16; siostrzane rady

956 151 56
                                    

Shinsou nie myślał tego wieczora racjonalnie. Składało się na to wiele czynników — Monomy znowu nie było w mieszkaniu, Cheddar patrzył na niego jak na wroga, a bluza przewieszona przez krzesło paliła jego oczy. Dodatkowo nie miał pojęcia, co powinien ze sobą zrobić. Przeglądanie social mediów sprawiało, że nad jego głową zapalała się lampka opatrzona napisem MARNOWANIE CZASU. Spróbował nawet oglądać telewizję, ale kolejny słaby horror i powtórki serialów maltretowane przez stacje od dłuższego czasu też nie spełniały jego wymagań. Pierwszy raz Hitoshi nie do końca wiedział, jak się czuje, przez co znalezienie sobie zajęcia było niemal niemożliwe. Miał wrażenie, że każda pojedyncza emocja oplata go swoimi mackami i stara się z niego wycisnąć, jak najwięcej. W jednej chwili nostalgia wbiła mu się do głowy, przypominając jego pierwszą miłość, a chwilę później dezorientacja zdawała się drwić z niego, kiedy zdał sobie sprawę, że Kaminari i tamten chłopak są w sumie dziwnie podobni... Włosy wyglądające, jakby dopiero co zdjęli czapkę i nie zdążyli ich jeszcze poprawić, twarz oprawiona promieniami słońca.

Wstał i zaczął chodzić w kółko. Nie miał pojęcia, jak to się stało ze w niecały miesiąc z totalnej nienawiści, przeszedł do takiego beznadziejnego stanu, w jakim aktualnie się znalazł. Zaczął boleć go z tego wszystkiego brzuch. Przez głowę przechodziło mu tysiąc myśli naraz. Cały czas trzymał w dłoni telefon, co jakiś czas rzucał spojrzenie na ciemny ekran, wciskał podłużny przycisk po prawej stronie urządzenia i patrzył tępo na rażąco białą czcionkę, wskazującą godzinę. Nie potrafił oglądać filmu, bo wiedział, że marnuje czas, ale kiedy siadał do nauki, nie umiał zmusić swojego umysłu do pracy. Trzy razy z rzędu czytał tę samą linijkę tekstu, ale nie wyciągał z niej żadnego sensu. Przesuwał oczami jedynie po literach, raz po raz zatrzymując wzrok na wytłuszczonych słowach, ale te jedynie odbijały się głucho w jego czaszce, a potem... Nie był pewny, prawdopodobnie definicje złośliwie uciekały mu uszami albo na wolność wydostawały się przy okazji długich ziewnięć. Nie cierpiał takiego stanu.

Nie cierpiał być zainteresowany kimś. Skupianie się na detalach kogoś wyglądu, przekształcanie wszystkich wad w zalety, budzenie się z totalnie irracjonalnych snów, noszenie na barkach tego całego spustoszenia, jakie przynosiły pozytywne uczucia do nowo poznanej osoby, utożsamianie się z głupiutkimi piosenkami — to wszystko do niego nie pasowało. A jednak przy każdym spotkaniu zaczynał od nowa śledzić przebieg blizny Kaminariego, bo tylko w jego pokoju mógł go zobaczyć bez golfa. Zaczął myśleć, że jego obsesja na punkcie Naruto jest w sumie całkiem słodka. Obudził się ze snu, gdzie Denki po prostu się do niego uśmiechał, z wypiekami na twarzy. To się nie kleiło. Barista mieszał mu nie tylko w kubku tego pieprzonego Pike Place Roast.

Mieszał mu wżyciu, które dopiero co sobie ułożył.

Po chlaśnięciu sobie zimną wodą w twarz w łazience wcale nie poczuł się lepiej. Od wrócenia z uczelni czuł się jak wrak. Woda spływała po jego nosie i kapała na pękniętą umywalkę. Spojrzał na siebie w lustrze — posklejane rzęsy, podkrążone oczy, mokre pojedyncze pasma włosów w kolorze wypłowiałego fioletu poprzylepiane do czoła, nadawały mu co najmniej żałosnego wyglądu. Wziął głęboki oddech, wytarł niedokładnie twarz koszulką i zrobił kilka kroków do tyłu, zgarniając wcześniej z półki nad zlewem swój smartfon. Kiedy natrafił plecami na zimne kafelki, zjechał wzdłuż nich i opadł ciężko na podłogę. Podciągnął kolana pod brodę, oplótł je jedną ręką, drugą wybierając numer z listy kontaktów.

— No co tam, Hit? — Usłyszał melodyjny głos po drugiej stronie słuchawki. Łzy zaczęły mu mimowolnie napływać do oczu przez sam fakt, że rozmawiał teraz z Hado, która była jedyną osobą, która aktualnie faktycznie mogła go zrozumieć. Jak zawsze zresztą. Mógłby do niej zadzwonić nawet o czwartej, a i tak by odebrała z taką samą ilością energii i nie skrzyczałaby go za zakłócanie jej spokoju. — Hit? — Nie bądź beksą. Pociągnął nosem i przetarł szybko oczy.

— Masz dzisiaj wolne, prawda? — W momencie, w którym jego ochrypły głos rozniósł się po małym pomieszczeniu, zdał sobie sprawę z tego, że telefon do dziewczyny chyba nie był takim dobrym pomysłem.

— Nigdy nie mam wolnego od bycia twoją jedyną, niepowtarzalną starszą siostrą —  poinformowała melodramatycznie. — Wal — zarządziła na tyle dobitnie, że poczuł się trochę lepiej. Może nawet nie dodało tyle, co pewności siebie, a zwykłej otuchy, takiej, która podnosi człowieka na duchu i sprawia, że czuje się bezpieczniej z własnymi problemami.

— Podoba mi się ktoś. To znaczy...

— Wiem — przerwała.

— Tak to widać? — parsknął zażenowany. Odchylił głowę do tyłu.

— Kolosalnie mówiąc, to jesteś ostatnim, który się o tym dowiedział. Ale nie o tym. I co z tym kimś? — Jej głos był spokojniejszy, miękki i ciepły. Do tej pory zastanawiał się, czemu to Neijre nie stwierdziła, że psychologia jest odpowiednim kierunkiem, tylko on.

— Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Znamy się jakieś cztery miesiące, nic o nim nie wiem. To jakaś totalna porażka — stwierdził. — On zresztą i tak za mną średnio przepada, jeśli mam być szczery. Nie dziwię mu się.

— Przynajmniej wie, że istniejesz. Więc twoim problemem, jest to, że nie wiesz, jak do niego dotrzeć, hm?

— Chyba. Nie wiem. Może.

— Hit, słuchaj. Zacznijmy od tego, że nie możesz się obwiniać, o to, że ktoś ci się podoba, to nie zbrodnia.

— Nie obwiniam się — zaprzeczył gwałtowanie, chociaż dobrze wiedział, że tak właśnie jest.

—  Okej, nie obwiniasz się. Daj sobie po prostu czas. Nie musisz od razu przecież się umawiać. Jesteś super chłopakiem i jeśli ktoś tego nie potrafi dostrzec, to znaczy, że nie powinien się z tobą zadawać. Jeśli macie wspólny język, to czemu nie spróbować? Wiem, że to nie jest takie łatwe, ale związki nigdy nie są łatwe. Musisz też dawać coś od siebie. Nie musisz mnie słuchać, to twoje życie, a ja nie jestem żadną na tyle wykwalifikowaną osobą, żeby ci kazać coś zrobić. Traktuj to raczej jako rady.

Neijre naprawdę była chyba jego aniołem stróżem. Mimo wszystkiego, czym ją męczył, nadal starała się mu pomóc, chociaż wcale nie musiała. Nie wiedział, co by bez niej zrobił, jakkolwiek tandetnie to wszystko brzmiało.

— Hado?— zagadnął, wlepiając spojrzenie w sufit z plamami po ostatnim wycieku rury u sąsiada.

— Moje imię — odparła ze śmiechem.

—  Jesteś najlepsza, wiesz?

BITTERSWEET. shinkami ✔Where stories live. Discover now