem i monotonią. Żyję tak od dwóch lat i wiem, że i dziś dam sobie radę. Będę silna. Jak zawsze. "

HYBRYDA: POTOMEK i ZAKAZANA MIŁOŚĆWhere stories live. Discover now