17; przeciążenie systemu

1K 159 135
                                    

 Kaminariego obudził dopiero dzwonek telefonu. Leżał z włosami na twarzy, jedną nogą na kołdrze z Sasuke, śliniąc się na poduszkę. Miał wrażenie, że zaraz umrze. Czuł się dosłownie jak wrak człowieka. Głowa bolała go niemiłosiernie, na skronie naciskał mu jakiś niewidzialny ciężar. Z trudem otworzył oczy, zmrużył je niemal od razu, bo słońce wpadające przez okno oślepiło go do tego stopnia, że pierwszym odruchem było skrzywienie się. Jego wzrok zarejestrował leżącą na podłodze Ashido z tuszem do rzęs tworzącym ślady pod jej oczami po niedokładnym zmyciu makijażu, jednak prócz jej spokojnego oddechu, nie usłyszał innego, więc był niemal pewien, że Sero poszedł pobiegać, jak miał w zwyczaju przy posiadaniu kaca. A jeżeli Hanta miał kaca, to naprawdę musieli wczoraj wypić za dużo.

Muzyka openingu Naruto przewiercała jego czaszkę na wskroś. Zaczął po omacku szukać źródła dźwięku wokół siebie, aż w końcu natrafił na iPhone'a gdzieś na prześcieradle obok swojego odcinka lędźwiowego. Nawet nie spojrzał na to, kto dzwoni, po prostu przesunął zieloną słuchawkę w bok i położył smartfona na swoim uchu tak, żeby nie spadł. Zamknął oczy, przełknął ślinę, co nie było najlepszym wyborem, bo dopiero wtedy poczuł suchość w gardle, tak nieprzyjemną, jakby miał tam co najmniej kopalnie piasku.

— Tak? — odezwał się jako pierwszy, co przypominało bardziej mruknięcie przez jego chrypę. Po nocy leżenia na materacu urządzenie było chłodne, więc zetknięcie się z rozpaloną skórą było dla jego właściciela niezbyt przyjemnym uczuciem.

— Gdzie jesteś? — Głos po drugiej stronie był na tyle głośny, jakby ta sama osoba mówiła to gdzieś niedaleko. Twarz Kaminariego ponownie wygięła się w grymasie. Nienawidził tego stanu, kiedy dosłownie wszystko go bolało. Wytarł poszewką strużkę śliny spływającą z kącika jego ust na poszewkę i podniósł się do siadu, z całych sił powstrzymując się od jęknięcia z wysiłku, w dłoni dzierżąc dzielnie telefon.

— Tak. Mhm — odparł, nadal brzmiąc, jakby majaczył. Rozejrzał się nieprzytomnie po pokoju, z pamięci już odtwarzając przedmioty, bo już zaczęły zlewać mu się pojedyncze kontury. Musiałby przymknąć mocniej powieki, żeby znowu dostrzec coś dokładniejszego. — Chwila. W pokoju — dopowiedział, kiedy zdał sobie sprawę, jakie w ogóle było pytanie. — A z kim w ogóle mówię? — Mrugnął kilka razy załzawionymi oczami i przetarł policzek dłonią.

— Otwórz te pieprzone drzwi. — To westchnięcie zirytowania wywołało w umyśle Denkiego jakiś przeskok, zmuszający go, żeby wstał, uważając na to, żeby przypadkiem nie nadepnąć Ashido. Bolał go cały kręgosłup, a na rękach odciśnięte miał zagięcia kołdry. Koszulka przynajmniej o trzy rozmiary za duża zsunęła mu się na ramię, odsłaniając obojczyk. Zdjął ją w drodze i przerzucił przez oparcie krzesła, bo miała na sobie plamę po alkoholu i śmierdziała potem.

Na boso przeszedł kilkanaście kroków po wykładzinie, mijając dwie opróżnione butelki Havana Club pozostawionych przy drzwiach łazienki. Odsunął telefon od ucha, a wolną dłoń położył na kark podczas ziewnięcia. Przy minięciu lustra nawet nie otaksował się krótkim spojrzeniem, jak miał w zwyczaju. W pokoju utrzymywał się zapach alkoholu i słodkich perfum Miny, która aktualnie w swojej zbyt krótkiej sukience z satyny leżała przykryta w połowie pościelą, spadającą z łóżka. Chwytając gałkę, trwał jeszcze w błogiej nieświadomości, ale kiedy przekręcił ją w prawo, nagle wszystko uderzyło go z intensywnością pocisków AK-12.

Stanął twarz w twarz z Hitoshim. Hitoshim trzymającym kwiaty. H i t o s h i m trzymającym k w i a t y. Informacje dochodziły do niego stanowczo za wolno, miał wrażenie, że gapią się na siebie w tych drzwiach wieki. Oby dwoje z otwartymi ustami i wypiekami na twarzy. Zimne powietrze z korytarza uderzyło Denkiego w odsłonięty tors i sprawiło, że po kręgosłupie przeszedł go dreszcz, co wybudziło go momentalnie z otępienia wywołanym.

— Co jest kurwa...? — wypalił, mierząc chłopaka wzrokiem. — Toshi...? — Miodowe tęczówki przestudiowały studenta psychologii w drzwiach od stóp aż po czubek głowy, na moment zatrzymując się na kwiatach trzymanych w rękach, a następnie oczach w lawendowym odcieniu.

— Załóż coś na siebie na litość boską — odezwał się błagalnie Shinsou, wbijając spojrzenie w sufit.

Kaminari parsknął i zmierzwił sobie niechlujnie włosy.

— A co? Wstydzisz się? — Uniósł kącik ust ku górze przekornie i przekręcił głowę w bok.

— A może nie chcę, żebyś się przeziębił? — odparł pytaniem na pytanie, w duchu odliczając do dziesięciu, żeby się uspokoić.

— Rumienisz się. Chwila, co ty robisz? — Zmarszczył momentalnie brwi. Shinsou właśnie zdejmował swoją bluzę. Bez słowa wcisnął ją w ręce skonfundowanego Kaminariego i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

— Nie wejdę, zanim się nie ogarniesz — poinformował.

— Nie będziesz mi rozkazywał, frajerze — fuknął na to chłopak, kręcąc głową. Wziął ubranie w dłonie i strzepnął je kilka razy, jakby chciał pozbyć się z niej całego zapachu. — Myślisz, że założę bluzę Anti Social Social Club jak jakiś fake emo jak ty? — Odwrócił nadruk przodem do niego. — Czy ty się zatrzymałeś na erze Tumblra 2017?

— Oh, błagam cię, masz ubrania z merchu BLACKPINK. — Parsknął śmiechem. Uniósł brew do góry, kiedy Denki naprawdę zaczął zakładać jego bluzę. Musiał podciągnąć rękawy i zrobił to aż do łokci, więc fałdy czarnego materiału uwydatniały jego szczupłe przedramiona. Wyglądał na tyle komicznie, że Hitoshi przez moment walczył z tym, żeby się nie roześmiać.

Kaminari poczuł się zatrzaśnięty w klatce zapachu mocnej kawy i piżma, jakim nasiąknięta była bluza chłopaka. Nie, żeby narzekał, ale aktualna sytuacja wydawała mu się irracjonalna, tym bardziej, że wciąż głowa pulsowała mu tępym bólem, a chrypa drażniła mu gardło.

Zapadła jedna z najbardziej niezręcznych cisz, jakie Denki kiedykolwiek przeżył. I zapewne żaden z nich by jej nie przerwał, gdyby nie Cheddar ocierający się o ich nogi, zadowolony robiąc ósemki i ogonem zahaczając o łydki.

— Wejdź. — Westchnął blondyn. — Bo się przeziębisz — mruknął.

— Czemu twoja przyjaciółka leży na ziemi? — spytał, ale ciężko było określić czy bardziej z ciekawości, czy grzeczności.

— Czemu przyszedłeś do mnie z kwiatami? — Kaminari spojrzał na niego przez ramię, pozamykawszy blokady w transporterze, gdzie już z przyzwyczajenia wszedł kot, chyba już pogodzony z losem cotygodniowej podróży z właścicielem.

— Właściwie to chciałem cię zaprosić na randkę, ale nie wiem, czy moment, w którym witasz mnie topless ze śliną na policzku w mieszkaniu, gdzie śpi twoja całkiem upita przyjaciółka, przytulająca pustą butelkę tequilli jest dobry. No wiesz, chyba się jednak rozmyśliłem... — Wzruszył ramionami z majaczącym na twarzy uśmiechem.

— Po pierwsze nie miałem śliny na policzku, po drugie Ash jest tylko trochę pija... Chwile. Chciałeś mnie zaprosić na co? — Odwrócił się, wyglądając jakby w jego mózgu nastąpiło przeciążenie systemu. — No chyba nie.

— No chyba tak.

— Kto cię tak skrzywdził, że myślisz, że jestem dobrą partią, typie?

— Co chyba nie? — Hanta Sero wchodzący przez drzwi do pokoju po porannym bieganiu, został mianowany przez dwie osoby, w tym samym momencie, najgorszą osobą świata. 

BITTERSWEET. shinkami ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz